Redakcja KR

LEKI PRZECIWBÓLOWE JAK DOPING

24.07.2024

Co znajdziemy w apteczce biegacza? Plastry, bandaże, folia NRC, może nawet jakaś zapasowa bułka na czarną godzinę. Często jednak okazuje się, że w podstawowym ekwipunku biegacza znajdują się także leki przeciwbólowe, po które zawodnicy czasem sięgają w chwilach wyjątkowego cierpienia, ba, lub nawet by do tego cierpienia nie dopuścić. Jaki wpływ na nasz performance, a przede wszystkim zdrowie, ma taka decyzja? Czy leki przeciwbólowe to doping? Czy wzięcie tabletki jest obojętne dla naszego organizmu? Postanowiliśmy zapytać o to wszystko biegacza farmaceutę Przemysława Sajewskiego, który w rozmowie przybliżył nam zarówno zasady działania leków przeciwbólowych, jak i specyfikę ich zażywania podczas długotrwałego wysiłku fizycznego.

Z farmaceutą i biegaczem Przemkiem Sajewskim rozmawiała: OIa Niemasz

Zdjęcie: Dominika Rakszewska

Ola Niemasz: Dlaczego ludzie biorą leki przeciwbólowe w trakcie biegania? 

Przemysław Sajewski: Dlaczego? Zwyczajnie po to, „aby nie bolało”. W cudzysłowie, ponieważ robią to zapobiegawczo, przed startem i bez wskazań medycznych. Co nie ma najmniejszego sensu, bo nie ma opcji, że wzięcie leku przeciwbólowego sprawi, że ból nie wystąpi. Ból jeśli ma wystąpić, to wystąpi. Badania w wybranych biegach pokazują, że 56% osób biorących leki przed maratonem robi to właśnie po to, żeby „w razie czego” nie bolało, a wśród triathlonistów wynosi to ponad 60%, aż do 70% jeśli chodzi o biegi ultra (Western States). Oczywiście dotyczy to motywacji osób w ogóle przyjmujących leki w ramach pakietu startowego, a nie wszystkich startujących. 

Takie branie „na wszelki wypadek” brzmi jakby ludzie mieli do czynienia z cukierkami. 

Była kiedyś taka reklama. Pani sobie biegnie, coś ją zabolało, więc bierze tabletkę i dobiega szczęśliwa do mety. W większości krajów takie reklamy są zabronione, bowiem oferują korzyści wynikające z przyjęcia leku. Przypomina mi się też inna produkcja reklamowa, w której ratowniczka górska jedzie na akcję, po drodze boli ją głowa, więc bierze tabletkę i już chwilę później siedzi w helikopterze. 

Dla mnie, jako fachowca od leków, to jest po prostu koszmar. Ten przekaz, ta obietnica, że coś zyskasz, biorąc tabletkę, jest po prostu niedopuszczalna. W Polsce reklamy leków tak wyglądają. Prezentuje się te leki jako miły dodatek do naszego „bolesnego” życia. Coś, co pozbawi cię kłopotów. Możesz sobie to wziąć i twoje troski znikną. Taki cukierek. Tylko, że ten cukierek ma długą listę działań niepożądanych. To ta część, o której wspomina lektor, wystrzeliwując jak z karabinu tekst: „Skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą”, ale tego już nikt nie słucha. 

No tak. Każda ulotka zawiera spis takich skutków ubocznych, z podaną częstotliwością występowania. 

No i tu się zaczyna nam komplikować temat związany z bieganiem. Bo wysiłek fizyczny o dużej intensywności trwający krócej, tak jak i ten o małej intensywności, ale trwający wiele godzin to idealny sposób na to, aby stworzyć perfekcyjne, wręcz laboratoryjne warunki do wystąpienia działań niepożądanych. Do tego osoby uprawiające sport, podobnie jak dzieje się z intensywnością treningową, bezwiednie lub co najgorsze z premedytacją przekraczają dopuszczalne dawki dobowe czy maksymalne. I to przekraczają znacznie, przyjmując np. dwukrotnie, trzykrotnie więcej danej substancji – zwłaszcza że dla ogółu społeczeństwa leki różnią się nazwą handlową, a nie substancją czynną, która jest taka sama mimo innej nazwy handlowej. 

To są dane poparte badaniami. I tutaj ponownie margines bezpieczeństwa się zmniejsza. Co za tym idzie, mamy wręcz idealne okoliczności do tego, żeby coś się stało. Ale może nie ma co się dziwić, jeśli zdarzają się sytuacje, gdzie w relacjach z różnych biegowych wyzwań można przeczytać o tym, jak tabletka przeciwbólowa okazała się pomocna i uratowała zawody albo wyzwanie. Kilka lat temu spotkałem się nawet z sytuacją, w której roześmiany i upojony trunkami trener doradzał na filmie z wesela – opublikowanym w social mediach, zawodnikom przed maratonem, że jak ich coś zacznie boleć, to po prostu muszą wziąć ketonal. Wdałem się od razu w dyskusję i natychmiast zostałem poproszony o dowody na to, że leki szkodzą. Pech chciał, że następnego dnia w trakcie zawodów na 10 km zmarł jeden z uczestników na skutek incydentu sercowego. Niestety w Polsce przy sekcji zwłok, w takiej sytuacji, najczęściej nie robi się badań toksykologicznych na obecność substancji leczniczych w organizmie osoby tragicznie zmarłej, a incydenty sercowe są ściśle związane z wysiłkiem fizycznym i NLPZ (niesterydowymi lekami przeciwzapalnymi). Wracając do filmu, po opublikowaniu informacji o tragicznym zdarzeniu ten zniknął z sieci. Przypadek? Nie sądzę... 

Czyli branie leków w trakcie biegu to nie jest dobry pomysł? 

Każdy oczywiście robi jak chce, ale raz, że w przypadku zawodów sportowych, jeśli walka o miejsce czy dotarcie do mety ma się toczyć na równych zasadach, nie powinniśmy w ogóle patrzeć w stronę leków przeciwbólowych. Szczególnie w biegach ultra, gdzie podobno, tu cytaty: „ból jest częścią rywalizacji”, „cierpienie jest wpisane w zawody ultra” itp. mniej lub bardziej wzniosłe stwierdzenia. W moim pojęciu dotyczy to zarówno osób z przodu stawki, jak i tych, które na trasie przebywają najdłużej. Jak wiemy, UTMB zakazało stosowania leków przeciwbólowych. Myślę, że nie chodziło im tylko o czystość sportu, bo jakby nie patrzeć jest to doping, ale dwa i przede wszystkim o bezpieczeństwo biegaczy i odpowiedzialności organizatorów, na których spada odium po każdym niefortunnym zdarzeniu, mimo że nie oferują oni w pakiecie startowym tak leków, jak i działań niepożądanych związanych z ich stosowaniem. 

Jakie to mogą być działania? 

NLPZ, czyli niesterydowe leki przeciw zapalne: ibuprofen, ketoprofen i tak dalej, mają działanie przeciwbólowe, przeciwzapalne, przeciwgorączkowe oraz obniżają krzepliwość krwi. Do tego całą listę, jak większość leków, skutków ubocznych szczególnie w połączeniu z wysiłkiem fizycznym. 

Zaczynamy od serca, gdzie drastycznie wzrasta ryzyko wystąpienia incydentów sercowo-naczyniowych – potem czytamy komunikat, że nagle ujawniła się jakaś ukryta wada/choroba, badania pokazały, że o wiele większe są również uszkodzenia komórek mięśnia sercowego u osób przyjmujących leki w trakcie maratonu w porównaniu do tych, którzy po nie nie sięgali. Dokładnie to wykazało badanie blisko 4000 uczestników maratonu w Bonn w roku 2010 i nie mówimy tutaj o drobnych różnicach, a pięciokrotnych (sic!). Kolejną kwestią są nerki. Zaczynając od ich uszkodzenia, którego objawy mogą pojawić się po jakimś czasie, a w skrajnych przypadkach, co miało już miejsce u osób stosujących leki przeciwbólowe, prowadząc do niewydolności nerek. Taka sytuacja zakończyła się zgonem w roku 2015 w zawodach Ironman.  

Nie będę wchodził w szczegóły leczenia, ale podam taki przykład: w doraźnym leczeniu ostrej niewydolności nerek stosuje się dializę. I o ile dializa w Chamonix może jest prawdopodobna, to znalezienie odpowiedniej aparatury na Grand Col Ferret wychodzi poza granicę cudu. Zresztą to nie muszą być Alpy, wystarczy Tarnica i nasze akcje lecą w dół. NLPZ oprócz tego, że uszkadzają nerki, dodatkowo powodują hiponatremię, czyli niedobór sodu. I co ciekawe, nie jest to połączone z ubytkiem tego pierwiastka z organizmu w trakcie wysiłku fizycznego czy też odwodnienia, ale paradoksalnie z powodu przewodnienia. 

Wyjaśnię najprościej jak potrafię: leki te blokują prostaglandyny (działanie przeciwzapalne), które odpowiadają między innymi za przepływ krwi przez nerki oraz prawidłowe stężenie sodu w wodzie. Zablokowanie tego procesu prowadzi do zatrzymywania wody w organizmie (pamiętamy, że w trakcie zawodów mimo odwodnienia to jednak oddajemy mocz – organizm dba, aby nie doszło do przewodnienia, bo przecież cały czas przyjmujemy płyny) w konsekwencji spada poziom stężenia sodu na skutek jego rozcieńczenia, a nie tak jak moglibyśmy się spodziewać, utraty z organizmu. Prowadzi to do obrzęku mózgu. Zdarzył się już oczywiście wypadek śmiertelny w trakcie zawodów sportowych. Badania pokazały, że spadek poziomu sodu występuje JEDYNIE u osób stosujących NLPZ. Taki niedobór praktycznie nie występuje u innych.  

Wiem, że wiele osób stosuje leki przeciwbólowe po codziennym treningu. A przecież trening to środek prowadzący do uszkodzenia mięśni, aby w procesie regeneracji stały się one mocniejsze. Dzieje się to właśnie m.in. dzięki procesowi zapalnemu. Jaki więc sens ma wtedy branie leku o działaniu przeciwzapalnym? 

Więcej szkody niż pożytku z brania leków przeciwbólowych w trakcie biegania w takim razie. 

Gdybym chciał, żeby „bieganie nie bolało”, to bym nie biegał, albo biegał w sposób niepowodujący bólu – to jest najlepszy sposób. Z drugiej strony, jeżeli pojawia się kontuzja, a my bierzemy tabletkę przeciwbólową, to jedynie zagłuszamy sygnał płynący do ośrodka bólu w mózgu. Skutek jest taki, że na chwilę zapominamy o bólu, który jest tylko objawem. Kontuzja jako przyczyna bólu zostaje z nami i pogłębiamy ją z każdym krokiem. Chciałbym jeszcze nawiązać do dużego wątku związanego z bieganiem, szczególnie z bieganiem ultra. Do naszego przewodu pokarmowego. Dla uproszczenia nazwę go „narządem”, ponieważ każdy narząd wchodzący w skład przewodu pokarmowego jest mniej lub bardziej podrażniony i znajduje się daleko poza granicą strefy komfortu, w trakcie wysiłku fizycznego.


Jeżeli mamy problem z przyjęciem pokarmu czy jego strawieniem, to to samo dotyczy tabletki. Ona nie leci od razu w miejsce docelowe, musi być przełknięta, przesunięta, rozpuszczona, strawiona, osiągnąć stężenie w osoczu pozwalające na powstanie efektu terapeutycznego itd. Przy okazji często zwiększy też wszelkiego rodzaju dolegliwości ze strony układu pokarmowego, które towarzyszą nam na zawodach. Jednak to nie wszystko! Działanie przeciwzapalne blokuje enzymy odpowiedzialne za ochronę przed szkodliwym działaniem kwasu żołądkowego. Po drodze lek może spowodować mikrouszkodzenia i krwawienia w przewodzie pokarmowym. W momencie, w którym uszkodzenie ściany jelita jest większe, treść jelitowa może przeniknąć poza jelita i spowodować zakażenie, sepsę. Tak właśnie działa „bezpieczny” ibuprofen. Tu znowu trzeba pamiętać o tym, jak różnie sprawa może się potoczyć w zależności od tego, czy jesteśmy w Warszawie, czy na Radziejowej. Oczywiście, to nie jest tak, że działania niepożądane występują co chwilę, ale nie ma potrzeby stawiać się, poprzez branie takich leków w trakcie wysiłku, w takiej sytuacji, gdzie to prawdopodobieństwo jest większe. Kilka razy większe niż gdybyśmy siedzieli za biurkiem.  

Wygląda na to, że w ogóle powinniśmy być z lekami bardzo ostrożni. 

Zdecydowanie! Wracając jeszcze do przewodu pokarmowego. Zauważyłem, że następnym w kolejności popularnym lekiem u biegaczy jest loperamid. Występuje pod nazwą handlową m.in. Laremid, Stoperan. Jest to syntetyczny opioid stosowany w leczeniu ostrych biegunek, powtarzam: ostrych, gdy ryzyko odwodnienia jest naprawdę duże. Ryzyko poważnego odwodnienia na skutek biegania w upale jest o wiele niżej na tej skali. Przyjmowanie tego leku przed biegiem ultra czy zawodami w naturze jest największym bezsensem, jaki można sobie wymyślić, bowiem najskuteczniejszym środkiem leczniczym w tym wypadku jest kolejny krzak, drzewo, koliba, zaułek skalny, rów, toitoi itp. Dajmy szansę naszym jelitom na pozbycie się problemu w sensie dosłownym. Zastosowanie medykamentu hamującego perystaltykę jelit nie pozwoli na to, bo zadziała jak korek i to w sensie dosłownym. To wszystko, czego moglibyśmy i chcielibyśmy się pozbyć, zostanie w środku. Spotkałem się z argumentem, że ktoś bierze to w trakcie startu, żeby się nie odwodnić, właśnie przy objawach ostrej biegunki. Tylko że jeśli wytaczamy już takie działa, to należy wziąć pod uwagę zakończenie rywalizacji. Najlepsze oczywiście na koniec, działania niepożądane: wzdęcia, nudności, silne dolegliwości bólowe w okolicach jamy brzusznej, bóle i zawroty głowy, omamy, przytępienie zmysłów, zaburzenia świadomości, gwałtowne osłabienie, zaburzenia koordynacji ruchowej. 

Czyli wszystko to, co odpowiednio długim biegiem możemy zapewnić sobie bez brania leków. 

Dokładnie. Znam przypadek faceta, który nie był w stanie ukończyć zawodów, bo bardzo źle się czuł, miał omamy, zaburzenia świadomości. Potem się okazało, że ktoś mu polecił na problemy żołądkowe właśnie loperamid, a „zalecenie” było li tylko wynikiem obaw przed przysłowiową dwójką w krzakach. Nie jestem cudotwórcą, a więc pomogłem mu w tak prosty sposób, że w kwestii połączenia leków z zawodami sportowymi zasugerowałem mu konsultację z fachowcami. 

Mam też niezły hit. Zdarzało mi się widzieć jak zawodnicy – i to ci zamykający stawkę zawodów – dzielą się „fajką pokoju”, czyli wdychali sterydy wziewne. Pewnie nie zdawali sobie sprawy, że osobie zdrowej takie leki nie pomogą w żaden sposób. To już chyba wyjaśniliśmy sobie przy historiach z norweskimi narciarkami biegowymi, ale jak widać, nie do wszystkich ta wiedza dotarła: sterydy wziewne umożliwiają astmatykom prowadzenie rywalizacji na poziomie osób zdrowych. W przypadku tych drugich żaden efekt nie występuje. Tak jak leki moczopędne stosowane przy objawach choroby wysokościowej w Himalajach nie zmniejszą dolegliwości na wysokości 2000 m n.p.m. w Dolomitach. Mogą natomiast od razu stanowić zagrożenie zdrowia i życia delikwenta, który je zastosuje – niestety takie rzeczy moje oczy również widziały. 

A co z lekami takimi jak no-spa? 

Ona działa rozkurczowo, co za tym idzie rozwiązuje odwieczny problem biegaczy ze skurczami, czyli może im magicznie zapobiegać. (śmiech) To oczywiście żart, ale z życia wzięty, bo spotkałem się z braniem tego leku po to, aby nie wystąpiły skurcze. Jednak to nie ma sensu, bo no-spa działa na mięśnie gładkie, a nie poprzecznie prążkowane w naszych mięśniach. Ten lek nie ma szczególnie niebezpiecznych dla biegacza skutków ubocznych, ale trzeba pamiętać, że biorąc jakąkolwiek tabletkę, zawsze podrażniamy układ pokarmowy. Poza tym, że na listę możemy wpisać też bóle i zawroty głowy, kołatanie serca, czy spadek ciśnienia tętniczego i ogólne osłabienie. I choćby dlatego lepiej jest leków po prostu nie brać. 

Pragnę jeszcze wspomnieć o takich ciekawostkach, że leki wchodzą ze sobą w interakcje i każdy z osobna może u konkretnej osoby nie wywołać działań niepożądanych, ale przyjęte razem już jak najbardziej. Jeśli chodzi o leki w ogóle, to działanie lecznicze nie kumuluje się wraz ze zwiększeniem dawki, w przeciwieństwie do wzrostu działań niepożądanych, szczególnie w tak sprzyjających okolicznościach jak biegi ultra. Pamiętajmy też, że każdy lek przechodzi przez wątrobę. Tutaj daruję czytelnikom dokładny opis tego procesu, bowiem nie starczyłoby nam kilku wydań, ale efekt jest taki: obciąża ją. Wiele osób popełnia błąd, robiąc badania krwi dzień czy dwa po obciążającym treningu lub zawodach i w przypadku prób wątrobowych wynik wskazuje, że badany przez ostatnie trzy miesiące znajdował się w stanie ciągłego upojenia alkoholowego. Tak wygląda wątroba po zawodach, a leki ten stan jeszcze pogłębiają. 

Mamy jeszcze na sumieniu jakieś lekowe grzechy? 

Może nie lekowe, ale suplementacyjne. Mam nadzieję, że ludzie wnikliwie czytają teksty Marty Naczyk w ULTRA, bo nna często zwraca na to uwagę. Tu tylko przykład. 
Nie jest możliwe, aby popularne na biegach szoty magnezowe zadziałały natychmiast na skurcze. To nie jest ten słynny z memów syropek na kaszel, który od razu, w przeciwieństwie do głupiutkiej wody, wędruje do płuc. (śmiech) Taki szot nie znajdzie miejsca skurczu i nie wyeliminuje go. To samo, jeśli chodzi o inną postać (tabletka, kapsułka, proszek). Poza tym suplementować należy tylko te składniki, których mamy niedobory. W Polsce nie ma aż takiego problemu z brakiem magnezu, jak nam sugerują reklamy. Gdyby tak było, to wszyscy na ulicach mieliby drżączkę. (śmiech) Musimy też pamiętać o tym, żeby dbać o zapewnienie odpowiedniej ilości minerałów na co dzień, a nie tylko w trakcie zawodów. 

I pod opieką osoby mającej o tym pojęcie! 

Tak. Zdarzyło mi się spotykać z sytuacją, w której ktoś przychodzi do apteki i mówi: Zaczęłam/zacząłem biegać, co mam brać? Tłumaczę im wtedy, że najlepiej zrobić badania i wtedy skonsultować się z dietetykiem, mną lub lekarzem. Sam fakt, że biegamy, nie sprawia, że musimy coś suplementować. Zresztą trzeba też pamiętać, że rynek suplementów w Polsce wciąż nie jest uregulowany. Zwłaszcza ten pozaapteczny nie podlega praktycznie żadnym regulacjom i trzeba uważać, aby nie wziąć czegoś, co jest na liście substancji zakazanych przez WADA. Opakowanie swoje, a zawartość opakowanie swoje i ziółka nagle okazują się ordynarną chemią. Musimy w tych tematach edukować. Widzę na biegach dużo leków. One natychmiast rzucają mi się w oczy bo taką mam pracę i wiem jakie ryzyko ciągnie za sobą ich stosowanie w trakcie wysiłku fizycznego.