Co zrobić z 14 dniami urlopu? To pytanie kołatało w głowie, odkąd dobre wieści o perspektywie dwóch tygodni wolnego pojawiły się w naszym domu. Wiadomo – pobiegać po górach! Początkowy entuzjazm szybko jednak sczezł pod naporem kolejnych, niewygodnych pytań, z którymi trzeba było się zmierzyć: gdzie, w jakie góry, jakimi trasami, ile kilometrów?...
Właściwie to urlop przeraża. Zgodni są w tym zarówno teoretycy, jak i praktycy. Ci pierwsi, badając stan ludzkiego umysłu, od lat nieustannie dochodzą do wniosku, że stres związany z planowaniem urlopu jest gigantyczny. Ci drudzy z kolei co roku przekonują się o prawdziwości tych twierdzeń, ustalając anturaż swoich wakacyjnych przygód. Przygoda często kończy się wraz z pierwszą domową dyskusją i ostatecznie przybiera kształt ciężkiej operacji wojskowej, gdzie ogień artyleryjski pochłania kolejne połacie zdrowej tkanki relacji międzyludzkich.
Baliśmy się, że i u nas będzie tak samo. Na szczęście traf chciał, że chwilę po ustaleniu dat urlopu nakładem wydawnictwa Bezdroża ukazała się publikacja Przez polskie góry. Przewodnik biegacza autorstwa Natalii Tomasiak i Marcina Świerca. Kupiliśmy natychmiast. Jako dość już wybiegani w górach, pominęliśmy wstęp obejmujący tematy związane z obuwiem do biegów górskich, codzienną dietą czy kontuzjami i szybciutko zaczęliśmy wertować trasy. I był zachwyt!
Tras jest tu 69 (najkrótsza ma 9 km, najdłuższa – 38) i obejmują: Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Pieniny, Gorce, Beskid Makowski i Wyspowy, Beskid Mały, Tatry, Beskid Żywiecki, Śląski oraz Sudety. Opis każdej trasy to mapa i dokładny profil z zaznaczonymi kolorami szlaków i typem nawierzchni oraz metryczka (typ trasy, długość, przewyższenia, szacunkowy czas, zalecana ilość napoju, teren oraz stopień trudności). Metryczce, mapie i profilowi towarzyszy także opis trasy. Umieszczona na wewnętrznej stronie okładki mapa Polski ułatwia nawigowanie po treści przewodnika, a oprawa na sprężynie – korzystanie. W wielkich emocjach przy pomocą post it’ów zaczęliśmy zaznaczać trasy „do zrobienia”. Po półgodzinie Przewodnik przybrał kształt jeżyka z różowymi kolcami. 14 wariantów, a przecież dopiero rozkręcaliśmy się w lekturze!
Kilka dni później trafiliśmy na stronę Korony Gór Polski i stało się jasne, że to ona będzie celem naszej wakacyjnej wyprawy. Zabraliśmy Przewodnik ze sobą. Co prawda treść nie obejmuje szczytów Korony, ale w wielu miejscach to właśnie ta książka podpowiadała nam, z czym będziemy się mierzyć (rodzaj ścieżek, stopień trudności). Kilka razy poprowadziła nas na samą górę, jak na przykład przepiękną w pełni biegową trasą Międzygórze–Śnieżnik–Międzygórze, albo dawał ciekawą, mniej zaludnioną alternatywę dla znanych szczytów – Karpacz–Śnieżka–Karpacz. Wskazywał miejsca, skąd startują szlaki (nie zawsze jest to łatwe do określenia), formy skalne must see, a i kilka razy parkowaliśmy w miejscach, gdzie zostawiali swoje auta autorzy. Schowany w bocznej kieszeni drzwi naszego forestera czasem skłaniał nas do dłuższej wycieczki biegowej – jak trzeciego dnia, kiedy za jednym zamachem „łyknęliśmy” Skopiec, Skalnik i Wysoką Kopę, pokonując w sumie 40 km. Napisali, że piękne to miejsca i tak w istocie było!
Gdybym miała się czepiać, napisałabym, że szkoda, że Przewodnik nie pozwala na wyjmowanie kartek z wybranymi trasami, by zabrać je do plecaka. Zawsze jednak można sfotografować wybrany wariant i mieć go pod ręką w telefonie komórkowym. A jeśli wycieczka jest mniej forsowna, po prostu spakować go do plecaka – waży tylko 230 g, a więc mniej więcej tyle co jeden biegowy but.
Podsumowując, polecam przewodnik zarówno świeżym adeptom biegania górskiego, jak i starym wyjadaczom. Koronę Gór Polski zresztą też!
Tekst: Anna Dąbrowska
Fot. Marek Petraszek