Redakcja KR

KORONAWIRUS – RESPIRATOR – CUKRZYCA - SEPSA Powrót do biegania po Covidzie.

Nakło, 11.02.2022

Mieszkam w Nakle nad Notecią. Biegać zacząłem późno, dopiero w wieku 41 lat. W styczniu były moje 49 urodziny, więc w tym roku mija 8 lat, jak rozpocząłem swoją walkę z nadwagą i słabościami. Mimo różnych kontuzji, wynikających chociażby z tak podstawowych błędów jak brak rozciągania, rozwijałem się.  Wiedzę czerpałem z internetu i książek. W 2018 roku wystartowałem w swoim pierwszym biegu górskim Baran Trail Race na 25 km (jako czerwona latarnia), a w 2020 w Ultra Janosiku na 35 km. W 2020 chciałem również wystartować w Szczawnicy, na 43 km (dostałem się tam z listy rezerwowej). Ostatecznie przez pandemię zawody zostały przełożone na kolejny rok, a ja przez koronawirusa rozpocząłem największy trening swojego życia. Nie do Szczawnicy 2021, a trening o sprawność po Covidzie, poprzedzony walką o życie.

Zdjęcie główne: Magdalena Sedlak

Droga do respiratora

22 marca 2021 roku odebrałem pozytywny wynik na koronawirusa. Mój stan pogarszał się z dnia na dzień. Najpierw było tylko drapanie w gardle, a później przyszło zapalenie płuc. Na początku zażywałem leki przepisane w trakcie teleporady z lekarzem POZ (krople do nosa i leki rozszerzające oskrzela), a kilka dni później, również po teleporadzie, lekarza z nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej nakielskiego szpitala lek działający na zapalenie płuc (była to sobota 27 marca 2021r.).  Niestety chyba już było za późno. W poniedziałek 29 marca zabrało mnie pogotowie do Szpitala w Szubinie. Podano mi tlen i dwukrotnie osocze ozdrowieńców. Mimo tego saturacja kształtowała się na niskim poziomie 82- 86, a stan zdrowia  się nie poprawiał. W czwartek 1 kwietnia szukając dla mnie łóżka respiratorowego przekazano mnie za pośrednictwem Sztabu Kryzysowego do Szpitala Wojskowego w Bydgoszczy. Byłem jeszcze świadomy. Pamiętam drogę na sygnale Szubin – Bydgoszcz. Pamiętam kogo upoważniłem do zasięgania informacji na temat stanu mojego zdrowia. Napisałem też sms- a do kolegi z pracy z informacją gdzie jestem. Na tym niestety kończy się „mój film”, mimo, że do wieczora korespondowałem z żoną, kolegami z pracy i innymi członkami rodziny. Dzisiaj już wiem, że w nocy z 1 na 2 kwietnia, o godz. 1.30 podłączono mnie pod respirator.

zdjęcie: Magdalena Sedlak / Maraton Bieszczadzki

Pierwsze dni po respiratorze

Obudziłem się w czwartek 8 kwietnia 2021 na oddziale OIT. Ktoś z personelu pytał się mnie, czy wiem gdzie jestem i jaka jest data. Wiedziałem tylko, że jestem w Bydgoszczy. Datę pomyliłem. Znajdowałem się w pomieszczeniu gdzie nie było jasno, a wszyscy byli ubrani w indywidualne środki ochrony. Co chwilę ktoś podchodził, zmieniał kroplówki, coś mówił… Wszystko się zlewało i mieszało. Ściany były wyjątkowo kolorowe, a oczy mi się kleiły. Dzisiaj już wiem, że od plastrów, którymi miałem zaklejone powieki w trakcie śpiączki farmakologicznej. Przysypiałem. Nagle podeszła do mnie drobna kobieta, która przedstawiła się, mówiąc że jest rehabilitantem. Wykonała ze mną cały szereg ćwiczeń, głownie nóg (ona ruszała moimi nogami – ja nie mogłem). Dopiero wtedy zaczęło docierać do mnie, że nie jestem sprawny. Tam gdzie były mięśnie wisiały worki skóry. Mogłem tylko ruszać głową i przedramionami.  W piątek, kolejnego dnia ponownie przyszła na oddział ta sama rehabilitantka. Tym razem widziałem, że przechodzi od pacjenta do pacjenta i „rusza” specyficznie ich kończynami. Nazywam to dzisiaj „wachlowaniem”. Jak podeszła do mnie powiedziała, że ze mną też tak pracowała jak byłem nieprzytomny. Dowiedziałem się również od niej, że jestem jedynym przytomnym pacjentem na oddziale intensywnej  terapii. Na koniec nakazała mi wykonywanie samemu poznanych ćwiczeń.  

Dzisiaj nie wiem, czy już w czwartek, a może w piątek przyszedł do mnie ksiądz z namaszczeniem. Z początku przestraszyłem się, że już przyszedł czas na mnie, ale uspokoiło mnie to, że duchowny podchodził również do innych pacjentów. Na moje wcześniejsze pytanie „Kto księdza przysłał” odpowiedział, że sam przyszedł. Gdyby powiedział, że przysłała go rodzina, to z cała pewnością pomyślałbym, że to już mój koniec… Dzisiaj wiem, że było to moje drugie namaszczenie (pierwsze miało miejsce, jak byłem pod respiratorem). Dodam, w tym miejscu, że odbyły się również dwie msze za mnie, gdy byłem nieprzytomny. Pierwszą zorganizowali koledzy z pracy, a drugą harcerze i członkowie prowadzonej przeze mnie organizacji młodzieżowej w Nakle nad Notecią. Na drugi dzień, po tej drugiej mszy obudziłem się. Wierzę dzisiaj, że to w połączeniu z wiedzą i umiejętnościami personelu medycznego mnie uratowało.

Wokół umierali pacjenci. Byłem świadkiem reanimacji kilku pacjentów oraz sztucznej wentylacji jak zepsuł się jeden z respiratorów. Mijały kolejne dni. W sobotę oddano mi telefon. Dzisiaj szacuję, że dopiero od tego dnia zacząłem dokładniej rejestrować wszystko co się ze mną dzieje, gdzie jestem i co ma miejsce dookoła mnie. Chciałem uciec z tej „umieralni”, a jedynym sposobem było zdrowienie, więc starałem się przez weekend wykonywać ćwiczenia nakazane przez rehabilitantkę. Czułem się coraz lepiej. Jak zmieniano pode mną pościel, byłem w stanie już przytrzymać się na boku o barierkę łóżka.

W poniedziałek pojawiła się inna fizjoterapeutka. Pamiętam, że była wyższa od poprzedniej. Ona również „wachlowała” innych pacjentów. Jak przyszedł czas na mnie, to porozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że nieprzytomni pacjenci tracą 3- 4% masy mięśniowej na dobę, a „kolorowe ściany” to efekt ciężkiego stanu zapalnego. W tym dniu fizjoterapeutka pomogła mi usiąść na łóżku. Dopiero wtedy zobaczyłem wyraźnie innych nieprzytomnych pacjentów. Nie wyglądało to tak strasznie jak sobie wyobrażałem, na podstawie odgłosów dochodzących z sali. W tym dniu (poniedziałek) otrzymałem pierwszy posiłek. Najpierw był to „Nutridrink”, a na obiad zupa warzywna. Potem była kolacja, a we wtorek śniadanie. Sił mi przybywało.

Wtorek 13 kwietnia 2021r. to dla mnie kolejna rehabilitacja. Tym razem stanąłem przy łóżku, będąc podtrzymywanym przez „kobietę – rehabilitantkę”. Na tyle starczyło mi sił. W południe przewieziono mnie na oddział wewnętrzny. W trakcie „przeprowadzki” kolejne wydarzenie uświadomiło mi, jak jestem słaby i ile brakuje do mojej sprawności. Trzy osoby musiały mi pomagać, abym mógł się przemieścić z łóżka oddziału IOM, na łóżko transportowe.

zdjęcie: Piotr Dymus / Maraton Bieszczadzki

Oddział wewnętrzny i Sepsa

Na wewnętrznym spędziłem kolejne dwa tygodnie, do wtorku 27 kwietnia. Od środy 14 kwietnia kontynuowano moją rehabilitację i przeprowadzano szeroko rozumianą diagnostykę. Miałem to szczęście, że rehabilitantem był silny mężczyzna, który był w stanie mnie podtrzymywać, począwszy od pierwszych środowych kroków za wózkiem inwalidzkim, aż do późniejszych treningów chodzenia na schodach.

Diagnostyka wykazała duże zmiany na płucach, w tym włóknienia i ropień. Stwierdzono też u mnie cukrzycę posterydową (otrzymywałem wtedy olbrzymie dawki Encortonu). Zaczęto podawać mi insulinę.

Zacząłem analizować stan faktyczny, związany z moją sytuacją. Cukrzyca, włóknienia, które nie zawsze się cofają itp. Czy wrócę do pracy? Wtedy jeszcze nie myślałem o bieganiu. Mimo pierwszych ćwiczeń na schodach, nie mogłem nadal chodzić w bok, trzymając się np. parapetu. Nie mogłem stać powyżej kilku sekund na lewej nodze. Rehabilitację kontynuowano. Któregoś dnia pokonałem samodzielnie bez podtrzymywania dystans 200 kroków. To było coś, jak na tamte dni.

We wtorek 20 kwietnia, po podaniu porannych kroplówek, które następowało za pomocą wkłucia centralnego (miałem rurkę w szyi) dostałem dreszczy i podniosła mi się nagle temperatura. Reakcja personelu, zmiana miejsca wkłucia i podanie kolejnych antybiotyków zapobiegło najgorszemu, gdyż jak się okazało wywiązała się Sepsa. Zwiększono ilość podawanych mi antybiotyków, w tym celowanych w wykrytą bakterię. Do domu wróciłem tydzień później 27 kwietnia, po trzydziestu dniach pobytu w szpitalach. Na wadze było mniej, aż o 16 kg. Nie mogłem stać w dalszym ciągu bez podparcia na lewej nodze.

Rehabilitacja w domu i powrót do biegania

W domu kontynuowałem gimnastykę i poznane w szpitalu wojskowym ćwiczenia oddechowe. Rozpocząłem po trzech dniach pierwsze spacery w lesie. We wszystkich ćwiczeniach na zewnątrz towarzyszyła mi żona, gdyż miałem wtedy duże arytmie serca. Bałem się wówczas, jeszcze samemu wychodzić z domu. Po około tygodniu pierwszych marszy doszedłem do dystansu 2 km. Któregoś dnia coś mi się zmieniło w  płucach. Klatka piersiowa zaczęła się unosić, a oddech stał się silniejszy. Było to bardzo pozytywne doświadczenie. Kontynuowałem ćwiczenia oddechowe. W tym samym czasie kolega przywiózł mi do domu rower stacjonarny. Każda sesja na nim powodowała, że zacząłem ponownie czuć mięśnie – coś wreszcie mogłem napinać. Dzisiaj mogę powiedzieć, że rower stacjonarny był moim „krokiem milowym”. Jak doszedłem do dystansu 5 km na rowerze stacjonarnym, kupiłem sobie Orbitreka. W ciągu dwóch kolejnych tygodni doszedłem do 30 minutowych sesji na nim. 9 czerwca pokonałem pieszo w lesie 10 km. To był kolejny sukces. Zacząłem uprawiać Nordic Walking. Wracałem powoli do sprawności. 14 czerwca rozpocząłem minutowe truchty, przeplatane 4 minutami marszu. Codziennie starałem się robić minimum 10 000 kroków. 29 czerwca przebiegłem w tempie poniżej 8 minut/km ok. 4 kilometry. Próby szybszego biegu powodowały niestety w dalszym ciągu ucisk na klatkę piersiową. Wiedziałem, że inni biegacze opisują podobne problemu przy powrocie do biegania po Covidzie, więc skupiałem się głównie na tętnie. Wówczas, przekroczenie u mnie tętna powyżej 140 uderzeń na minutę powodowało skokowy wzrost, aż o kilkadziesiąt uderzeń. Czułem kołatanie, a mój Garmin to potwierdzał. Kontynuowałem pod okiem żony powolne biegi, aż do 19 lipca, kiedy udałem się na rehabilitację postcovidową w Szpitalu MSWiA w Złocieńcu, o której w dalszej części mojej relacji. Lewa noga w dalszym ciągu była dużo słabsza od prawej.

Przed Covidem - 2019 rok.

Diagnostyka i powikłania

Wychodząc, na koniec kwietnia 2021 r. ze szpitala miałem zaburzone niemalże wszystkie parametry krwi,  w tym wykładniki stanów zapalnych. Tętno skakało, jak oszalałe. Cukrzyca posterydowa nie odpuszczała. Podnosząc się gwałtownie odczuwałem zawroty głowy. Białych krwinek miałem o 2/3 poniżej dolnej granicy normy. Zacząłem też regularne wizyty u specjalistów, głównie prywatnie (konsultacje na NFZ miały niestety odległe terminy) oraz prawie cotygodniowe badania krwi.

U kardiologa, w trakcie wizyty prywatnej zrobiłem echo serca. Okazało się, że zmniejszyła mi się lewa komora i frakcja wyrzutowa serca. Wyniki na szczęście można było porównać, do mojego echa serca z początku marca (badania sprzed mojego zachorowania) Lekarz zdiagnozował również zaburzenie relaksacji mięśnia lewej komory. Podsumowując moje badanie, kardiolog stwierdził, że Covid, mimo dramatycznego przebiegu i stwierdzonych zmian wyjątkowo oszczędził moje serce. Miałem czekać, w którą stronę to pójdzie dalej.

Z kolei pulmunolog (wizyta prywatna) powiedział, że kolejny tomograf płuc mam zrobić nie wcześniej, niż za kilka miesięcy, podobnie jak spirometrię. Częste badania krwi potwierdzały, że parametry powoli się normują. Jednak białe krwinki do normy wróciły dopiero przed wakacjami. Wysokie miałem w dalszym ciągu d-dimery, cholesterol i trójglicerydy. Dimery unormowały się pod koniec lipca, a cholesterol i trójglicerydy dopiero w październiku 2021 roku.

13 czerwca zakończyłem leczenie Encortonem (sterydem). Zapewne ten fakt, w połączeniu z powrotem do sportu sprawił, że cukrzyca się skończyła. Nagle, jakby ktoś nacisnął guzik.

Wizytę u kardiologa na NFZ miałem w październiku, a u pulmonologa w listopadzie 2021r. Ten pierwszy nie podał mi wyników badań „echa serca”, powiedział tylko, że mogę biegać, a drugi dał skierowanie na tomograf, którego wyniki poznam dopiero w lutym 2022 roku.

11 listopada 2021 - pierwszy bieg po chorobie.

Rehabilitacja w szpitalu MSWiA. Pierwsze biegi bez obaw

19 lipca rozpocząłem trzytygodniową rehabilitację po Covidzie w Szpitalu MSWiA. Turnus rozpoczął się od badań: spirometrii, próby wysiłkowej na bieżni i korytarzu oraz lekarskich konsultacji z kardiologiem i innymi lekarzami. Ci zapisali mi ćwiczenia i zabiegi rehabilitacyjne. Miałem rozpisane np. codzienne treningi na oddziale kardiologicznym tego szpitala, grupowe marsze NW oraz zwykłe treningi marszowe, gimnastykę, ćwiczenia oddechowe oraz zajęcia relaksacyjne. Skupiałem się z rehabilitantami na wzmocnieniu lewej strony ciała. Do tego rozpoczęto naświetlanie u mnie blizn po odleżynach poszpitalnych. Zabiegi i ćwiczenia odbywały się indywidualnie i w formie zajęć grupowych, w tym grup wsparcia. Poznałem wtedy dużo ludzi, z podobną do mnie historią, w tym śmierci na Covid członków ich rodzin. Lekarz pozwolił mi nieoficjalnie po kolejnych badaniach kontynuować powolne treningi biegowe. Wtedy to odważyłem się pierwszy raz samemu wychodzić do lasu. Arytmia przy zwiększonym tętnie występowała coraz rzadziej. Dzisiaj szacuję, że problemy te skończyły się ostatecznie dopiero na początku września 2021r.    

Plany biegowe na 2022 rok 

Dzisiaj wiem, że miałem ogromne szczęście. Napisałem wcześniej, jak wracałem do biegania. Jako uzupełnienie dodam, że mam już za sobą w 2021 roku start na 10 km w sierpniowym Ultra Janosiku i poznańskim listopadowym Biegu Niepodległości. Obecnie trenuję głównie na niskich intensywnościach, dodając do tego raz na tydzień średnio-lekką sesję podbiegów. Biegam już kilkadziesiąt kilometrów tygodniowo. Arytmia nie występuje. Większą intensywność planuję wprowadzić po poznaniu wyników tomografu płuc oraz kolejnego echa serca (badanie prywatne, gdzie lekarz będzie miał czas dla pacjenta), co będzie miało miejsce w lutym 2022 roku. Jak będzie dobrze, to wystartuję w kwietniu w Szczawnicy na 43 km, w czerwcu w Maratonie Gór Stołowych, a w sierpniu w Ultra Janosiku na 35 lub 53 km. Z wymienionych Ultra Janosik jest moim głównym celem na 2022 rok – inne biegi to droga do tego startu. Na razie to marzenia i plany, ale może się spełnią… Tak samo jak kiedyś, w przyszłości start na festiwalu Rzeźnika, lub Ultramaratonie Bieszczadzkim. Do tej pory mi się to nie udawało... Albo nie znalazłem noclegu w Cisnej, lub nie mogłem pobiec ze względu na pracę bądź zdrowie. Bieszczady odpuszczam w 2022, ale w 2023… kto wie co będzie w przyszłości?

Jeden z pierwszych treningów po Covidzie.

Cieszcie się więc, że możecie biegać. Ja już wiem, co mogłem stracić.

Sławek, lat 49 - Biegać zaczął w wieku 41 lat. W marcu 2021 ciężko zachorował na Covid. Leczony był pod respiratorem. W szpitalu wywiązała się sepsa. Rozwinęła się u niego również cukrzyca posterydowa. Obecnie wraca do formy, bazując na książce „Pod Górę” autorstwa S. House, S. Johnstona i K. Jorneta. Jak sam mówi książkę Killiana przeczytał już 4 razy i wszystko, co w niej zawarte sprawdza się w jego przypadku.

Na FB prowadzi stronę „Z górki i pod górkę”.