Redakcja KR

Peloponez w cieniu Covid-19

Grecja, 25.05.2021

Pięć tygodni jazdy na rowerze. 1435 km i ponad 17 tys. m przewyższeń. W sensie sportowym czy turystycznym to żaden wyczyn; nie chodziło jednak o rekordy, ale o bycie w drodze i delektowanie się innym światem.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Olesiak / Running Greece

Wyprawy miało w ogóle nie być. Przyzwyczajenie wyniesione z północnych krajów... Rowerem w listopadzie, z małym namiotem? Śpiwór mam przecież za cienki, będzie zimno i może nawet padać deszcz. To może jednak poczekać do wiosny? Ale przecież jestem w Grecji, a na Peloponezie bywa zwykle kilka stopni więcej niż pod Olimpem... Moje krótkotrwałe dylematy rozwiązał na samym początku listopada covid z numerem 19, rozprzestrzeniając się szybciej w północnej Grecji niż na południu. Cały kraj został podzielony na dwie strefy: na północy zamknięto nawet tawerny, na południu miały być ciągle otwarte. Tego było już za wiele, wsiadłem na rower i pojechałem. 

Moim celem był Peloponez. A dokładnie, objechanie całego półwyspu wokół. Magia takiej trasy miała niejakie znacznie, niemniej ważne były jednak wyższe temperatury spodziewane na wybrzeżu oraz rozmieszczenie zawodów biegowych, których trasy chciałem sprawdzić. Miała to być zatem wyprawa rowerowa, z krótkimi przerwami na bieganie. Miała też być wyprawą na przekór covidowi. Ze względu na pandemię żadne z tych zawodów w 2020 roku się nie odbyły.

Jazda na krawędzi 

Wystartowałem z Livadii  małej miejscowości na trasie kolejowej z Salonik do Aten, daleko przed Peloponezem. Chciałem ponownie zobaczyć Delfy  ogromne, cudownie położone na stokach Góry Parnas, starożytne sanktuarium. Ale chciałem też powoli odzwyczaić się od znanej mi Grecji kontynentalnej i przygotować się na spotkanie z blaskiem Południa. Przez prawie 100 km jechałem wzdłuż Zatoki Korynckiej, jakby po krawędzi kontynentu, wąską, krętą drogą wyciętą w zboczach gór, mając Peloponez po drugiej stronie. Z tej perspektywy wyglądał rzeczywiście tajemniczo – przykryte chmurami, potężne gniazdo gór, wyłaniających się wprost z morza. Czy tam w ogóle ktoś mieszka? Są drogi i da się podróżować? Konfiguracja mojej trasy na tym początkowym odcinku okazała się dobrą zapowiedzią tego, co było później. Właściwie cały czas jechałem po krawędzi. Morze Egejskie zawsze po prawej stronie  czasami na wyciągnięcie ręki, czasami widoczne nieco z oddali i góry wyrastające wprost z morza, zaraz po lewej. Z podziwem myślałem o budowniczych tej drogi  w jaki sposób udało im się wyciosać miejsce na dwa pasy ruchu w prawie pionowej skale?  

Generalnie kierowałem się na zachód. Do wielkiego, wiszące mostu i miasta Patra, gdzie Peloponez się umownie zaczyna. Bo właściwie, po przekopaniu Kanału Korynckiego nie jest to już półwysep, a wyspa, połączona z resztą lądu kilkoma mostami. Miałem zatem okrążać Peloponez ruchem lewoskrętnym. Patra była też ostatnim dużym miastem na mojej trasie. Ruch na drogach, ludzie na ulicach, otwarte sklepy, tawerny i kawiarnie. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że widzę to po raz ostatni. 

Peloponez w listopadzie 

Jechałem w zachwycie. Błękit morza i błękit nieba, słońce każdego dnia, temperatura ponad 20 stopni, niekończące się zatoki i półwyspy, podjazdy i zjazdy na plaże. Niesamowite światło, przejrzyste jak kryształ powietrze, zadziwiająco dużo zieleni w krajobrazie, minimalnie tylko przyprószonej typową dla Grecji ochrą. Inne rośliny niż na północy, wszechobecne agawy i opuncje, zarośla drzew bambusowych, oczywiście oliwki (Kalamata jest na Peloponezie), gaje dojrzewających właśnie mandarynek i pomarańczy. I najbardziej niezwykłe wschody i zachody słońca. Wiele razy spałem po prostu na plaży, zwyczajowa dawka ok. 100 km zajmowała mi zwykle cały dzień, miałem więc dużo czasu na obserwacje. Plastyczne oświetlenie w ciągu dnia, przed zachodem słońca nabierało jeszcze wyrazistości i głębi kolorów. Zaskakiwała mnie też moja dyspozycja. Nie będąc przecież na co dzień rowerzystą, każdego ranka z tą samą ochotą wsiadałem na rower i jechałem przed siebie. Bez zniechęcenia ani żadnych problemów z wieloma godzinami w siodle, bez wielkiego zmęczenia. To może piękno świata wokół rekompensuje braki kondycyjne?  
Tego wszystkiego się nie spodziewałem. W ogóle nie bardzo wyobrażałem sobie, jak może wyglądać listopad na Peloponezie. Pamięć podpowiadała, że w krajach północy listopad to najgorszy miesiąc, nie ma właściwie żadnych kolorów, wiatr i chłód nie zachęcają nawet do wyjścia z domu, nie mówiąc już o 10 godzinach na rowerze. Tu na południu ta pamięć do niczego się nie przydawała. Wszystko wokół było tak inne i tak zaskakująco piękne, że co chwilę zadawałem sobie to samo pytanie: rzeczywiście tu jestem, to dzieje się naprawdę?

 

Koniec świata 

Gdzieś w okolicy Półwyspu Methoni, na południowo-zachodnim krańcu Peloponezu, zastał mnie całkowity lockdown Grecji. Tutejszy rząd jest mniej więcej równie sprawny i przewidywalny w sprawie pandemii jak rząd polski. Ledwie jedne zarządzenia wchodzą w życie, już są zmieniane i wprowadzane inne. Całkowity lockdown oznaczał zamknięcie sklepów i tawern oraz generalnie prawie wszystkiego, co jeszcze było otwarte, a także zakaz przemieszczania się bez ważnych powodów. To ostatnie nie dotyczyło jednak turystów... wygląda jakby o nich zapomniano. Może trudno się dziwić, skoro podczas całej mojej podróży nie spotkałem ani jednego (!) rowerzysty z sakwami. I nawet jakbym chciał zastosować się do nowych przepisów i wrócić do domu w Litochoro, musiałbym dojechać najpierw do najbliższej stacji kolejowej, a ta była oddalona o kilkaset kilometrów. Jechałem zatem dalej!  

Listopad także w Grecji jest całkowicie poza sezonem, na drogach ruch był minimalny, miejscowości nadmorskie opustoszałe, większość hoteli i tawern zamknięta. Jednak to, co stało się po ogłoszeniu lockdownu, przechodzi wszelkie wyobrażenia. Takiego doświadczenia samotności i pustki nie przeżyłem nigdy wcześniej. Jechałem kilka godzin główną drogą asfaltową i nie spotykałem ani jednego samochodu. Mijałem mniejsze i większe miejscowości i nie widziałem ani jednego człowieka. Kiedy spałem na karimacie na plaży, byłem sam. Od czasu do czasu zatrzymywałem się w hotelach (teoretycznie mogły być otwarte)  byłem zawsze jedynym gościem. Świat jak po wybuchu bomby neutronowej  ciągle cudowny krajobraz wszędzie wokoło, żadnych ekstremalnych zjawisk pogodowych, żadnych plag egipskich, stoją wszystkie budynki i całe miasta, tylko nie ma ludzi! To świat kończy się w ten sposób? Bez żadnych fajerwerków, fal tsunami, trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów? Życie budziło się na chwilę tylko rano  wtedy mogłem nawet kupić kawę, serwowaną na wynos w nielicznych kawiarniach (chociaż w każdej miejscowości dało się znaleźć chociaż jedną), otwarte były też sklepy spożywcze, więc śmierć głodowa mi nie groziła. W ten sposób dojechałem do wioski Kardamili  pierwszego biegowego przystanku na mojej trasie. 

Kardamili  wioska w Mani 
Na mapie Peloponez ma kształt morwowego liścia, stąd jego historyczna nazwa  Morea. Ten liść wysyła na południe cztery mniejsze półwyspy, środkowy, najbardziej wysunięty w stronę Afryki nazywa się Mani, a Kardamili jest jedną z najważniejszych jego miejscowości. Mani to kiedyś kraina piratów i wszelkich buntowników. Wyjątkowo górzysta, nawet jak na Peloponez, z masywem Tajgetu (2407 m n.p.m.) przebiegającym przez środek, wioskami odsuniętymi zwykle od wybrzeża, tradycyjną architekturą z szarego kamienia i szarej dachówki oraz charakterystycznymi tzw. wieżami mieszkalnymi  całość bardzo malownicza, prawdziwa perła w koronie Peloponezu.  
Kardamili znajduje się na północno-zachodnim krańcu Mani, w niewielkiej kotlinie z jednej strony otwartej na morze, z drugiej natomiast odciętej od głównego masywu Tajgetu niewysokimi, ale pionowymi skałami. Z wielu miejsc w wiosce widać Profitis Ilias  najwyższy szczyt Peloponezu, pokryty przez prawie pół roku śniegiem, mimo że Kardamili uznawane jest za jedno z najcieplejszych miejsc w Grecji.  
Zawody, które mnie tam zaprowadziły, nazywają się Taygetos Challenge, rozgrywane są zwykle na początku marca, a główny dystans liczy prawie 40 km. Ze względu na wyższe temperatury w rejonie uważane są za pierwsze wiosenne zawody w Grecji, zjeżdża się tu cała krajowa czołówka, poziom sportowy rywalizacji jest wysoki. W 2020 r. zostały najpierw przełożone na wrzesień, a później odwołane. Skoro zostały odwołane, przebiegnę trasę sam  pomyślałem dużo wcześniej, niż pojawiłem się na starcie. Bo dlaczego właściwie jakiś absurdalny wirus ma zmieniać moje plany? Załadowałem track gpx do zegarka i pobiegłem. 

 

Taygetos Challenge 
Nigdy nie spieszyłem się w mojej podróży, w wielu miejscach zostawałem na dłużej, w Kardamili mieszkałem cztery dni. Miałem zatem czas. Trasa Taygetos Challenge zaczyna się na głównym placu wioski, po czym wspina się stopniowo w górę kotliny. Kamieniste tarasy w dolnych partiach obsadzone są drzewkami oliwnymi, dalej są już tylko kamienie. Wbiega się coraz wyżej, zmienia się perspektywa, widać coraz więcej morza i coraz więcej cyprysów. Trasa prowadzi od wioski do wioski, jest często słabo widoczna, a w wielu miejscach krzyżuje się z innymi drogami tak, że bez pliku gpx z pewnością bym się zgubił. Gubiłem się zresztą także z nim, nie można przecież cały czas patrzyć na zegarek! Zatrzymywałem się, robiłem zdjęcia, podziwiałem świat. Trasa była trudna technicznie, nawet jak na greckie warunki. To, że czasami od gajów oliwnych oddzielał ją podwójny murek, wcale nie ułatwiało zadania, skoro tak dokładnie zdefiniowana droga cała wypełniona była wielkimi, zaokrąglonymi głazami. Jakby ktoś specjalnie je tam rozsypał. Drugą istotną atrakcją były kłujące zarośla i krzaki. W Grecji generalnie prawie wszystkie rośliny są kłujące, więc lepiej ich nie dotykać, te wydały mi się wyjątkowo ostre i wyjątkowo liczne. Kryzys dopadł mnie mniej więcej w połowie trasy. Poharatany przez kolce różnego rodzaju i poparzony przez pokrzywy, zbliżałem się ogrodzonego terenu z bramą. Z napisów i znaków zorientowałem się, że to teren prywatny, ale dostępny w trakcie zawodów. A ja przecież... prawie na zawodach. Brama okazała się zamknięta tylko na haczyk, gorzej, że po drugiej stronie widziałem właściwie tylko zarośla, nawet w linii drogi. Gdyby było się gdzie wycofać, to chyba bym w wtedy zawrócił. Ale nie było. Przedzierałem się zatem dalej, wyśpiewując pod nosem piosenki składające się prawie wyłącznie z wyrazów uznawanych powszechnie za obraźliwe. Jak to dobrze, że po drugiej stronie tego piekła była również brama, mogłem zatem przypuszczać, że teraz będzie nieco lepiej.  

Jakoś w tych okolicach zdałem sobie sprawę, że jest już dosyć późno. Około 20kilometra trasa Taygetos Challenge zbliża się nieco do Kardamili, żeby po chwili oddalić się ponownie na drugą pętlę. Była godzina 15.00, nie miałem praktycznie żadnych szans przebiec pozostałych 17 km przed zmrokiem, a przedzieranie się przez kłujące zarośla po ciemku to nie jest moja ulubiona aktywność. Postanowiłem skrócić trasę, skręcając bezpośrednio na ostatni, 8-kilometrowy zbieg do mety. Prawie dokładnie na zacd, widząc coraz lepiej Kardamili w dole i dostając zachodzące słońce na twarz. Nagrodą był prawie dwugodzinny spektakl przyrody. Coraz bardziej pomarańczowe i czerwone kolory, tafla morza na horyzoncie, opuszczone wioski z rozsypującymi się zabudowaniami, samotne kapliczki na wielkich kamiennych platformach, ścieżka poprowadzona na zmianę po prawie płaskich tarasach i przedzierająca się przez małe, wiszące ścianki. Domy Kardamili coraz lepiej odcinające się na tle nieba i pionowe, strzeliste cyprysy przecinające poziomą linię morza i ziemi. Przestałem w końcu biec, szedłem coraz wolniej, chciałem tam być jak najdłużej, zobaczyć jak wielka tarcza chowa się za horyzont, a później widać ten zielony błysk. Miałem moje 37 km, czyli tyle co oryginalna trasa, mimo że te kilometry nazbierałem, częściowo błądząc poza trasą i zwiedzając wioski po drodze.  

Już na dole spotkałem organizatora Taygetos Challenge. Powiedział mi, że wcale się nie dziwi takiej ogromnej liczbie krzaków i kamieni. Już na wiosnę wiedzieli, że zawody nie odbędą się w pierwotnym terminie, więc nie sprzątali trasy z kamieni i nie wycinali krzaków. To samo było z terminem jesiennym. Czyli na trasie, którą chciałem pokonać, nie było nikogo od ponad półtora roku. W Grecji ścieżki zarastają bardzo szybko, jeśli ich nikt nie utrzymuje i systematycznie czyści. Wygląda na to, że na Peloponezie dzieje się to jeszcze szybciej. Zawody biegowe nabierają zatem dodatkowej, nieoczekiwanej wartości.  

 

Nafplio i sens podróżowania 

Za Kardamili niespecjalnie szybkie tempo mojej rowerowej wyprawy spadło jeszcze bardziej. Poza tym magiczna atmosfera Mani wciągała mnie coraz mocniej, w miarę jak przesuwałem się w kierunku przylądka Tenaro, gdzie wg Homera było wejście do Hadesu, a wg geografii  najdalej na południe wysunięty punkt Europy. Zdałem sobie sprawę, że ze względu na covid i lockdown dotarcie do dwóch pozostałych miejsc, gdzie rozgrywane są zawody biegowe z moich planów, może być mocno utrudnione. Zacząłem też rozumieć, że jestem nieco innym typem podróżnika. W odróżnieniu od wielu moich przyjaciół, nie napędza mnie ciągła potrzeba nowości, jazdy przed siebie i odkrywanie kolejnych miejsc. Wolę raczej dłużej rozkoszować się tym, co już odkryłem, błąkać się po coraz to innych uliczkach poznanych miast, objeżdżać je z różnych stron, oglądać z różnych perspektyw i powracać do znanych z pozoru okolic, odkrywając je na nowo. Hydra i Methana będą musiały poczekać. Nie dotarłem tam tym razem, zostaną w planie na przyszłość. W końcu w podróżowaniu ważne jest także otwarcie na to, co zupełnie niezaplanowane i przypadkowe, nie wszystko przecież da się przewidzieć. Tak jak niesamowite miasto Nafplio. Prawie nic o nim nie wiedziałem, nie planowałem tam nawet jechać, a w końcu spędziłem w nim ponad dwa tygodnie, w ciągłym zachwycie. Skradło moje serceAle to już zupełnie inna historia.  

 

Kilka uwag technicznych 
Mój rower to Surly Krampus na kołach 29×3+, bez żadnej amortyzacji, napęd 1×11. Opony o szerokości ponatrzech cali to największy rozmiar jaki stosuje się w dalekobieżnych rowerach, sprawdziły się znakomicie. Krampus był chyba pierwszym rowerem stworzonym do tzw. bikepackingu, czyli podróżowania z lekkimi sakwami przymocowanymi bezpośrednio do ramy, bez żadnych metalowych bagażników. Miałem dwie duże sakwy  pod siodłem i na kierownicy  firmy Ortlieb. Szczególnie ta na kierownicę to świetny wynalazek, nie rusza się i można do nie zapakować cięższe przedmioty. Dwie małe torby mocowane do głównego trójkąta firmy Alpkit  bardzo pomysłowe.  
Zabrałem ze sobą mały jednoosobowy namiot Camp Minima Superlight (1 kg), ale nie rozłożyłem go ani razu. Było tak ciepło, że spałem pod gołym niebem, na dmuchanej macie z Decathlonu i w śpiworze... marki nieznanej. Miałem też świetne buty  Salewa Firetail GTX, nadające się równie dobrze na rower i do biegania (niestety już nie są produkowane).  

 

Zawody biegowe na Peloponezie 

Taygetos Challenge 
Start/meta: Kardamili 
Termin: marzec 
Dystans: 37 km i +2154 m (także dystanse 20 i 10 km oraz Vertical Speed) 
www.taygetoschallenge.com 

Nafplio Castle Run 
Start/meta: Nafplio 
Termin: 20 listopada 2021 
Dystans: 5km  
Jest to bieg asfaltowy, ale przez pierwsze 850m prowadzi przez 999 stopni schodów do twierdzy Palamidi, pokonując ponad 200 m przewyższenia, jest to więc rodzaj verticala z długim zbiegiem (4,1km). Przepiękne widoki na miasto. 
www.nafpliocastlerun.gr 

Hydra’s Trail Event 

Start/meta: Ydra, wyspa Hyrda 
Termin: 9-10 kwietnia 2022 
Dystans: 38 km i +2000 m (a także 18 km i zawody typu downhill) 
Hydra znajduje się 5 km od wschodniego wybrzeża Peloponezu. Słynie z tego, że nie ma tam ruchu samochodowego, można chodzić, biegać albo jechać na osiołku.  
Zawody na dystansie 38km zostały po raz pierwszy zapowiedziane na 2020 r. i zostały odwołane. W tym roku mają się odbyły się po raz pierwszy. Do tej pory najdłuższy dystans wynosił 18 km. 

www.hydrastrail.gr 

Methana Volcano Challenge 
Start/meta: Methana 
Termin: maj 
Dystans: 24 km i +1300 m (a także 12 km i 5 km) 
Zawody rozgrywane w północno-wschodnim krańcu Peloponezu, na stokach jednego z czterech aktywnych wulkanicznie regionów w Grecji. Na całym półwyspie Methana znajduje się ponad 30 starych stożków wulkanicznych; z żadnego z nich nie wylewa się lawa, ale ciągle obecne są tam gorące źródła i wyrzuty gazów.  
www.saronicactivities.com/trail-run-24km/ 

 

Grzegorz Olesiak: 

Antropolog kultury, miłośnik Morza Śródziemnego i biegacz ultra. Przez kilka lat współorganizator zawodów Gorce Ultra-Trail. Prowadzi kilka stron internetowych poświęconych bieganiu i Grecji: www.mojwielkibieg.pl, www.forgottenolympus.com, www.facebook.com/trailrunningreece. Autor książki o Grecji dostępnej w PDF na stronie www.forgottenolympus.comOd ponad roku mieszka w Litochoro pod Olimpem.