Lavaredo Ultra Trail to dla ultrasów z Polski najłatwiej osiągalny bieg z serii Ultra-Trail World Tour. Dla mnie z kolei to jeden z przyjemniejszych wyjazdów biegowych, na których miałem okazję być. Jeśli się tam wybieracie, łapcie krótką ściągę, może się przydać!
DOJAZD
Dojazd samochodem z Poznania (niecałe 1200 km) z kilkoma krótkimi postojami i jednym dłuższym zajmuje 12–13 godzin. Polski odcinek A2 i niemieckie autobahny (bezpłatne!) są nudne, ale pokonuje się je szybko. Austriackie autostrady to konieczność wykupienia winiety. Wolniej robi się za Innsbruckiem, ale jest za to co oglądać. Dojazd z Warszawy to przeprawa przez Kraków, Katowice, Ostrawę oraz Wiedeń i zajmuje minimum 14 godzin. Z miast południowej Polski odpowiednio szybciej. Samochód to rozwiązanie dla większej grupy osób, które jadą na dłużej i chcą przy okazji trochę pokręcić się po okolicy. Alternatywą do samochodu jest dolot do Wenecji i dojazd w Dolomity liniami autobusowymi Cortina Express – ok. dwóch godzin. Odjazd o godz. 14 i 17 ze stacji kolejowej Venezia Maestre, 15 minut później z lotniska Marco Polo. To rozwiązanie dla tych, którzy mają mniej czasu albo wybierają się samotnie lub tylko z drugą osobą. Mniejsze możliwości poruszania się po okolicy.
NA MIEJSCU
Zakwaterowanie. My wybraliśmy opcję budżetową (tak lubimy najbardziej) i postawiliśmy na namiot. Kemping Olimpia, kilka kilometrów przed miasteczkiem, malowniczo położony nad rzeką, pełny kamperów, ze świetnym zapleczem technicznym. Drobna uwaga: nad tą samą rzeką była droga podejścia na lądowisko dla helikopterów. Poranne budzenie zapewnione. Jako fani awiacji budziliśmy się z uśmiechem na ustach! Minusy takiego rozwiązania? Czerwcowe wieczory i noce bywają jeszcze nieco zimne, nie polecamy tej opcji dla zmarzluchów bez ciepłych śpiworów i dobrego namiotu. Koszt to 6 euro za osobę i 7 euro za samochód z namiotem, 2 euro za psa, zniżka na dzieci. W Cortinie są jeszcze dwa inne pola namiotowe, jest w czym wybierać. Wśród Polaków popularnością cieszy się kemping Cortina.
Można też skorzystać z bogatej oferty hotelowej i bazy apartamentów. Chętni mogą nawet spać obok Timothy’ego Olsona, ale ta przyjemność będzie kosztować ok. 150 euro za noc za dwie osoby. Wieść niesie, że pokoje hotelowe są dostępne nawet bez wcześniejszej rezerwacji, ale jeśli nie chcecie przesadzić z kosztami wyjazdu, warto zrobić rezerwację na kilka miesięcy przed przyjazdem i spać nawet 300–500 m od mety. Apartamenty to koszt ok. 700–1000 euro za tydzień (pobyt sobota–sobota, inne opcje np. środa‒środa płatne dodatkowo), w niektórych miejscach woda i prąd są rozliczane oddzielnie. Jeśli oddalonych nawet o kilkanaście kilometrów od Cortiny, może być taniej, ale ominie Was magia tego miasteczka. Trzy Cimy. Góra symbol biegu, olśniewająca, ogromniasta, każdy chyba chciałby mieć biegowe zdjęcie o świcie z trzema siostrami za plecami, jak leci świeżym krokiem w powietrzu ku dalszym przygodom!
A tak serio – nie omińcie Trzech Cim i szlaków dookoła nich, warto je poznać przed biegiem i strategicznie je rozplanować. Mała uwaga: podjazd pod Trzy Cimy odpuśćcie w wersji budżetowej – parking kosztuje 24 euro. Auć. Lepiej zaparkować nad jeziorem Misurina i przebiec się troszkę na rozgrzewkę pod gorę do Rifugio Auronzo.
Cortina – niewielkie miasteczko, typowo tyrolskie, zbyt uporządkowane jak na włoskie standardy. Nie potrzebujecie samochodu, żeby poruszać się po Cortinie, wszędzie da się dojść w 30 min. Dla nas główną atrakcją, zwłaszcza przed sezonem, są włoskie kawiarnie i knajpki. Poranek zazwyczaj zaczynaliśmy od wizyty w barze Dolomiti, przy Via Roma, przedłużeniu deptaku. Małe, rodzinne, klimatyczne miejsce, nieco na uboczu, pełne lokalsów, z serdeczną obsługą (i darmowym wi-fi). Właścicielkę spotkaliśmy na trasie – kibicowała mężowi, też ultrasowi. Ma o Polakach dobre zdanie, nie popsujcie tego. Coś konkretniejszego jedliśmy w dwóch miejscach: Il Ponte – restauracja na zakręcie u wylotu deptaku, przy moście, nieco bez klimatu, ale jedzenie dobre i w porządnych cenach, oraz El Bronsin – knajpce małej, kameralnej, pełnej włoskich rodzin, z krótkim menu (a takie są najlepsze), przeobsługą, która spełniała nasze żywieniowe zachcianki przedbiegowe, nieujęte w karcie dań – kucharz przygotował dla nas al olio na specjalne życzenie. Pamiętajcie o godzinach sjesty ‒ nic to, że zimno, że w mieście pełno głodnych biegaczy, że kryzys finansowy ‒ godziny sjesty są święte, warto je ująć w planie posiłków i zakupów. Na przeciwko Il Ponte, w górę głównej drogi znajdziecie duży sklep spożywczy Kanguro, dobrze wyposażony, zwłaszcza wybór włoskich izotoników robi wrażenie... Świeże pieczywo, dużo warzyw i słodyczy. Ceny najniższe w mieście. No i na zakupy do tego sklepu przychodził też Timothy Olson, żona była przeszczęśliwa! Jeśli chcecie natomiast kupić trochę lokalnych wyrobów, mnóstwo sklepów z pamiątkami znajdziecie na deptaku, tam też znajdziecie duży dom towarowy La Cooperativa z szerokim asortymentem biegowym i outdoorowym (opcja dla zapominalskich) oraz supermarketem z dużo wyższymi cenami. Nad miasteczkiem góruje potężny masyw Tofany (3244 m n.p.m.), na którą prowadzi kolejka linowa. W ubiegłym roku można z niej było korzystać po biegu (w pakiecie jest zniżka na bilety), wcześniej jest zamknięta ze względu na jeszcze nieco zimowe warunki panujące u góry. Podobnie inne kolejki. Czynna jest ta na przełęczy Falzarego, polecamy dla rodzin z dziećmi, biegacze w tym czasie mogą zrobić sobie rekonesans jednego ze zbiegów. Dla fanów dwóch kołek w okolicy Cortiny przygotowano sporo tras rowerowych o rożnych stopniach trudności. Można spędzić trochę czasu na MTB na szutrowych drogach w górach, jak i porządnie potrenować na szosówce na okolicznych przełęczach – syte podjazdy!
Dla bardziej odważnych i aktywnych w okolicy jest mnóstwo via ferrat – można tę rozrywkę połączyć z eksploracją linii frontu I wojny światowej biegnącego przez te masywy, sporo opuszczonych kopalni też czeka na ciekawskich. Tych informacji pod dostatkiem jest w sieci, poszukajcie.
REKONESANS TRASY
Na pewno warto zrobić kilka wycieczek biegowych lub trekkingów z rodziną – głównie ze względu na widoki. Oczywiście na biegu też będą piękne krajobrazy, ale nie każdy je zobaczy. Mocnych treningów nie ma co robić, na kilka dni przed biegiem nie przyniosą korzyści, a mogą sporo popsuć. Sprawdźcie pierwszy zbieg – jest nieopodal Cortiny, a warto się z nim zapoznać (trzygodzinny spacer z miasteczka i z powrotem). Choć niezbyt długa, to bardzo wąska, stroma, kamienista i wijąca się ścieżka będzie pierwszym testem Waszych zbiegowych umiejętności. Nie skończcie zawodów ze skręconą kostką na 10. kilometrze. Z miasteczka łatwo dojechać do dwóch przełęczy ‒ Falzarego i Giau, przez które wiedzie trasa biegu. To już końcowe kilometry, lepiej się z nimi wcześniej oswoić, bo po kilkudziesięciu kilometrach w nogach (a w głowie zwłaszcza) możemy mieć problemy z kojarzeniem. Dodatkową trudnością będzie już na tym etapie dzielenie ścieżki z biegaczami z krótszej Cortiny, ich wyprzedzanie nie zawsze jest proste i przyjemne.
PRZED BIEGIEM
Biuro zawodów znajduje się na lokalnej hali hokejowej, 10 minut spacerem z głównego deptaka. Odbiór pakietów przebiega sprawnie, choć szczególnie popołudniem mogą tworzyć się krótkotrwałe zatory. Na miejscu znajdziecie miniexpo z ofertą produktów, usług i imprez biegowych. Płyta hali to również miejsce, gdzie odbywa się pasta party – niewyrafinowane, ale bardzo smaczne. Wyposażenie obowiązkowe jest sprawdzane przy odbiorze pakietów startowych, składają się na nie: camelbak lub butelka/i o poj. przynamniej 1 l, folia NRC, gwizdek, telefon w trybie silent mode, wodoodporna kurtka z kapturem, preferowany goreteks lub odpowiednik, koszulka typu long sleeve, długie spodnie lub zakrywające kolana, czapka lub chusta, rękawiczki, czołówka, osobisty kubeczek na wodę (może być butelka). Bez tego ostatniego nie wypijecie niczego na żadnym punkcie! Obsługa Lavaredo wie, co to #runultranotrash! Śmiecenie na trasie równa się natychmiastowej dyskwalifikacji.
W 2015 r. pogoda była łaskawa. Leciałem w krótkich spodenkach (leginsy spoczywały na dnie plecaka) i wymaganej koszulce z długim rękawem, którą zmieniłem na krotką na przepaku. Tam również czekały na mnie kije, które okazały się dużym wsparciem na podejściach drugiej części trasy. Cienką wiatrówkę założyłem tylko w trakcie obiegu Trzech Cim, gdzie wysokość i chłód poranka były najbardziej odczuwalne. Całą trasę przebiegłem w jednych butach (miałem rezerwę na przepaku), moich ulubionych Scottach Kinabalu, lekkich i dynamicznych, ale nie do końca odpornych i chroniących stopy, szczególnie w trakcie zbiegów na kamieniach (zakończyły bardzo udaną karierę po tym właśnie biegu). Jeśli macie wrażliwe stopy lub przyjdzie Wam biec w trudniejszych warunkach pogodowych, zalecam bardziej zabudowane buty i z nieco agresywniejszym bieżnikiem. Plecak, a najlepiej kamizelka z dużą ilością kieszeni dostępnych bez zdejmowania. Organizatorzy wymagają przedstawienia certyfikatu medycznego - ale ten musieliście przesłać do 31 maja, zatem pewnie już to zrobiliście.
Poświęćcie poł godziny (albo i więcej, jeśli wino będzie dobre) na planowanie biegu. Analizując długości poszczególnych odcinków i ich przewyższenia, oszacujcie sobie Wasz optymalny czas i ten mniej optymistyczny, gdy to nie będzie Wasz dzień, zmieni się pogoda lub pojawią się jakieś problemy np. z żołądkiem. Taka rozpiska będzie też pomocna dla osób supportujących, które będą mogły pojawić się na punkcie w odpowiednim czasie.
BIEG
Start o 11 wieczorem z głównego deptaku miasteczka wśród tłumu kibiców, mieszkańców i stałych bywalców knajpek. Nie zapomnijcie wypocząć przed biegiem, drzemka też Wam dobrze zrobi. Zacznijcie bardzo wolno. A jak uznacie, że jest wolno, to jeszcze zwolnijcie, to w końcu 119 km. Naprawdę nabiegacie się jeszcze tej nocy i kolejnego dnia. Trasa ogólnie nie należy do bardzo trudnych, szczególnie w suchych warunkach. Większość to wygodne bite szlaki piesze i rowerowe oraz z drobnymi kamieniami. Na specjalną uwagę zasługują:
- pierwszy zbieg w okolicach 10 km, krótki, ale wymagający skupienia single track pokonywany w ciemnościach w pełni sił;
- przelot single trackiem z Federavecchia do jeziora Misurina, gdzie po deszczu możemy oczekiwać przeprawy z błotem, a przemoczenie nóg gwarantowane, dodatkowym utrudnieniem jest to, że biegniemy go nocą;
- pierwszy fragment zbiegu z Trzech Cim, przypominający wymagające zbiegi w Tatrach;
- 12-kilometrowe podejście (+900 m) na przełęcz Col dei Bos, które wiedzie krętym single trackiem i korytem rzeki, tę kilkukrotnie musimy przekroczyć;
- ostatni zbieg do Cortiny, który prowadzi stromą ścieżką wśród drzew i czyhających na nasz błąd korzeni.
Na asfalcie pomęczymy się tylko na rozbiegówce z Cortiny i na dobiegu do mety. W zależności od roku, na najwyższych przełęczach możecie spodziewać się śniegu (w 2014 był, w 2015 już nie). Zbieg z Trzech Cim pokonajcie na zaciągniętym hamulcu. Po 8 km i ponad 1000 m w pionie czeka Was jeden z bardziej psychicznych odcinków – ośmiokilometrowy bardzo łagodny podbieg do punktu żywieniowego Cimabanche. To odpowiednik „drogi Mirka” z Biegu Rzeźnika. Możecie go biec albo iść i stracić poł godziny. Na trasie jest osiem bardzo dobrze wyposażonych punktów żywieniowych: woda, izotonik, herbata, kola, banany, pomarańcze, ciastka, rodzynki, orzechy, owoce suszone i dalej nie pamiętam. Aż chciało się zostać dłużej. Dodatkowo punkt Rifugio Auronzo (48. kilometr) to pełny wypas. Chcecie się tam przekimać, zjeść zupę i makaron, wypić kawę? Proszę!
Dogodnymi ze względu na dojazd miejscami dla kibiców i osób supportujących są punkty Federvecchia (33.) Cimabanche (67. kilometr, tu też możecie zostawić przepak), Rifugio Col Gallina (95.) lub Passo Giau (102.).
Każdy ma oczywiście swoje upodobania, ale dla mnie trudne było jedzenie tych samych rzeczy, zwłaszcza żeli, przez niemal 120 km (a wciągałem jeden co 40 min do godziny, miałem ich cztery–pięć rodzajów). Dlatego na 95. kilometrze czekała na mnie żona z makaronem. Zwykłe pesto i pasta, a smakują jak ambrozja po wszystkich chemicznych używkach. Polecam serdecznie takie rozwiązanie tym, którzy mogą je sobie zorganizować. Widok znajomej osoby też dodaje energii, by cisnąć dalej. Ale też pamiętajcie, nie uzależnijcie się całkowicie od Waszego supportu. Liczcie się z tym, że z rożnych powodów (sam biegłem za szybko i support złapał mnie dopiero po 95 km) może ich nie być na punkcie, kiedy Wy tam się pojawicie. Miejcie alternatywny plan i zapas pożywienia w sytuacji, kiedy nie dostaniecie wyczekiwanego makaronu od żony.
PO BIEGU
Parę metrów za metą rozstawia się budka z piwem. Dużo piwa prosto z beczki. Czego chcieć więcej?... Posiłek regeneracyjny możecie dostać na tej samej hali, na której odbieraliście pakiet, tam też będą czekały na Was rzeczy z przepaku. Choć posiłek w hali był pyszny, to jednak moim zdaniem warto zostać w okolicy mety i kibicować kończącym po Was biegaczom. Restauratorzy z całego miasteczka są gotowi na Wasze przyjęcie. Tylko może zostańcie przy stoliku na świeżym powietrzu, chyba że wcześniej weźmiecie gdzieś prysznic. A na obolałe nogi nie było niczego lepszego od kąpieli w zimnym strumieniu nieopodal namiotu!
ŁUKASZ „BELA” BELOWSKI – Preferuje starty w ciekawych miejscach i na łonie przyrody niż maratony w miejskich dżunglach, choć te ostatnie też mu całkiem nieźle wychodzą.
Tekst ukazał się w ULTRA nr 5.