Redakcja KR

Monte Kazura, czyli ekstremum na blokowisku

Warszawa, 22.03.2017

„Bo ze mną można tylko pójść na blokowisko i zapomnieć wszystko…” – za oknem mokro, ciemno i chłodno. W oddali zarysy Kazury spływają deszczem, a jeszcze trzy miesiące temu, podczas kolejnego zdobywania góry, było tak...

Sierpniowy żar leje się z nieba, stok od południowej strony przypomina rozgrzaną do czerwoności patelnię, o której na piecu zapomniał kucharz. Powietrze stoi i poruszanie się w nim może przypominać wejście w puchowych ciuchach do sauny. Nieliczni kibice, z zapałem adekwatnym do panujących warunków atmosferycznych, dopingują wycieńczonych zawodników.

Monte Kazura to góra do tej pory niewiele poznana, odbyła się na nią tylko jedna wyprawa w ramach Pierwszej Polskiej Zimowej Ekspedycji zdobywania Korony Warszawy. Grupa śmiałków uzbrojona zimą w czekany i sprzęt lawinowy wytyczyła drogę granią, wchodząc po kolei na wszystkie trzy szczyty tego arcytrudnego masywu.

Była też, podobnie jak Mount Everest, celem działania lokalnych organizacji, których członkowie pod hasłem Run Ultra/Trail No Trash – Biegam ultra/trail, nie śmiecę (#runultranotrash, #runtrailnotrash) oczyścili stoki góry z pozostałości po dzikich mieszkańcach okolicznych lasów i lepianek.

W krótkich miesiącach letnich pojawia się okno pogodowe, w którym organizowany jest ekstremalny bieg górski dookoła Monte Kazury, z pokonywaniem zabójczych przewyższeń, a nawet, przy sprzyjających warunkach, zdobywaniu „na lekko” jej dziewiczych szczytów. Dziewiczych, gdyż ta formacja jest jedyną w swoim rodzaju – z roku na rok zmienia się jej budowa geologiczna, a nawet z miesiąca na miesiąc – tam, gdzie wytyczono przejście wśród seraków, za chwilę może pojawić się szczelina. Gdzie był wąski, wydeptany przez tutejsze dzikie czworonogi szlak, znienacka pojawia się trudny do pokonania garb. Dlatego też Monte Kazura należy do jednych z najbardziej niebezpiecznych wzniesień w paśmie Ursynowa, a nawet całej Warszawy.

Ostatnia edycja była zaiste zabójcza dla chcących wziąć w niej udział najlepszych z najlepszych biegaczy górskich w całej metropolii. Tak, podkreślmy, to – tylko elita jest w stanie przygotować się mentalnie i fizycznie do tego wyzwania. Treningi zaczynają się miesiące wcześniej, zbieranie sprzętu i doświadczeń na wyprawach w tak łagodne polskie góry jak Tatry. Powstał w okolicy nawet specjalistyczny sklep ze sprzętem górskim dedykowanym właśnie zdobywaniu Kazury.

I nadchodzą te wyjątkowe dni w roku, na które wszyscy czekają. W porze letniej tylko raz w miesiącu możliwe jest zorganizowanie takiego wydarzenia na skalę ogólnopolską, poprzedzone długotrwałym ślęczeniem nad mapami i przewidywaniem pogody. A warunki potrafią być surowe, a nawet – nie bójmy się tego słowa, oddającego grozę sytuacji – zabójcze.

Tegoroczna, przedostatnia edycja to była walka o życie na stokach Monte Kazury. Słońce paliło papierosa za papierosem i cały żar kierowało na te w pocie czoła wyrwane naturze, oznaczone rachitycznymi chorągiewkami, ścieżki, na których trup mógł się ścielić gęsto. Kierownictwo w base campie u podnóża góry, z niepokojem i rosnącym przerażeniem, obserwowało zmagania zawodników. Wysłano nawet z butlami pomocy kilku najmocniejszych lokalnych szerpów, którzy jednak osiągnąwszy pierwszy szczyt, pozostali tam, racząc się ową pomocą, bezsilni, by wrócić i iść dalej.

Suche jak pieprz i strome jak schody po zakrapianej imprezie podejścia szarpały płuca na nagich stokach, karko- i nogołomne zbiegi katowały mięśnie, a nieliczne płaskie odcinki były za krótkie, by można było dojść z samym sobą do ładu i porozumienia.

Kończący wyścig zdobywcy, którym udało się bezpiecznie powrócić z wysokości, wpadali wycieńczeni w ramiona oczekujących rodzin i przyjaciół. Organizatorzy z czułością zajmowali się ich cuceniem i przywracaniem do życia, zaopatrując w wodę i uzupełniając niezbędne składniki odżywcze w postaci szybko przyswajalnych ciastek oraz marchewek.

Patrząc na tych pięć letnich, szalonych eskapad na najwyższy szczyt Ursynowa z jesiennej perspektywy, w dodatku spod kocyka i z malinową herbatką w dłoni, aż łezka się w oku kręci.

Każda edycja niosła ze sobą jakąś przygodę – a to wczesną wiosną, przez panujące jeszcze surowe warunki, zawiódł delikatny sprzęt elektroniczny i upragniona godzina startu przeciągnęła się w czasie. Podczas drugiej wyprawy w ostatnich godzinach diametralnie zmieniły się fragmenty wyznaczonej w pocie czoła trasy i organizatorzy musieli natychmiast reagować – ostatnie chorągiewki wbijano minuty przed startem. Kolejny raz to niezauważone przez nikogo rozwarcie czeluści ziemi i zniknięcie w niej kilkumetrowej płachty z herbem dzielnicy Ursynów (podejrzewamy jednak, że mógł baner ów przywłaszczyć sobie też wierny fan urzędu dzielnicy). Innym razem nieprzewidywalna góra broniła dostępu do swoich stoków spękaną, stwardniałą na kamień ziemią, aż oznaczający trasę nabawili się krwawych odcisków na dłoniach od wbijania chorągiewek.

Ostatnia edycja, już w promieniach zachodzącego słońca, a potem świetle z okien okolicznych bloków, to chwila, na którą czekało wielu tegorocznych zdobywców – rozdanie nagród najwytrwalszym i najszybszym. Jednak i tu nastąpiła niespodzianka, bo jednym z najszybszych był organizator, Krzysiek, który swoją nagrodę zostawił wcześniej na samym szczycie Kazury, w samej Strefie Śmierci. Teraz rzucił hasło do odważnych – kto chce ją zdobyć, musi jako pierwszy zrobić atak szczytowy i wyciągnąć ją z metalowego elementu, który jako jedyna rzecz jest w stanie przetrwać w panujących tam warunkach. Tylko dwóch lodowych wojowników ruszyło walczyć o nagrodę, jednak, że zmrok już dawno zapadł, wygrał ten, który miał ze sobą światło. Zgromadzeni u podnóża z przejęciem obserwowaliśmy dalekie światełko, jak wspina się na szczyt – jest! Zdobył! Ale jeszcze musi wrócić – to zawsze najtrudniejsze. A gdzie drugi z herosów? Nie widać, nie słychać. Nie dotarł na szczyt.

 

O trudności trasy oraz jej organizacji może świadczyć fakt, że do tej pory odbyły się tylko dwie edycje z roczną przerwą (prawie jak elitarny BUGT). Rekord szybkości trasy mężczyzn został pobity w tym roku przez Artura Jabłońskiego i wynosi 21:21, wśród kobiet najszybszą była Tamara Mieloch 27:12. Jednak pamiętajmy, że Kazura jak wąż, co roku zmienia skórę i już wiemy, że w 2017 trasa zmieni się, dostosowując do warunków, jakie narzuca nam góra.

Dla odważnych, którzy chcieliby poznać na własnej skórze, co znaczy prawdziwie górskie bieganie w stolicy, mamy kilka porad, które warto wziąć sobie do serca.

  1. Wyruszając na bieg, nie pakuj auta sprzętem po dach – dojedziesz ekologicznie rowerem lub metrem czy autobusem lub podwiezie cię teściowa spiesząca na popołudniową mszę w sąsiednim kościele. A może wyjdziesz na start z klatki obok?
  2. Wychodząc rano do pracy, pożegnaj się z rodziną czule, poinformuj gdzie będziesz wczesnym wieczorem i (w wariancie optymistycznym) umów się, że wrócisz godzinę później na kolację – biegi odbywają się późnym popołudniem w dzień powszedni, aby wieczorem, gdy zmrok zapadnie, nie musieć szukać zaginionych, tylko liczyć, że zajmą się nimi lokalne zwierzęta (wariant pesymistyczny).
  3. Raczej nie wkładaj na nogi asfaltówek – tu na płaskim się nie pościgasz, bo płaskiego praktycznie nie ma.
  4. Dostosuj wyposażenie do warunków pogodowych – czasem słońce (przyda się chustka, by nie wypaliło białka w mózgu i aby twój pot nie zachlapał innych biegaczy i kibiców), czasem deszcz (mocne spodnie, byś ich od razu nie podarł przy pierwszym zjeździe na zadku na gliniastym zbiegu).
  5. Weź na wstrzymanie, wypij melisę, nerwosol – jeśli pobiegniesz szybko pierwsze okrążenie, a czekają cię trzy, to jeszcze szybciej zobaczysz tunel z światłem na końcu (nie podążaj w stronę światła!).
  6. Weź flaszkę. Weź znajomych, dzieci, psy, kota, chłopaka, dziewczynę lub wszystkich naraz i ustaw w strategicznych miejscach trasy. Niech głośno krzyczą i biją brawo – to jedyny uznawany doping, a flaszeczkę zimnego piwa wypijesz na mecie za ich zdrowie.
  7. Uśmiechaj się. Przez łzy i zaciśnięte zęby, ale się uśmiechaj. Może wpadniesz w oko najlepszym fotografom, którzy bywają na edycjach Monte Kazury i może nawet trafisz na rozkładówkę Kingrunnera?!
  8. Pięć edycji od wiosny do jesieni – zaplanuj w kalendarzu, poproś znajomych o inną datę ślubu, przecież grudzień też ma „r”, powiedz cioci, że urodziny można obchodzić cały rok, przekonaj szefa, że co nagle to po diable i projekt jest jak wino.
  9. Nie licz na złoto. Tu chodzi o satysfakcję, o czyste emocje, o krew, pot i łzy. Medalu za to nie dostaniesz. Poklepanie po plecach – tak.
  10. Monte Kazura to porządny osiedlowy łomot, rockandrollowy rollercoster, najlepsza impreza w sąsiedztwie. Be ready!

 

Cóż nam zgotuje ta nieprzewidywalna góra za rok? Ile nieszczęsnych dusz pozostanie z nią na zawsze?

Plotki z ostatniej chwili w środowisku biegaczy górskich głoszą, że... nie może być! Ponoć zostanie rzucone wyzwanie zimowego zdobywania Monte Kazury w stylu alpejskim, czyli na lekko! Podobno Kilian Jornet dla rozgrzewki przed Kazurą wbiega na Everest, a Andrzej Bargiel na przetarcie pobił rekord Śnieżnej Pantery.




Trzy pierwsze słowa, jakie ci przychodzą do głowy na słowo „Monte Kazura”- zapytałam kilku szczęśliwych finisherów, hm... wydają się mocno monotematyczni:

Chris: Cholernie ciężki bieg. Jedyny prawdziwy górski bieg na Mazowszu. Nawet ultra tak mnie nie wykończyło.

Paweł: Masakra, rzeźnia, po co mi to było, oby całość przebiec, bez chodzenia. Generalnie najcięższa piątka, jaką w życiu biegłem.

Miki: Wycisk, sąsiedzi, samoloty.

Rosół: Blokowisko, łomot, kibicowanie.

Joanna: Tamara (autorka niniejszego artykułu namówiła koleżankę na to piekło), pot, górka.

Artur „Zwycięzca”: Podbiegi, zbiegi, wysiłek + kłopoty z rejestracją.

James: Zadyszka, wycisk, brak mocy.

Tomek: Rollercoaster, rzeźnia, fun.

Karolina: Ach... O Kazurce to ja bym Ci mogła nie trzy – a trzy miliony (samych pozytywnych) słów podrzucić: głupawka, euforia, frajda; endorfiny, endorfiny, endorfiny; endorfiny, euforia, ekstaza (z aliteracją;), narkotyk, uzależnienie, odlot; rollercoaster, zabawa, źrebakowanie. Miłość na zawsze.

Magda: wpierdol, podbieg, dzielnia. Choć może zamiast dzielni – ból ;)

Patrycja: Gdy zawsze przyjeżdżam na Kazurkę, to w pierwszym odruchu myślę: Dlaczego sobie to robisz? A potem jak biegnę, zawsze jest fajnie, bo ten bieg to dla mnie duży fun, dlatego moje trzy słowa to: Bardzo Męcząca Zabawa.

Mariusz: Kontuzja, mocno, szybko.

Marta: Ból–Góra–Dół.

Ilya: „Sick and destroy” Metallica

Z Facebooka:

Bogdan: Mnie nie podoba się ten bieg, za ciężko, za trudno. Jedynie ciastka na mecie trochę rekompensują całą tę beznadzieję.

Sebastian: To był mój debiut i bardzo mi się podobało. Dzięki za superbieg pod domem! Będę wracał!

Marcin: Moja skarga dotyczy obsady wczorajszego biegu, za mocna była!

Justyna: Ja też byłam pierwszy raz i wiem, że nie ostatni! Cudnie się zdychało.

 

 

Tekst: Tamara Mieloch, opublikowany w 3. numerze magazynu TRAIL
Zdjęcia: Karolina Krawczyk Fotografia