Mieliśmy apetyt na więcej. Nikt nie będzie tego ukrywał. Zarówno zawodnicy jak i kibice. Co jednak zrobisz jak nic nie zrobisz? Bo poprawiasz swój czas o 7 min na tej samej trasie i nadal jesteś 13 lub 22. Poziom trailu rośnie w tempie szalonym. Utrzymywanie się na najwyższym poziomie jest cholernie trudne. Najlepszym przykładem jest Bonnet i Laukli, którzy musieli ulec rywalom, a byli przecież niemal pewniakami.
Tekst: Jędrzej Maćkowski, zdjęcia: Mathis Decroux, Leo Roussel
Marathon du Mont Blanc wygrywa Elhousine Elazzaui. Przez cały wyścig tasują się z Remim, testując co kto ma pod nogą. Na ostatnim zbiegu Marokańczyk z Teamu NNormal mówi sprawdzam i robi minutę przewagi. Szwajcar z szacunku do zwycięzcy wpada na metę w sprinterskim tempie, pokazując jak szybki było to wyścig. Udało Wam się zyskać kiedyś 2000 m. przewyższenia w ciągu godziny?! Ich zegarki na ostatnich podbiegach, takie właśnie wskazywały odczyty wznoszenia się. Trzeci pojawia się rodak Remiego - Roberto Delorenzi. Chyba jeszcze nigdy w serii Goldena nie zaliczył tak dobrego biegu, mimo że stawał już wcześniej na podium.
Bartek Przedwojewski od startu nie wskoczył na obroty. To co nam obserwującym wydawało się jego taktyką na spokojny początek, było już jego dobrze skrywaną męczarnią tego dnia. Próbował, szarpał, ale w końcu poddał wyścig.
Marcin Kubica, jako drugi Polak w stawce, nie zauważył zejścia Bartka, które jego odwieczny rywal Thibaut Baronian skomentował - „To był ciężki dzień w biurze dla Bartka”. Na metę Kubica dociera jako pierwszy zawodnik z Polski - 13 miejsce. Nadal jest to świetny wynik w takiej stawce. Problem w tym, że nie o to grał Marcin.
Natomiast Marcin Rzeszótko, tego dnia był królem podbiegów. Gdyby te góry miały ścieżki wylane asfaltem, zwinąłby je szybciutko. Niestety same podbiegi nie wystarczyły. W trakcie bolesna gleba, zęby całe, więc zmęczony, ale z uśmiechem mija metę jako 22 zawodnik.
Na 29 pozycji dobiega Dominik Tabor. Pierwszy raz ściga się w trakcie sezonu w tej goldenowej stawce. Problemy żołądkowe, biegnie bardziej głową, równie często patrząc na zegarek co i pobliskie krzaki. Na mecie wzrok wtopiony w ziemię. Nie zwraca uwagi na nic. Nie słyszy dzwonków na mecie, spikera, nikogo. Trwa to dobre dwie minuty. W jego głowie gonitwa myśli. Gorzka to dla niego pigułka, ale ją przełknął.
Teraz wszyscy koncentrują pełne skupienie na starcie przed polską publiką w Tatrach. Nie może was tam jako kibiców zabraknąć. Namawiamy zapiszcie się do strefy kibica na Starorobocianskim i pokażmy, że potrafimy się tym trailem bawić. Rozmawiając z zawodnikami, część z nich dla zapowiedzi tego dopingu tam przyjedzie. Widzą jak żywo komentujecie te starty w sieci, w ich social mediach. Chcą Was poznać i pokazać się z jak najlepszej strony. Więcej o strefie kibica pod tym linkiem.
A jak wyglądała rywalizacja kobiet? Tradycyjnie wystartowały 30 min szybciej, by media mogły śledzić ich wyścig z taką samą uwagą jak mężczyzn. W tym roku zanim nabiegli je pierwsi, były dużo dalej niż rok temu. Tak wśród pań poziom też szybuje szalenie. W tym roku czas 12 min szybciej dawał pozycję wyżej - szóstą.
Zaczęły spokojnie, było to aż dziwne. Po pierwszych 10 km urwał sie jednak pociąg. Miao Yao, Wyder, Laukli, Madalina, Mathys i Arkkilla z Finlandii. Kilka km dalej odpada Finka, później Chinka i Szwajcarka. Pozostała trójka rozpędza się jak bobslej w lodowej rynnie. Wyhamują dopiero na mecie. Skąd to porównanie - lecą ze sobą sklejone, jedna drugiej mogłaby skrobać marchewki. Pracują jednak jak kolarski peleton. Na płaskim prowadzi Sophia, pod górę Madalina, z górki Wyder. Każda wykorzystuje swoje najlepsze strony dnia dzisiejszego, a może któraś próbuje się jednak urwać? Taki wyścig to dla głowy olbrzymie obciążenie. Koncentracja level master. Chwila słabości i tracisz grupę. Oderwać od tego zagrożenia myśli jest cholernie trudno. Jeden zły ruch i jak na szosie kładą się na głębie wszystkie. Przed podbiegiem na La Flegare odpada wagonik z amerykańską flagą. Sophia nie wytrzymała tempa. Nie obroni już zeszłorocznego tytułu. 4 km przed metą Judith ścina regulaminowo serpentynę, wykorzystuje trudniejszy technicznie teren, zyskuje 3 metry przewagi i włącza dodatkowy bieg - który kilka razy prowadził ją po tytuł mistrzyni świata w biegach na orientację. Kamienie i korzenie rozstępują się przed nią. Po prostu nie istnieją. Mapuje teren szybciej niż okulary Googla. Rumunka nie umie skleić, traci.. cztery, sześć, dziesięć metrów, w końcu traci ją z oka za zakrętem.
Rok temu Judith na finale Goldena widząc zbiegi Madaliny, powiedziała: „Biegam zbyt długo, by tak stawiać wszystko na jedną kartę. Może dlatego właśnie tak długo jestem na tej scenie.” Teraz jednak sama korzysta z jockera w swojej talii. Szaleńczy zbieg i dociśnięcie na płaskim, zaklinając rzeczywistość, że Florea nie wyskoczy za nią w miasteczku na jednym z zakrętów. Jest jednak bezpieczna - klasyczny podskok na mecie niczym z reklamy „Hoka fly human fly”. W końcu dla nich biega. Mimo zmęczenia wie jak skraść serducho sponsora. Piątki z kibicami i chwila radości oczekiwania na rywalkę. Ta zapłakana z radości , bo nigdy nie ścigała się w górach na takim dystansie, skacze w górę, po czym siada, kuli do siebie nogi i całuje kolana. To one ją w pierwszym starcie w barwach Team Salomon doprowadziły cało do mety. Kilka miesięcy temu na wyścigach w Stanach napisała flamastrem - „szukam sponsora”. Dreams come true powiedzieliby Amerykanie. Niestety nie dla Laukli, bo ta wbiegając smutek pudruje uśmiechem, drżą jej jednak poliki, drżą kąciki ust. Urodziła się by wygrywać. Czwarte miejsce traktuje jako porażkę. Na zbiegu wyprzedziła ją bowiem jeszcze Mia Yao.
Każda z nich skrzyżuje piszczele już niebawem, na początku sierpnia, pojawiając się na starcie najszybszego górskiego wyścigu na świecie - Sierre-Zinal. Która lepiej przepracuje ten okres, która będzie miała więcej szczęścia, ta ma szansę zgarnąć 8000 szwajcarskich franków, w sam raz na spłatę kilku rat kredytu.
Cieszy nas, że będziemy widzieli to z bliska i pokażemy Wam to najlepiej jak potrafimy!