Na Biegu Marduły pogodziłeś dwóch wielkich mistrzów. I to w jakim stylu. Nie jest Ci głupio?
Powiem szczerze, że nie. Marcin i Bartek są czołówką w świecie biegów górskich, a ja dążyłem do tego, by im dorównać. A teraz chcę się dalej poprawiać.
Nie obawiasz się, że chłopaki pomyślą sobie: „Co to za młokos chce się bawić na naszym podwórku”?
Zawsze bardzo chciałem ich poznać. Od dawna śledziłem ich starty i zastanawiałem się, jak trenują. Ale nie są pod tym względem zbyt aktywni w mediach społecznościowych, więc ustalałem trening na podstawie własnych doświadczeń. Z Bartkiem po raz pierwszy rozmawiałem dopiero niedawno i myślę, że się dogadamy, za to z Marcinem jeszcze nie miałem okazji porozmawiać i trochę się boję, że mnie teraz znienawidzi.
Dlatego, że dobrze biegasz?!
To przez portale internetowe, gdzie po biegach ludzie niepotrzebnie wywołują burze, nakręcają taką niezdrową rywalizację. To nasza rola – zawodników – żeby nie dać się temu ponieść i szukać bezpośredniego kontaktu ze sobą. Bo jesteśmy sportowcami, ale przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Spotykamy się, będziemy się spotykać i musimy umieć zachować dystans między tym co dzieje się w internecie i podczas bezpośredniej rywalizacji.
Mówisz o Marcinie i Bartku z dużym respektem. Kim dla Ciebie są?
Postać Marcina Świerca kojarzyłem właściwie od samego początku mojego pobiegiwania – bo tak to trzeba nazwać – po górkach. On zawsze był najmocniejszy, a ja chciałem mu kiedyś dorównać, dowiedzieć się, jak to jest biegać na tak wysokim poziomie. Już od jakiegoś czasu czułem, że jestem mocny i myślałem o tym, żeby sprawdzić się z Marcinem.
I wybrałeś akurat MP w Skyrunningu.
Marcin raczej nie biega krótkich dystansów, a w jego przypadku za taki trzeba uznać 32 km. Chciałem się z nim zmierzyć już w zeszłym roku, ale nie pozwoliło mi zdrowie. Ochłonąłem i ze spokojną głową przygotowałem się na ten rok.
To był Twój start sezonu?
Nie. Moim startem sezonu są mistrzostwa świata w biegach anglosaskich. Ale i o Mardule myślałem cały czas i w każdy trening wplatałem jakiś akcent, który miał mi pomóc na tatrzańskim szlaku. Pod Tatry przygotowywałem się wydolnościowo, bo dla mnie 32 km to długi dystans, za to mistrzostwa rozgrywają się na dystansie 12 km, więc teraz czas na pracę nad szybkością.
Jesteś typem biegacza, u którego jest zachowana równowaga – jesteś mocny i na podejściach, i na zbiegach.
Zgadza się, ale w bieganiu górskim ważne są też odcinki płaskie. Po mocnym podejściu bardzo ciężko jest szybko pobiec po płaskim. Ale warto nad tym pracować, bo można naprawdę dużo zyskać. Podbiegi są bardzo angażujące, zbiegi jeszcze bardziej, a gdzieś trzeba odpocząć, wyrównać oddech. Teoretycznie najłatwiej zrobić to właśnie na płaskim. Zgoda, ale trzeba to zrobić tak, żeby nie tracić przewagi nad kolejnym zawodnikiem.
Jesteś z Wrocławia?
Mieszkam tam, ale pochodzę z Głuchołazów w woj. opolskim. Wcześniej wyjechałem też na dwa lata do Poznania do szkoły mundurowej.
Chciałeś zostać wojskowym?
Strażakiem. Od września 2016 r. pracuję w jednostce straży pożarnej we Wrocławiu.
No to masz zawód, który cieszy się największym zaufaniem społecznym!
Tak. I da się to zauważyć nie tylko czytając sondaże, lecz także podczas naszych działań. Ludzie często dziękują nam za naszą pracę uśmiechem i dobrymi słowami.
Skąd się u Ciebie wzięło to bieganie po górach?
Treningi zacząłem jeszcze w Głuchołazach, u podnóży Gór Opawskich. Mieliśmy więc górki tuż obok i właściwie na każdym treningu ich smakowaliśmy. Trener chciał nam pokazać wszystkie strony biegania – bieżnię, przełaje i biegi górskie. Szybko okazało się, że to bieganie po górach wychodzi mi najlepiej.
Trail to dla Ciebie kontynuacja kariery sportowej czy bardziej pasja, przygoda?
Uwielbiałem bieganie na stadionie, miałem w tym świecie przyjaciół, jeździliśmy razem na obozy, ale cały czas mocno siedziały mi w głowie góry. Lubię w nie jeździć, w górach trenować i rywalizować.
Nie boisz się ryzyka? Szybki zbieg z Kasprowego zakrawa o szaleństwo.
Wszystko jest kwestią czucia terenu. Do tego dbam o to, by być mocnym – spędzam godziny na siłowni i na ćwiczeniach stabilizacyjnych. Dzięki temu na zbiegach nie czuję żadnego ryzyka, wręcz przeciwnie – mam pełną kontrolę. Choć akurat na Biegu Marduły nie doceniłem warunków technicznych trasy i zaliczyłem trzy upadki. Pierwszy – kiedy za mocno puściłem nogi na zbiegu z Karbu, drugi, naprawdę konkretny – na zbiegu z Kasprowego poniosła mnie fantazja. Wiedziałem, że jeśli nie dam z siebie wszystkiego, chłopaki mogą mnie dojść. Po trzecim upadku, na samej końcówce, myślałem, że nie dotrwam do mety. Musiałem się zatrzymać, a potem na każdym kilometrze moja przewaga topniała dosłownie w minutach.
Ostatecznie różnica na mecie między Tobą a Bartkiem wyniosła... trzy sekundy. Kiedy go zobaczyłeś za sobą?
Na ostatnim zbiegu, już na asfalcie. Obróciłem się i myślałem, że to Marcin. Nogi miałem zmęczone, ale udało mi się jeszcze przyspieszyć. Czułem, że rywal się zbliża, ale wiedziałem, że mam lekką przewagę szybkościową nad chłopakami. Mimo to do samego końca moje zwycięstwo było zagrożone. To zabawne, że rywalizujemy na dystansie 32 km, a koniec końców są między nami tylko trzy sekundy różnicy. Po biegu dużo nad tym myślałem. Bieg trwał blisko trzy godziny, różnica na mecie między nami wyniosła trzy sekundy, a bezpośredniej rywalizacji było między nami 15 sekund.
Wpadasz na metę. Co czujesz?
Pierwsze co, to patrzyłem, gdzie usiąść. Rozprostowałem nogi i poczułem ulgę, że to wszystko już się skończyło. Na trasie przeżywałem różne stany – od przyjemnego, luźnego biegu po naprawdę mocne kryzysy.
Fizyczne czy psychiczne?
Wiedziałem, że jestem mocny i mentalnie byłem przygotowany na to wyzwanie. Za to fizycznie było różnie – np. nagle z komfortowego biegu przechodziłem w stan ogromnego zmęczenia. Wytchnienie dawały mi podbiegi. Na każdym zbiegu czy płaskim odcinku tylko czekałem, aż pojawi się podejście. Pod górę odpoczywałem.
Dużą masz w sobie jeszcze rezerwę?
Powiem tak – to jest dopiero mój pierwszy rok prawdziwych startów. Po długiej, ośmiomiesięcznej kontuzji długo dochodziłem do siebie i bardzo powoli wchodziłem w treningi. Większość poprzedniego roku przepracowałem spokojnie i z umiarem, a z porządnymi treningami jak podbiegi, rower, siłownia, wydolność, siła biegowa ruszyłem dopiero od stycznia.
Czyli jeszcze nie wiesz, na co tak naprawdę Cię stać?
Nie wiem, ale czuję ogromną rezerwę. Czuję, że w górach mam w sobie moc. Brakuje mi jeszcze obiegania, doświadczenia, dlatego myślę, że to, co najlepsze, jest jeszcze przede mną.
Myślisz o dystansach ultra?
Jasne! Biegi ultra to najciekawsza forma biegów górskich. I najbardziej medialna. Chciałbym się kiedyś pościgać na najdłuższych dystansach, ale myślę o tym w dłuższej perspektywie. W tym roku stawiam na rywalizację w Lidze Biegów Górskich, za to w kolejnym sezonie na pewno będzie tych startów mniej. Skupię się na jakości, a nie na ilości startów. Wybiorę sobie pięć–sześć imprez i jak najlepiej się do nich przygotuję.
Jaki jest Twój tygodniowy kilometraż?
Zimą, kiedy teoretycznie powinien być największy, było to ok. 70 km. Za to teraz biegam więcej – od 90 do 120 km tygodniowo.
Dużo w tym jakości?
Oj, dużo. Chociaż zależy kiedy. Np. w ostatnich czterech tygodniach przed Biegiem Marduły co weekend startowałem, więc jakości było bardzo mało, właściwie wszystko robiłem na podtrzymanie. Ale ogólnie jestem typem zawodnika, który musi włożyć dużo pracy na treningach, żeby były efekty. Same wybiegania to nie dla mnie.
Czujesz presję po tym zwycięstwie? Jesteś mistrzem Polski w skyrunningu. Oczekiwania wzrosną.
Nie czuję żadnej presji. Robię to, co lubię i nie będę tego zmieniał. Trening i zawody mają być dla mnie przyjemnością i uzupełnieniem dla pracy. Do tego mam swoją grupę biegową, którą trenuję.
Strażak, mistrz Polski w skyrunningu, trener. Coś jeszcze?
W zeszłym roku wystartowałem w zawodach kolarskich. W każdej wolnej chwili pakuję rower do samochodu, jadę w góry i jeżdżę sobie na nim po górach. Bardzo długo.
Co oprócz gaszenia pożarów, roweru i biegania po górach kręci Cię w życiu najbardziej?
Mam mało wolnego czasu, ale jak tylko mamy chwilę, wyjeżdżamy z moją dziewczyną w góry. Oczywiście najczęściej na zawody biegowe. (śmiech) To jedyna okazja, żebyśmy mieli dla siebie dzień czy dwa po biegu albo przed nim. W tygodniu tego wolnego czasu nie ma.
Mieszkacie razem?
Będziemy razem mieszkać od najbliższego miesiąca.
To dopiero będzie trening!
Będziemy sobie razem gotować. Oboje to uwielbiamy.
To jaka jest Twoja ulubiona potrawa?
Makarony! Mogę zjeść sam makaron z oliwą i bazylią i nic więcej do szczęścia nie potrzebuję. Za to po biegach prawie zawsze jem pizzę. Lubię też naleśniki.
Czyli węgle, węgle i jeszcze raz węgle.
Do tego rano owsianka, a wieczorem sałateczka.
Wygrałeś mistrzostwa Polski, ale dla wielu osób wciąż pozostajesz anonimowy.
Wynika to pewnie z tego, że nie jestem zbyt aktywny w mediach społecznościowych, nie chwalę się za bardzo osiągnięciami, treningami.
I chcesz, żeby tak zostało?
Może się to zmieni, jak dołączę do jakiegoś teamu. Bo ja potrzebuję utożsamiać się z grupą i jeśli mam się promować, to jako część zespołu. To, co się wydarzyło po Biegu Marduły, to było jakieś wariactwo, dzień telefonów. Wszyscy chcieli się do mnie dodzwonić i mi pogratulować. Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś takiego. Ale wiem, że jeśli skupię się na autopromocji, to ucieknie mi trening. Nie będę miał czasu na analizę tego, co robię dobrze, a co źle. Nie będzie też miejsca na odpoczynek. Moim zadaniem jest to, żeby stawać się coraz lepszym, a nie siedzieć po nocach i pracować nad swoim wizerunkiem. Jasnę, że chcę się pokazać ludziom, ale chcę to zrobić poprzez swój poziom sportowy, a nie liczbę lajków.
Chciałbyś kiedyś żyć z biegania?
Zawsze marzyło mi się pracować w straży pożarnej i biegać w górach. Moje marzenie się spełniło, więc nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogę łączyć te dwie rzeczy i dalej będę to robił.
Na koniec jednak poproszę o odrobinę autopromocji. Jaki jest Bartek Przedwojewski?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Musiałbyś o to zapytać, kogoś z kim przebywam na co dzień.
W takim razie zapytamy Twoją dziewczynę.
Patrycja, dziewczyna Bartka: Nie da się kogoś opisać w trzech słowach, czy w jednym zdaniu. A już szczególnie Bartka, który jest bardzo skomplikowaną osobowością. Na pewno jest bardzo zaangażowany we wszystko, co robi. A do tego jest bardzo skromny, sam o sobie nigdy dobrze nie powie. Pojawił się w tym świecie biegów górskich, miał wejście smoka, a niedługo wszyscy się przekonamy, na co go tak naprawdę stać.
Bartek: Dzisiaj świętujemy, ale już jutro wracamy do domu i będę myślał tylko o pracy i mistrzostwach świata. Najważniejsza jest spokojna głowa!
Rozmawiał: Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Wywiad ukazał się w 6. numerze magazynu TRAIL.
Zdjęcie tytułowe: Jacek Deneka, Bieg Marduły.