Przeciętny Polak skojarzy nazwę „Madera” z jakąś wyspą. Ci, którzy byli lepsi z geografii, być może poprawnie zlokalizują ją na mapie i określą jako zamorskie terytorium Portugalii. Ultrasi natomiast w ułamku sekundy zdiagnozują, że jest to wyspa na Atlantyku, z olbrzymim potencjałem do sponiewierania każdego miłośnika długich dystansów, bo przecież właśnie na niej odbywa się MIUT ‒ Madera Island Ultra Trail, z koronnym dystansem 115 km z przewyższeniem przekraczającym 7000 m!
Tekst: Marcin Frej, zdjęcia: Marcin Frej / Zabiegani.TV
O ile znam sporą grupę osób, dla których bieg na 100 km nie jest niczym wyjątkowym, sam pokonałem maksymalnie 85 km, o tyle pokonanie łącznie 7000 m w gorę i w dół może sprawić, że nawet najwięksi wyjadacze dwa razy pomyślą, zanim wpłacą wpisowe na ten bieg. W każdym razie opowieści o MIUT okraszone bajecznymi zdjęciami sprawiły, że wraz z Kamilą (moją biegającą małżonką) postanowiliśmy sprawdzić, czy Madera faktycznie jest taką gratką dla biegaczy górskich.
UCIECZKA Z KONTYNETU
Covid dość mocno zaburzył nasz styl życia, w którym normalnie czas odmierzamy od wyjazdu do wyjazdu. Pandemia wymusiła brutalną terapię odwykową od podróży i poznawania nowych miejsc, od czego jesteśmy uzależnieni. Po kilku odwołanych wyjazdach na przełomie roku pojawiło się światełko w tunelu. Madera była jasnym punktem na europejskiej mapie restrykcyjnych obostrzeń. Pozwalała na wjazd turystów z Unii Europejskiej bez dodatkowych ograniczeń.
Decyzję o wylocie podjęliśmy spontanicznie. Zakup biletów czarterowych last minute, rezerwacja kwatery i auta, pobieżne przygotowanie listy to-do&see i w drogę! Szybki test na obecność koronawirusa na lotnisku po przylocie i wyspa wiecznej wiosny stanęła przed nami otworem.
Pobyt na Maderze rozpoczęliśmy w przedostatni weekend stycznia. W Polsce zima zaskoczyła drogowców, co młodsze dzieci po raz pierwszy w życiu zobaczyły solidne opady śniegu i dzięki temu za 50 lat powiedzą: „Kiedyś to było!”, my natomiast mogliśmy wskoczyć w letnie ubrania i ruszyć na szlak.
GARŚĆ NIEZBĘDNYCH INFORMACJI
Madera to wyspa wulkaniczna o łagodnym klimacie. Średnia dobowa temperatura w najzimniejszym styczniu wynosi 16 st. C, a w najcieplejszym lipcu ‒ 23 st. C. Ogólnie rzecz biorąc, przez cały rok trwa tam wiosna, co owocuje ekstremalnie bujną roślinnością i soczystą zielenią, która otaczała nas z każdej strony. Przez środek wyspy, której powierzchnia odpowiada zaledwie półtorej powierzchni Warszawy, biegną góry ze szczytami sięgającymi blisko 1900 m n.p.m. Ludności jest niewiele, nieco ponad 252 tysiące, większość zamieszkuje stolice Funchal. Wystarczyło więc kilka minut jazdy autem z miasta, abyśmy mogli rozkoszować się bliskością przyrody na odludziu.
Władze Madery wiedząc, że największym bogactwem wyspy jest dziewicza natura ‒ lasy wawrzynowe wpisane są na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, a ⅔ wyspy to rezerwat przyrody – przygotowały dla turystów dobrze oznaczone szlaki z przyzwoitym zapleczem. Oficjalnych tras promowanych na stronie Visitmadeira.pt jest 23. My natomiast, posiłkując się aplikacjami turystycznymi i blogami, odkryliśmy szlaki niebędące na tej liście, a zdecydowanie warte uwzględnienia w planie podróży.
Znacząca liczba szlaków Madery biegnie wzdłuż lewad, które są kanałami irygacyjnym służącymi do nawadniania upraw, charakterystycznymi dla portugalskiej wyspy. Ich budowa rozpoczęła się w XVI wieku, a najnowsze powstawały do połowy XX wieku. Łączna długość lewad to około 2500 km! Niektóre z nich biegną tunelami wydążonymi we wnętrzach gór.
Jeśli już jesteśmy przy tunelach, pamiętajcie, że wędrując po Maderze zawsze, ale to zawsze, należy mieć ze sobą latarkę! Na jednej z tras przyszło nam się zmierzyć z tunelem o długości 1500 m, a że była to trasa wchodząca w głąb kanionu, musieliśmy wrócić tą samą drogą… Jeśli macie więcej niż 170 cm wzrostu, pokonywanie tuneli może być uciążliwe. Wąsko, ślisko, środkiem płynie woda, a wy musicie uważać, żeby nie rozbić sobie głowy o niskie sklepienie. Wędrując jednym z tych tuneli, uświadomiłem sobie, jak katorżniczą robotę musieli na przestrzeni wieków wykonywać budowniczy lewad, którzy bez ciężkiego sprzętu i elektryczności wydrążyli dziesiątki kilometrów tuneli oraz zbudowali tysiące kilometrów sztucznych koryt, niekiedy na stromych zboczach gór porośniętych gęstym lasem.
POGODOWA HUŚTAWKA
W czasie naszego pobytu część szlaków oficjalnie była zamknięta, co o tej porze roku jest normalne. Silne opady deszczu sprawiają, że woda w niektórych lewadach występuje z koryt, zmieniając szlaki w rwące potoki. Oczywiście pomimo zakazu nie zrezygnowaliśmy z wejścia na najpopularniejsze z nich! Czasami musieliśmy mierzyć się z niesprzątniętymi jeszcze osuwiskami, zerwanymi zabezpieczeniami szlaków czy zalegającymi jęzorami śnieżnymi. Na początku roku Maderę nawiedziły niespotykane od dziesięcioleci, jeśli nie od stuleci opady śniegu, które na kilka dni sparaliżowały wyspę.
Przez większość naszego wyjazdu cieszyliśmy się piękną słoneczną pogodą, ale trzeba pamiętać, że aura na Maderze jest niezwykle kapryśna. Wilgotne masy powietrza przetaczające się nad Atlantykiem potrafią w zaledwie kwadrans przeistoczyć urokliwy spacer w promieniach słońca w zajadłą walkę z rzęsistym deszczem i wiatrem. To samo wilgotne powietrze może obdarzyć nas niezwykłymi mgłami, zwłaszcza w rejonie Fanal, przez który biegnie szlak PR13. Rosnące tam majestatyczne, powyginane drzewa laurowe, często spowite mgłą, tworzą klimat rodem z baśni.
Pogoda na Maderze ma jeszcze jedną ciekawą cechę: jest niezwykle lokalna. Przed wyprawą na szlak zawsze sprawdzaliśmy internetowe kamery pogodowe. To, że w Funchal świeciło słońce, nie oznaczało, że w górach również tak było. Gdy na wschodzie padał deszcz, na zachodzie bywało ciepło i słonecznie, i na odwrót. Co więcej, podróżując po Maderze bardzo szybko zmienialiśmy swoją wysokość nad poziomem oceanu. Gdy chcieliśmy uciec od ciemnego, spowitego chmurami nieba nad stolicą, jechaliśmy na Pico do Arieiro. Po 30 min jazdy samochodem wdrapywaliśmy się na 1818 m n.p.m. i spoglądaliśmy na dywan chmur pod nami. Wschody słońca z tego miejsca są po prostu magiczne. Czyste niebo nad głowami, a poniżej, na chmurach światła i cienie, czerwienie, róże i pomarańcze malowały obrazy zmieniające się jak w kalejdoskopie. Warto było wstawać skoro świt, aby podziwiać te świetlne widowiska.
NA SZLAKU
Pobyt na Maderze był regularnymi wakacjami, a co za tym idzie, nie planowaliśmy nadzwyczajnie długich tras trekkingowych. Średnio pokonywaliśmy dziennie 15 km, co w przypadku tej niewielkiej wyspy pozwala pokonać większość szlaków. Oczywiście można je ze sobą łączyć i zaplanować imponującą trasę biegową rzędu 40‒60 km, ale tym razem wybraliśmy spokojniejszą formę turystyki. Należy mieć na względzie, że Madera jest mocno górzysta. Tak długo jak wędrowaliśmy w towarzystwie pstrągów, płynących obok nas lewadami, było płasko i rekreacyjnie. Wystarczyło jednak, że chcieliśmy przeskoczyć do sąsiedniej doliny, wejść na któryś ze szczytów i robiło się bardzo stromo, co tłumaczy 7000 m przewyższenia na głównej trasie MIUT.
Obowiązkowym punktem pobytu na Maderze jest pokonanie szlaku PR1, wiodącego z Pico do Arieiro (1818 m n.p.m.), naszego ulubionego miejsca do oglądania wschodów słońca, z charakterystycznym radarem NATO, do Pico Ruivo, najwyższego szczytu Madery (1862 m). Sześciokilometrowa trasa prowadzi wierzchołkami skał, stromymi schodami wprost do tuneli, które przecinają pomniejsze, strzeliste szczyty, by wreszcie w pobliżu małego schroniska wyprowadzić na drogę na wierzchołek Madery ‒ Pico Ruivo. Na trasie MIUT ten odcinek, ale w odwrotnej kolejności, przebiegamy pomiędzy 70. a 76. kilometrem trasy 115 km. Przyznam szczerze, że trudno mi sobie wyobrazić bieganie na niektórych odcinkach tego szlaku, bo ciężko się to robi na schodach mających 40‒60 cm wysokości.
W czasie pobytu na Maderze przeszliśmy i przebiegliśmy kilkanaście oficjalnych oraz nieoficjalnych szlaków, podziwialiśmy dziesiątki wodospadów, karmiliśmy wszechobecne zięby, które z wielkim zainteresowaniem przyglądały się nam, gdy pojawialiśmy się na zamkniętych trasach. Wędrowaliśmy zboczami 500-metrowych klifów, a także dotarliśmy do miejsc, w których górskie potoki za sprawą ludzkiej pomysłowości dają początek lewadom, które kilkadziesiąt kilometrów dalej zasilają plantacje trzciny cukrowej i bananowców. Udało nam się również odnaleźć kilka malowniczych plaż, o które niestety trudno na Maderze i jeśli ktoś jest miłośnikiem wylegiwania się na cieplutkim piasku, to raczej nie powinien zapuszczać się na tę portugalską wyspę ‒ tu ląd najczęściej spotyka się z oceanem w formie spadzistego zbocza, klifu i co najwyżej wąskiego pasa kamieni.
NA DESER
Poza wspomnianym szlakiem PR1, dwa odwiedzone przez nas miejsca zasługują na szczególną uwagę. Pierwszym z nich jest Pico Grande (1654 m), samotny skalisty wierzchołek, na który dostaliśmy się, schodząc ze szlaku PR12 w boczną, mizernie oznaczoną ścieżkę. Pico Grande znajduje się idealnie w centrum wschodniej połowy wyspy i roztacza się z niego niczym nieprzysłonięty widok na najwyższe szczyty Madery. Gdy w Polsce tłumy szturmowały góry, my we dwoje mogliśmy rozkoszować się cudowną panoramą atlantyckiej wyspy skąpanej w promieniach słońca.
Drugim miejscem zasługującym na szczególne wyróżnienie jest Półwysep Świętego Wawrzyńca leżący na północnowschodnim krańcu Madery. W odróżnieniu od pozostałej części wyspy, półwysep pozbawiony jest wysokiej roślinności, latem robi się wręcz pustynny. Zaraz po Pico do Arieiro jest to doskonałe miejsce do podziwiania wschodów słońca. Urwiste klify, huk fal, mała kamienista plaża, malowniczy szlak wiodący na wzniesienie wysokości 150 m i roztaczające się z niego widoki sprawiły, że zakochaliśmy się w Maderze.
Po spędzeniu na wyspie dwóch tygodni z czystym sercem polecamy ją tym, którzy wolą aktywny wypoczynek blisko natury niż plażowy clubbing. Jeśli chce się prawdziwie poczuć Maderę, trzeba założyć wygodne buty i ruszyć na szlak, nie stronić od wczesnego wstawania na wschody słońca i umieć zatrzymać się na chwilę, aby podziwiać jego spektakularne zachody. Nie jest to miejsce, które zachwyci swoją kuchnią. Co prawda warto spróbować pałasza (drapieżnej ryby głębokowodnej) czy lapas (lokalnych mięczaków), ale poza tym rewelacji nie ma, no chyba że mówimy o alkoholach. Lokalne wino Madeira leżakujące w wysokiej temperaturze oraz poncha, napój z miejscowego rumu, cytryn, pomarańczy i miodu, doskonale umilą wieczory.
Na MIUT z pewnością kiedyś przyjedziemy, bo Madera jest jednym z tych miejsc, do których warto wracać, aby odpocząć od zgiełku, zanurzyć się w nieskażonej naturze i pobyć trochę z samym sobą.
Marcin Frej - biegacz amator z 7-letnim stażem, ultras, koronowany maratończyk, kiedyś pasjonat OCR-ów. Kocha podróżować, fotografować z ziemi i powietrza. Poza bieganiem pływa, pedałuje, nurkuje i lata na paralotni. Prowadzi z żoną internetową redakcję Zabiegani.TV. Ma kota ragdolla Jerrego i sarkastyczne poczucie humoru. Zawodowo zajmuje się marketingiem, promocją i organizacją wydarzeń sportowych.