Sport i kontuzje to nierozłączna para. Kontuzja przyplącze się zawsze – pytanie nie „czy”, a „kiedy”. Co robić, gdy uraz dopadnie i ciebie? Na pewno nie warto się załamywać, to nie prowadzi do niczego dobrego. Góry. Las. Droga. Zakręt. Prosta. Ty. Prawa noga. I lewa też. Poruszają się w rytmie. Tętno przyspieszone. Pocisz się. Biegniesz. Cieszysz się trasą. Myślisz o wszystkim. Lub nie myślisz wcale. Twoje mięśnie pracują jak idealnie skonstruowana maszyna. Harmonia, w jakiej pracuje twój organizm, wydaje się niczym niezakłócona. Wygrałeś ostatnio zawody. Pobiłeś swój rekord w maratonie. Albo po prostu biegniesz, bo to lubisz. Nieważne. Wydaje ci się, że wszystko jest super. Nagle bum, upadasz! Noga puchnie. Ból nie do wytrzymania. Kolano, kostka czy jakakolwiek inna część twojego ciała cierpi. Przez nieuwagę, brak rozsądku, a może złą dietę. To nieistotne. Od tej chwili liczy się tylko jedno. Diagnoza lekarza. Tydzień, miesiąc, pół roku przerwy... Koniec treningów! Ciężko się podnieść. Wydaje ci się, że to koniec świata...
Tak pisał na łamach Ultra#9 Michał Ciupiński. Małą wielką tragedię przeżywa teraz Kilian Jornet, który zmaga się ze złamaniem kości strzałkowej i urazem stawu skokowego. Lektura obowiązkowa!
We wrześniu zaczęło boleć mnie śródstopie, ale sezon jeszcze trwa. Starałem się łagodzić ból rolowaniem i rozciąganiem. Jak wiadomo, ultrasi są twardzi, więc nie rezygnowałem. Pojechałem na Garmin Ultra Race, na którym poszło mi całkiem nieźle. Miesiąc treningów i Łemko Maraton. Cała tona błota. Walczyłem niemalże o życie, ale szczęśliwie dobiegłem do mety bez żadnej kontuzji. Koniec sezonu. Roztrenowanie. Rwałem się do treningów jak nigdy, ale stopa nie przestawała boleć. Postanowiłem zrobić RTG, tak na wszelki wypadek. Błagałem panią technik, żeby powiedziała mi od razu, czy złamana. A ona na to od niechcenia: „Wyniki po godz. 17 będą do obioru”. „Psia kość! Trzeba czekać”. Pamiętam ten moment jak dziś. Zakładam buty, już mam wychodzić, gdy słyszę głos z sali: „Trachnięta!”. Brzmiał jak wyrok. Nagle wszystko runęło. Dużo pytań kłębiło się w mojej głowie, a mało odpowiedzi i jeszcze mniej optymistycznych myśli. Co teraz? Co z moją formą? Miałem budować silnik na nowy sezon, a tu co? Sześć tygodni odciążania nogi, dodatkowo czas czekania na operację. No i wiadomo, że nie od razu będę mógł zacząć biegać. A ile zajmie mi powrót do dawnej formy? A przecież pytania przed sezonem powinny być inne: jaki jest mój główny cel na nadchodzący sezon? Które zawody wybrać? Eh, życie...
Nie jest łatwo pogodzić się z kontuzją, ale trzeba to zrobić, żeby pójść dalej. Powiedzieć sobie: „Stało się!” i szukać szczęścia w nieszczęściu. Zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle doszło do urazu. Może jeśli doszło do złamania, to w naszym organizmie było za mało witaminy D? Na tym etapie dobrze jest mieć przy sobie osobę (albo kilka), na której możesz polegać na co dzień. Przy czym trzeba pamiętać, że twoja kontuzja to ciężka sytuacja również dla niej. Opieka nad kimś, kogo wypełnia frustracja i rozczarowanie, nie jest łatwa. Dlatego trzeba się postarać jak najmniej uprzykrzać życie bliskiej osobie i być jak najmniej marudnym. Gdy już oswoimy kontuzję i uświadomimy sobie, że to jednak nie jest koniec świata, nie siedźmy bezczynnie. Wykorzystajmy ten czas. Po pierwsze, to świetna okazja, żeby wreszcie porządnie wypocząć. W trakcie sezonu nie ma na to czasu. Czas naładować baterie i wrócić silniejszym. Po drugie, warto się zastanowić nad słabszymi elementami naszego organizmu i je wzmocnić. Dla niektórych to może być stabilizacja tułowia albo porządny stretching. Czas, który dała nam kontuzja, wykorzystajmy też na pogłębienie naszej wiedzy. Warto się zastanowić nad nawykami jedzeniowymi, poczytać, co mogłoby nam pomóc, a co zaszkodzić w odniesieniu sukcesu po powrocie. Podczas kontuzji należy też spojrzeć szerzej na to, co na co dzień zamiatamy pod dywan, zamykamy gdzieś w pudełku na dnie szafy...
A co jeśli kontuzja uruchomi proces odwrotu od biegania i przestaniemy czerpać z niego to, co dawało nam wcześniej tak wielką moc? Swoje zapomniane „ja” podczas rekonwalescencji odkryła na nowo Magda Ostrowska-Dołęgowska. Jak pisze na swoim blogu Mojekoniki, rok po artroskopii kolana irytowały ją ciągłe pytania, czy już biega. Odpowiadała, że nie, więc automatycznie padały słowa: „To kiedy znowu zaczniesz biegać?”. Magda dzielnie przepracowała okres rehabilitacji, ale do biegania na chwilę obecną nie wróciła. Owszem, zajmuje się organizacją biegów i pisaniem na ten temat, ale nie startuje w zawodach, ani nawet nie trenuje:
„Na wszystko jest czas i miejsce. Ja już nie biegam, bo gdy dzięki mojej kontuzji i operacji musiałam zejść za kulisy tego ultrateatru, to odnalazłam tam zakurzone pudło ze swoimi pasjami, o których zapomniałam. Bo bieganie było nasze wspólne, bo stało się moim światem. Siadłam przy tym pudełku, obejrzałam te swoje dawne pasje z wielkim rozrzewnieniem i poczułam, że były dla mnie ważne. Bo to byłam po prostu Ja śpiewająca, ja w psie z głową w dół, ja z psem, ja w teatrze i ja zakopana w książkach, na poważne, ale i całkiem niepoważne tematy. Ja pisząca nie tylko o bieganiu, ale o tym, co lubię. Ja mająca bzika na punkcie diety i zafascynowana ludzkim ciałem. Ja namiętnie grająca na komputerze. Ja spędzająca długie wieczory na rozmowach o stosunkach międzyludzkich, a nie kilometrach czy butach do biegania. Ja tańcząca. Ja wspinająca się i chodząca po jaskiniach. Ja rysująca. Poczułam, że teraz nadszedł w moim życiu czas na schowanie do tego pudełka biegania właśnie. Wyciągnięcia i odkurzenia tego, czemu nie pozwoliłam się rozwinąć, bo przecież to takie niepoważne rzeczy. Bieganie i biegowe dziennikarstwo, jak i organizacja biegów czy konsultacja biegowych książek nauczyły mnie, że można żyć z tych niepoważnych rzeczy. A nawet jeśli nie «żyć», to trzeba dać im się rozwijać. Rozwijać swojemu JA”.
Osobą, u której powrót po poważnej kontuzji miał zupełnie inny przebieg, jest Kilian Jornet. Na początku swojej kariery, w wieku zaledwie 18 lat, złamał rzepkę. Potrzebna była operacja i bardzo długa rehabilitacja, aby mógł wrócić to uprawiania sportu. Podczas okresu unieruchomienia zgłębiał swoją wiedzę z zakresu psychologii, szukał też wyników badań i testów technicznych, dzięki którym mógłby stać się jeszcze lepszym sportowcem. Koleś ‒ jak wiemy ‒ jest jednym wielkim chodzącym ADHD, więc pewnie ciężko było mu leżeć w łóżku. W swojej książce Biec albo umrzeć pisze, że kiedy w końcu lekarze pozwolili mu stanąć na nogi, to dlaczego nie miałby stać na nich w butach narciarskich z przypiętymi nartami? Kiedy dowiedzieli się o tym jego fizjoterapeuci, od razu chcieli go z powrotem zagipsować.
Podobną historię opisuje dalej: „Co do basenu, poszedłem tam pewnego dnia, ale zobaczyłem, że chodzenie w wodzie wśród emerytów nie jest najzabawniejszą rzeczą na świecie, więc doszedłem do wniosku, że można inaczej zinterpretować słowa fizjoterapeuty: on mówił o chodzeniu w wodzie. Koniec końców basen to woda, a woda i śnieg pochodzą od tego samego, zmienia się tylko stan skupienia... Czy to moja wina, że fizyka jest taka kapryśna? Zacząłem więc chodzić po śniegu z nartami przytwierdzonymi do stóp, aż po trzech tygodniach uzyskałem wymarzone dziewięćdziesiąt stopni zgięcia w kolanie...”.
Jednak nie zawsze jest tak kolorowo, jak w przypadku Kiliana. Wielu sportowców podczas zmagania się z kontuzją wpada w depresję. Zwłaszcza jeśli podczas swojej kariery poznali smak zwycięstwa i rywalizacji na najwyższym poziomie. Przykładem jest inny superbohater biegów ultra, Anton Krupicka. Anton stale powtarza, że jego życie to natura i świeże powietrze, i że nie potrafi wysiedzieć zamknięty w domu. Sam w sobie jest marką, więc nawet z kontuzją jest zapraszany na różne imprezy – jednak obecnie tylko w roli ambasadora i kibica. Na co dzień Krupicka nie biega, ale wciąż uprawia sport. Po prostu buty biegowe zamienił na rower. Od razu nasuwa się na myśl historia z jego dzieciństwa o tym, jak stracił swój rower i zaczął biegać, bo nie było pieniędzy na nowy. Czyżby historia zatoczyła koło? Anton na czas kontuzji do roweru dołożył dużo wspinaczki. W sieci popularny jest filmik z rywalizacji, jaką wymyślili sobie ze Stefanem Grieblem. Postanowili pobić rekord trasy Long Peak Triathlon. Rower, wspinaczka i znowu rower. Udało im się! Uzyskali najszybszy czas pokonania tej trasy. Od razu pojawia się myśl, że może jednak depresja Antona, o której tyle się mówi, to nieprawda. Może i on znalazł swoje pudełko i czerpie z niego to, co kocha. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczymy Antona na trasie zawodów biegowych. Może nawet kiedyś wróci i wygra upragnione UTMB?
Inną strategię powrotu do dawnej formy obrał Miłosz Szcześniewski, który miał kilka lat przerwy od biegania na wysokim poziomie. W 2011 r. zdobył cztery medale mistrzostw Polski w biegach górskich, a rok później wystartował w swoim pierwszym ultra, Biegu Rzeźnika, w którym – w parze z Pawłem Krawczykiem – zajął II miejsce. Jednak dziś mówi, że patrząc z perspektywy czasu chyba było na to za wcześnie – najdłuższy dystans, jaki pokonał przed Rzeźnikiem, to 30 km. O tym okresie swojego życia i powrocie do biegania mówi tak:
„Mimo że bardzo cierpiałem, to złapałem bakcyla ultra i chciałem podążać w tym kierunku. Wtem pojawiła się plaga kontuzji – najróżniejszych: zapalenie ścięgna Achillesa, problemy z mięśniami piszczelowymi i pasmem biodrowo-piszczelowym, notoryczne skręcenia kostek. Nie wspominam dobrze tego okresu. Z powodu kontuzji miałem więcej wolnego czasu, ale nie potrafiłem go wykorzystać, przeciekał mi między palcami. Bo ze mną jest tak, że im więcej mam obowiązków w ciągu dnia, tym bardziej jestem zmobilizowany i więcej jest we mnie motywacji do działania. Ambicja sprawiła, że bardzo chciałem jak najszybciej wrócić do dobrego biegania – niestety za każdym razem za mocno, za szybko... Zbyt wcześnie rozpoczynałem intensywne treningi, co powodowało kolejne kontuzje. Albo porywałem się na biegi, na które nie byłem w pełni gotowy – jak Bieg Ultra Granią Tatr w 2013 r., który skończyłem na Hali Ornak z przeciążeniem kolana. Frustracja narastała, bo zawsze gdy dochodziłem do formy, przytrafiała się kolejna kontuzja i całą żmudną treningową pracę musiałem wykonywać od początku. Przy czym każde niepowodzenie potęgowało mój niedosyt i jeszcze bardziej chciałem doświadczyć tych wyjątkowych emocji i endorfin, tego zmęczenia i bólu, od którego na trasie chce się uciec, ale do którego chce się powracać, gdy emocje opadną. Pragnąłem też tej satysfakcji którą po przekroczeniu linii mety. To był mój cel!
W 2014 r. zacząłem zwracać większą uwagę na rozciąganie i stabilizację, którym wcześniej nie poświęcałem ani chwili. Musiałem zrozumieć, że im więcej chcę wykrzesać z własnego organizmu, tym bardziej muszę o niego zadbać – m.in. przez wartościową dietę i odpowiednią regenerację w postaci kąpieli solankowych czy domowej krioterapii. A przede wszystkim zrozumiałem, że czas zacząć biegać mądrze, czyli słuchać swojego organizmu i reagować na sygnały, jakie wysyła. Efekt pojawił się w 2015 r., kiedy wygrałem Sudecką Setkę, poprawiając rekord trasy o ponad 44 min. W końcu się udało! Moje starania zaprocentowały i w kolejnym sezonie: zwyciężyliśmy z Piotrkiem Hercogiem w Biegu Rzeźnika, zdobyłem dwa medale mistrzostw Polski, a na koniec zająłem I miejsce w Lidze Biegów Górskich. A w głowie mam już kolejne cele i marzenia. Oby tylko zdrowie dopisywało!”.
Kontuzja to nie koniec świata. Dobrze, żeby omijały każdego z nas. Jeśli jednak dopadnie nas uraz, warto mądrze wykorzystać przymusową przerwę i wrócić silniejszym. Co nas nie zabije, to nas wzmocni!