Redakcja KR

Luis Alberto Hernando

Cały Świat, 12.12.2019

W naszym cyklu czas na kolejną wielką gwiazdę świata ultratrailu. Luis Alberto Hernando to biegacz z wielkim dystansem do siebie i otaczającego go świata. Dowcipniś, luzak, otwarty na ludzi. Hiszpan opisał dla nas historię swojej długiej drogi na szczyt. Od czego się zaczęło? Skąd biegowa pasja? Przed Wami Luis Alberto Hernando, jakiego nie znacie. I jego UltraŚwiat!

Tekst: Luis Aleberto Hernando

Tłumaczenie: Małgorzata Łazarska

Zdjęcie główne: Ian Corless / @infinitetrailswch

Odkąd sięgam pamięcią, jestem sportowcem, zawsze byłem i myślę, że zawsze będę.

Uprawianie sportu wydaje mi się jak najbardziej normalne, dla mnie jest to konieczność. Życie w rodzinie sportowców sprawia, że stajesz się sportowcem, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. W moim domu wyjście na bieganie było czymś tak naturalnym jak śniadanie lub kolacja. Nigdy tego nie odpuszczaliśmy i dzień był zawsze tak zorganizowany, że mieliśmy trochę czasu na bieganie.

Zdjęcie: Raphael Weber / @infinitetrailswch

Być może największym winowajcą był mój ojciec. Nie uprawiał sportu, co najwyżej grał w piłkę nożną raz w roku w firmie, w której pracował, w rozgrywkach singli przeciwko żonatym. Kiedy on miał 39 lat, mój brat i ja zaczęliśmy chodzić z przyjaciółmi na bieżnię, aby trenować, a raczej grać. Byliśmy za młodzi, żeby trenować. Moi rodzice zawozili nas tam i czekali na trybunach, aż skończymy. Tak było do dnia, w którym wszystko się zmieniło. Wtedy rodzice zaczęli robić okrążenia poza obiektem.

Mój ojciec stracił 10 kg i w ciągu niecałych dwóch lat zszedł poniżej 2:30 w maratonie, a krótko po tym zdobył mistrzostwo świata w kategorii powyżej 40 lat. Moja mama biegała prawie codziennie i wiele razy kończyliśmy, czekając na nią.

Wszystko to sprawiło, że mój brat i ja widzieliśmy na własne oczy, że zupełnie zwyczajna osoba może zostać mistrzem świata. Dzięki temu wiedzieliśmy, że my też możemy, jeśli będziemy pracować tak mocno jak mój ojciec.

Przez pierwsze lata wykorzystywałem sport, aby mieć wolny czas. Moi rodzice nigdy nie ustalali mi limitów, zawsze dawali pozwolenie – kiedy chodziłem trenować, nie musiałem negocjować godzin ani udzielać wyjaśnień.

Szybko zmieniłem podejście do biegania jako zabawy i sposobu bycia z przyjaciółmi, zacząłem ciężko trenować z myślą o zawodach i poprawianiu wyników. A bardzo łatwo było je poprawić. Każdy wynik był ważny w moim domu, dużo mówiło się o bieganiu, szkoleniu, rywalizowaniu, projektach. Do 18. roku życia zwyczajem było trenowanie po południu i rywalizowanie w weekendy, latem na bieżni, a zimą cross. Kontynuowałem postępy, udało mi się uzyskać 14:32 na 5000 m w crossie i dostać się na podium w jakiejś międzynarodowej imprezie.

W wieku 18 lat postanowiłem wstąpić do wojska. W zasadzie mogłem kontynuować lekkoatletykę, ale rzeczywistość była inna – aby wygrywać, potrzebowałem rutyny i pewnego porządku, którego już nie miałem. Zacząłem opuszczać wiele treningów, a przede wszystkim myśleć, że w tym życiu wygrywanie już nie będzie możliwe. Lekkoatletyka zeszła na dalszy plan.

Nie przestałem biegać, ale wiedziałem, że nie jestem w stanie konkurować. Biegałem, aby utrzymać się w formie i móc znów zacząć rywalizować bez zbyt wielkiego wysiłku, gdy będę miał więcej czasu. Wówczas być może najtrudniejszą rzeczą było trenowanie przez pięć miesięcy w Bośni na okrążeniu o długości 200 m. Myślę, że pokonałem tę pętle w koszarach jakiś milion razy…

Zdjęcie: Raphael Weber / @infinitetrailswch

Krótko potem zdałem egzaminy w gwardii cywilnej i przez rok codziennie wykonywałem 40-minutowy trening. Niedługo potem, gdy byłem w najgorszej formie fizycznej, jaką kiedykolwiek miałem, zaproponowano mi wejście do drużyny narciarskiej gwardii cywilnej i profesjonalne szkolenie w miesiącach zimowych. Nie zastanawiałem się, zgodziłem się, chociaż nie umiałem nawet jeździć na nartach. Zgodziłem się na wyjazd daleko od domu, bo to oznaczało bycie zawodowym sportowcem, moją pracą byłoby trenowanie! Zgodziłbym się na każdy sport.

Znowu robiłem postępy. Znalazłem pasję i cel w biatlonie oraz narciarstwie biegowym, zakwalifikowałem się na olimpiadę. Motywacja była maksymalna, poświęcałem cały czas na trening i poprawę wyników, co nie było trudne, ponieważ było w naprawdę słabej formie. Puchar Europy, Puchar Świata i olimpiada! Było słodko-gorzko.

Bardzo się cieszę, że mogłem wziąć udział w igrzyskach, ale nie bez problemów – straciłem bagaż na lotnisku i musiałem rywalizować z butami i nartami pożyczonymi od przyjaciół ze Słowenii. Musiałem też znieść krytykę hiszpańskiej prasy za to, że nie pokonałem Norwegów i Niemców...

Porzuciłem biatlon i skupiłem się na narciarstwie biegowym. Wszystko szło dobrze, dopóki nie znaleźliśmy się w Pirenejach. Wyniki nie były proporcjonalne do wysiłku i 30 godzin treningu tygodniowo. Postanowiłem zrobić kurs górski gwardii cywilnej. To był sposób na zostanie profesjonalnym sportowcem na zawsze. Moim zadaniem byłoby chodzić po górach, wspinać się, jeździć na nartach... Musiałbym spędzić kolejny rok na treningu tylko 40 minut dziennie.

Zdjęcie: Jonas Skorpil/ @infinitetrailswch

Odbywanie rocznego kursu było dość trudne. Zwłaszcza że miałem 31 lat – taki był limit wieku dla uczestników. Miałem więc tylko jedną szansę, każdy błąd oznaczałby dyskwalifikację. To było 12 pełnych napięcia miesięcy.

W ramach treningu do sezonu narciarskiego wziąłem udział w biegu trailowym. Wiedziałem dzięki temu, że mi się to podoba i jestem w tym dobry. Po zejściu ze stoku mógłbym się ponownie skupić na bieganiu. To było jak powrót do moich początków.

Chciałem przygotować się do jakiegoś biegu trailowego, trenować do niego w określony sposób, być może z dumy, albo chcąc osiągnąć jakiś dobry wynik przed opuszczeniem zawodów. Próbując zapomnieć o wynikach w jeździe na nartach. Tak się złożyło, że tego lata mistrzostwa Hiszpanii w trailu odbywały się w mieście oddalonym tylko o 15 km od mojego domu. I tam się wszystko zaczęło. To był 2009 r. Byłem trzeci i federacja postanowiła zabrać mnie na mistrzostwa świata w Premanie (Giir Di Mont), gdzie byłem trzeci i spotkałem Kiliana.

Nigdy nie sądziłem, że w 2019 r. będę nadal rywalizował z takim entuzjazmem i z tak wielką ochotą. Kiedy trenuję, nie mogę przestać myśleć o rywalizacji. Emocje, które dają mi rywalizowanie i góry, są uzależniające.