Harda Suka Ultimate Triathlon Challenge to wyjątkowe zawody triatlonowe rozgrywane w moich ulubionych Tatrach. O ich niezwykłym charakterze decyduje arena zmagań, ogromne przewyższenie sięgające 8000 m, dystans i wynikający z tych czynników czas potrzebny na pokonanie trasy. Jedno jest pewne – nazwa pasuje jak ulał.
Tekst: Artur Kurek
Zdjęcia: Katarzyna Osikowska-Tasz
Pomysł narodził się w głowach szaleńców – Piotr Szmyt i Marcin Wernik stwierdzili, że różne ajron…, ultra… i inne many to dobra zabawa, jeżeli jednak ktoś chciałby sprawdzić, jak smakuje prawdziwe wyzwanie, to może chociaż pomyśli o Hardej.
Pierwsza edycja, przez niektórych nazywana „zerową”, odbyła się w 2015 r. Zawodnicy startowali wtedy o północy, nie bardzo widząc z wody przeciwległy brzeg i metę odcinka pływackiego o długości 4,5 km. Potem 225 km rowerem wokół Tatr, szalony dystans, który uczestnicy pokonywali za dnia przy dość dużym ruchu samochodowym. Ostatni odcinek biegowy po grani Tatr, czyli prawdziwe ultra 55 km, przypadał na drugą noc zmagań. Podczas ostatnich dwóch edycji start odbył się jednak znacznie wcześniej, bo o godz. 16, żeby nocą pokonać odcinek rowerowy, a w góry wybiec o świcie.
Startowałem we wszystkich edycjach Hardej Suki. Za każdym razem zajmowałem najwyższe miejsca: dwa razy wygrałem – podczas pierwszej i trzeciej edycji, raz byłem drugi. Takie zawody w takim miejscu to dla mnie coś idealnego – połączenie wspaniałych gór ze sportową rywalizacją. To przedsmak zawodów adventrue racing, czyli mojego ukochanego sportu.
Doświadczenie zawsze bardzo pomagało mi na tej trasie, nawet podczas pierwszej edycji. Podczas ulewy na przełęczy Krzyżne, w środku nocy wiedziałem, że to nie problem – podczas rajdów przygodowych taka pogoda w górach to standard. A bywało, że dużo wyżej w Alpach musieliśmy poradzić sobie nawet z opadami śniegu. Długi odcinek rowerowy też nie był jakimś niewyobrażalnym wyzwaniem – podczas zawodów w Szwecji musieliśmy pokonać dystans 320 km MTB po górach. Bieg 55 km po grani Tatr to była dla mnie nagroda za przebycie wpław i rowerem 230 km – ja uwielbiam biegi ultra w górach. Wiele godzin treningów i wiele dni podczas zawodów adventure racing sprawiło, że odbierałem zmagania na trasie Hardej jako coś wymagającego, ale nie niemożliwego do wykonania – łatwo jednak nie było. Każdy z tych trzech startów był dla mnie wyzwaniem i zawsze przed nimi byłem przestraszony.
Tegoroczny start Hardej [edycja 2017], a zwłaszcza jej początek, czyli 4,5 km pływania, okazał się dla mnie najtrudniejszy. Naprawdę walczyłem na granicy cierpliwości, zwłaszcza do połowy dystansu, skąd zaczęła być widoczna na plaży mała pomarańczowa kropka banneru z logo Hardej. Zimna woda, ołowiane chmury nad głową, silny wiatr i duża fala dopełniały skali wyzwania. Kłopoty w wodzie miałem od samego początku: okulary przeciekały, skurcze i drętwienie kończyn skutecznie spowalniały i tak ospałe tempo. Głowa jednak walczyła jak zwykle. Wiedziałem, że jak przetrwam pływanie, to pozostanie tylko jakoś wskoczyć na rower i przesiedzieć 8 godzin na siodełku. Taktykę na ten długi etap rowerowy miałem prostą – postanowiłem cały dystans jechać swoim tempem, bez ścigania się – to się sprawdziło. Po 40 km byłem już na drugim miejscu.
Podczas jazdy rowerem – 225 km wokół Tatr – kłopoty trwały jednak nadal. Niesprawdzony nowy sprzęt pracował nieprawidłowo i musiałem szybko zmienić rower. Dość sprawnie to się udało dzięki mojemu supportowi. Uspokoiłem nerwy, wszedłem na optymalne obroty i… obawiałem się tylko podjazdu pod Zuberec. Przez pewien czas jechałem nawet pierwszy. Na Zuberec ciężko się napracowałem, ale nie napinałem się maksymalnie, żeby pobiec w Tatry z zapasem sił.
W górach, dopiero na grani, podczas zbiegu z Ornaku, poczułem się dobrze w pełnym słońcu. Jest w Tatrach jakaś magia, która wyzwala we mnie chęć do napierania. Zacząłem uciekać rywalom. Wreszcie byłem pierwszy, choć cały czas gonili mnie Krzysztof Wasilewski i Darek Górka. Pięknie dziękuję za zaciętą walkę do końca. Wspaniale było słyszeć doping spotykanych ludzi, niektórzy wiedzieli co się dzieje – wiedzieli, że właśnie odbywa się Harda Suka Ultimate Triathlon Challenge. To dodawało energii, nie wiem jakim sposobem, ale pomagało. Aż do Krzyżnego. Tam poczułem kły Hardej w moich mięśniach. Nie zdarzało się, żebym kiedykolwiek poruszał się turystycznym tempem po Tatrach. Podejście pod przełęcz Krzyżne zweryfikowało moje nastawienie. Szedłem tempem mocnych turystów… Za to zbieg do Doliny Pięciu Stawów Polskich odbył się niemalże w ekstazie. „Im gorzej, tym lepiej” – hasło naszego zespołu AR Team Polska nabrało tam znaczenia. Zniszczony szlak był naprawdę trudny, a ja zacząłem się rozpędzać. Poczułem chyba metę, poczułem znowu moc i swobodnie aż do Morskiego Oka pobiegłem po zwycięstwo w Harda Suka Ultimate Triathlon Challenge 2017. To zwycięstwo miało wielkie znaczenie w mojej sportowej karierze.
Ogromne podziękowania należą się mojej żonie Edytce za wyrozumiałość, cierpliwość i za to, że jest. Pięknie dziękuję także mojemu support teamowi: Paweł Kamiński (Projekt) i Krzysztof Mińkowski (Smiony). Byliście wspaniali, choć trochę nerwowej atmosfery wprowadziliście: mandat 30 EUR na Słowacji i wyjście w góry na „sucho”, to mimo wszystko było zabawne.
Piotr Szmyt i cała Harda Suka Crew – byliście najlepsi, dziękuję. Ida Karkoszka, dziękuję za „kły”.
http://arturkurek.pro/
https://www.facebook.com/arturkurek.pro/