Miasteczko przez kilka sierpniowych dni żyje w rytmie startów i finiszów kilkunastu tysięcy biegaczy. Żyje oczekiwaniem, ale też i cierpliwością, gdy dłużą się godziny. Żyje ciekawością – bo tu zjeżdża się światowa elita biegów górskich: Courtney Dauwalter, Beth Pascall, Mimi Kotka, Camille Bruyas, Jim Walmsely, François D’Haene, Xavier Thévenard. Żyje nadzieją, że zmagający się z przewyższeniami, pogodą, trasą, a nawet samymi sobą biegacze dotrą na metę cali i zdrowi.
Tekst i zdjęcia: Aneta Mikulska / Patrzę Kadrami
UTMB przyciąga. To poniekąd igrzyska biegów górskich, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Można być przeciwnikiem komercji, ale nie można zaprzeczyć, iż UTMB wyznacza standardy, ma do dyspozycji fantastyczne góry opakowane w doskonałą organizację i wspaniałą oprawę medialną, a w połączeniu z rywalizacją najlepszych biegaczy oraz udziałem amatorów z całego świata daje każdemu – według własnego uznania – możliwość odnalezienia celu, rywalizacji i sprawdzenia swojej dyspozycji – mówi Artur Szafraniec z Falenicy, który w UTMB startował po raz drugi. – Mając wybór: UTMB czy inny bieg, wybór jest dla mnie prosty: trzeba poczuć atmosferę Chamonix i zamknąć pętlę, aby to w pełni docenić – dodaje.
O wyjątkowej atmosferze Chamonix mówi też Krystian Ogły z Sobótki, trzykrotny finiszer UTMB oraz tegoroczny TDS: Kiedy przyjechałem tu pierwszy raz, od razu wciągnęła mnie magia towarzysząca festiwalowi. To dla mnie obowiązkowy punkt w kalendarzu. Przyjeżdżam tu bez względu na to, czy udaje mi się dostać na listę startową, czy nie. Po prostu… dlatego, że to jest właśnie UTMB. Tu Krystian zaczął swoją przygodę z cyklem Ultra Trail World Tour i tutaj też miał miejsce jego, jak sam mówi, „pierwszy start w biegu z udziałem przedstawicieli dosłownie całego globu”.
Przy takiej liczbie biegaczy i osób im towarzyszących nie sposób uniknąć kolejek. W Chamonix są one wszędzie. Trzeba swoje odstać przed startem. Stoimy po odbiór pakietu, po to, by sprawdzono nam wyposażenie obowiązkowe, po kupno lub odbiór biletu na autobus kursujący między punktami serwisowymi na trasie UTMB. Kolejki są do też stref startowych. Wszystko – mimo takiej ilości ludzi – odbywa się bardzo sprawnie.
Conquest of Paradise
Oprawa biegu to coś niesamowitego! Gdy zawodnicy elity wchodzili na start, to brakowało tylko czerwonego dywanu. Wrzawa i oklaski, tłum fotoreporterów i kamery. To robiło ogromne wrażenie. Spiker też mocno podkręcał emocje, w szczególności gdy pojawiali się francuscy zawodnicy. Tłumy kibiców były ogromne – nie tylko wzdłuż wydzielonej bramkami trasy, wiodącej przez pierwsze kilometry przez miasto. Okna i balkony okolicznych budynków też zapełnione!
Gdy z głośników rozbrzmiał Conquest of Paradise Vangelisa, na linie rozciągniętej między budynkami tuż nad strefą startu pojawił się linoskoczek. Miałam wtedy gęsią skórkę! Był to najpiękniejszy start biegu, jaki widziałam!
Start w Chamonix to wielka feta, tysiące ludzi wzdłuż trasy, coś niesamowitego. Tłum cię niesie. – wspomina Andrzej Ciuraszkiewicz z Wrocławia, który po raz pierwszy startował w UTMB (w 2018 r. biegł TDS). – Na starcie lekkie zdenerwowanie. Myślałem o koledze z TDS, który zginął kilka dni wcześniej. Nikt z nas nie bierze przecież tego pod uwagę, a może się to przydarzyć każdemu z nas.
170 km wokół Białej Góry
Organizacyjnie i logistycznie UTMB to mistrzostwo świata. Potwierdza to każdy biegacz i serwisant, z którym rozmawiam. – UTMB to nie tylko same biegi, lecz przede wszystkim majestatyczne piękno Alp i wyjątkowa, niespotykana nigdzie indziej na świecie atmosfera. Wystarczy choćby zobaczyć filmy ze startu albo z finiszu najlepszych zawodników, by wiedzieć, co się wtedy dzieje w Chamonix. Trudno ująć to słowami. Tu jest magicznie, wyjątkowo i towarzyszy temu wszystkiemu ogromna energia – mówi Krystian.
Na 170-kilometrowej trasie wokół Mont Blanc punktów żywieniowych, na których dozwolone jest serwisowanie zawodnika, jest pięć. Dwa we Francji, dwa w Szwajcarii i jeden we Włoszech. Niezależnie od godziny i pory dnia na każdym z punktów jest niemały ruch. Oczekiwanie jest wpisane w serwis. Do strefy serwisowej można wejść kilka minut przed prognozowanym przybyciem zawodnika. Dodatkowo – sprawdzane są paszporty covidowe lub wyniki testów.
Na pierwszym punkcie, po 31 km, w Les Contamines atmosfera jest niesamowita! Muzyka (zagrała nawet orkiestra dęta na żywo!), brawa, spiker, tłumy kibiców! Szybki pit stop i biegniemy dalej! Zawodnicy elity wybiegają z serwisu w otoczeniu kamer i wśród ogromnego aplauzu zgromadzonych.
We włoskim Courmayeur (78. kilometr) widzę nie tylko zmęczenie. W wielkiej sportowej hali, gdzie można się zdrzemnąć, a nawet wziąć prysznic, widzę pierwsze kryzysy i ogromną dawkę wsparcia rodziny i najbliższych.
Do Courmayeur przybiegłam wymęczona po nocy zimnem i brakiem możliwości przyjmowania pokarmu. Zdrzemnęłam się, zjadłam słone i gorzkie, a przede wszystkim ciepłe pokarmy i żołądek ruszył. Wbiegłam tam w złym stanie, ale wybiegłam jak nówka – mówi Gosia Pazda-Pozorska z Kobylnicy, którą wraz z jej mężem, Krzysztofem, ratowaliśmy gorzką herbatą i domowym rosołem, ugotowanym w Chamonix.
Inaczej wspomina ten punkt Artur: Według mnie tu nie ma miejsca na emocje. Był to dla mnie najważniejszy punkt w strategii, tu miałem czuć się świeżo i zachować silną wolę na resztę trasy. Bez zbędnego pośpiechu dokonałem przeglądu zniszczeń oraz konieczne czynności serwisowe i ruszyłem dalej. Tutaj dostałem jedyną wiadomość od trenera: „Wyścig dopiero teraz się zacznie. Powodzenia!”
Coraz bliżej mety
UTMB nie ma w sobie technicznych trudności ani niebezpiecznych odcinków (które według mnie ma TDS), na pewno jednak trzeba przygotować się na długie wielokilometrowe (nawet 10-kilometrowe) podejścia i długie zbiegi, kiedy myślisz sobie „dobry Boże, kiedy to się wreszcie skończy?” Zdecydowanie wolę podbiegi, podejścia niż strome i kamieniste zbiegi – mówi Andrzej.
Na kolejnym, szwajcarskim już punkcie, w Champex-Lac rzesza kibiców! Niektórzy piknikują wokół ogromnego namiotu serwisowego, oczekując na swoich biegaczy. Nie da się nie zauważyć, jak wiele osób kibicuje wraz czworonogami. Psy na punktach spotykam wszędzie – nawet w środku nocy cierpliwie czekają.
W Triencie namiot serwisowy jest zlokalizowany na placu obok kościoła. Czekając w aucie, obserwuję światła czołówek na pobliskiej, wcale niemałej górze, które krok po kroku, konsekwentnie przesuwają się w dół. Jest zimno! To już druga noc biegu.
To, co najtrudniejsze, jest urokiem górskiego ultra, czyli walka z pokusami, aby zwolnić, zatrzymać się, przestać się starać. Nigdy nie miewam myśli o wycofaniu się, ale zdarzają mi się napady paniki, gdy już wszystko boli – przyznaje Artur. – Przeraża mnie perspektywa niewykorzystania szansy i pełni możliwości, bo wiem, że w takim przypadku będzie na mnie ciążyła presja powrotu i poprawy wyniku. Na szczęście w trakcie tych kilkudziesięciu godzin nie ma za dużo czasu na myślenie.
Gosia dociera do Trientu pełna energii. Rosół jest niezbędny! Pogania nas, byśmy szybko wymienili jej flaski. I nagle... nie wierzę w to, co słyszę! Czy na pewno? Czy to już zmęczenie? Z głośników rozbrzmiewają znajome dźwięki. Baranek Kultu!
Za 10 km Vallorcine, już we Francji (nie będzie problemu z Internetem i będzie można coś wysłać do ULTRA!). Tu, w ostatnim już namiocie serwisowym, jest zupełnie inna atmosfera. Wyczuwa się spokój, niespieszność i pewien rodzaj ulgi, że stąd już tylko 20 km do mety!
Meta!
Każdy finisz jest wyjątkowy. Ilu biegaczy, tyle intencji, marzeń, powodów...
Meta to jakieś mistyczne przeżycie! Ostatnie kilometry pokonywałam bardzo szybko, było ciemno, nie było widoków, więc nie zatrzymywały mnie, a spotkanie z koziorożcem alpejskimi też dołożyło adrenaliny. Wszystko to niosło mnie jak na skrzydłach, czułam się jakbym bieg zaczynała, a nie kończyła, jakaś euforia, stan unoszenia, jak piękny sen... – wspomina Gosia. – Dopiero gdy obudziłam się na kwaterze, zaczęłam płakać – ze szczęścia i dlatego, że to już koniec moich biegowych marzeń. Wszystko spełnione, z jednej strony udało się. Ale co by tu robić dalej?
Meta to wzruszenie, radość, euforia, zmęczenie i tęsknota za naszymi polskimi górami. To spotkanie z bliskimi, przyjaciółmi, kibicami – tak wspomina swój finisz Andrzej.
Krystian: Dobieganie do mety zawsze jest wyjątkowe w Chamonix. Na tyle, na ile jeszcze siły mi pozwalały, starałem się tym nacieszyć. Im bliżej mety, tym tłum gęstniał. Jeszcze tylko ostatnia prosta pod słynny łuk wyznaczający metę na Place du Triangle de l'Amitié! Było bajkowo. Zawsze jest bajkowo!
Radość i ulga są naturalne, ale przede wszystkim smutek, że nie ma ze mną najbliższych. Mógłbym wrócić na UTMB tylko po to, aby przebiec ostatnią prostą z rodziną i żeby mogli poczuć tę wyjątkową atmosferę tego biegu – przyznaje Artur. – Przekraczając linię mety, myślę o tym, aby po prostu wrócić do domu. Chamonix i wysokie góry to inny, piękny świat, ale ich urok jest tym większy, im rzadziej się tam bywa, a pętla biegowa w Falenicy też jest bardzo fajna!
Od siebie mogę tylko dodać, a właściwie potwierdzić, że atmosfery UTMB nie da się porównać do żadnego innego biegu, do niczego innego. Jedyny w swoim rodzaju. Wyjątkowy. Tak samo, jak ludzie, którzy podjęli trud, by zmierzyć się z tym dystansem.