James Artur Kamiński
Biegacz amator

Jak się ruszyć z domu, czyli wino, kobiety i bieg…

Józefów, 04.02.2017

Takich historii są tysiące, a nawet setki. Kanapa, telewizja, nie mam czasu, zmęczony po pracy jestem, jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, już późno, może jutro…

Wieczorna lampka wina

Kolejny wieczór po pracy, człowiek zmęczony wraca do domu, marzy o ciepłych kapciach i chwili oddechu. Dzwoni sąsiad, przyjaciel Piotr, a może wpadniecie do nas na chwilę, na lampkę wina? W zasadzie to czemu nie? Idziemy, rozmawiamy o bolączkach dnia codziennego, o pracy, dzieciach, planach na kolejne dni. W końcu rozmowa schodzi na temat, jakże dla mnie nieprzyjemny w tamtym czasie ‒ bieganie i inne sportowe aktywności. Bo namiętnego oglądania piłki nożnej w TV nikt z domowników nie chciał uznać za aktywną formę rekreacji…

Od słowa do słowa staje na tym, że może byśmy jutro rano, przed pracą, wyskoczyli na pół godziny potruchtać po lesie. Las nieopodal, więc pomysł wydaje się wykonalny. I tu pojawia się cała lista wymówek, ale ja nie mam butów, nie mam spodenek, rano tak wcześnie…

/img/gallery/article/65/artykul-jak_sie_ruszyc_z_domu,_czyli_wino,_kobiety_i_bieg…-photo-2xx305.JPG

 

Bułki

I tu jak zawsze w życiu mężczyzny w sukurs przychodzi małżonka.

‒ O tak, superpomysł, to jak będziecie rano koło sklepu, to bułki kup rano…

Przytłoczony nadmiarem argumentów startuję o 6:00. Cóż to za pora, o tej godzinie to wyłącza się pierwszą drzemkę w telefonie. No ale jak słowo się rzekło, to nie było przebacz. Nie można zostawić sąsiada samego na ulicy o świcie.

/img/gallery/article/65/artykul-jak_sie_ruszyc_z_domu,_czyli_wino,_kobiety_i_bieg…-photo-3xx305.jpg

Ubrany byle jak, ważne, że w miarę wygodnie, buty niesportowe, ruszamy ku przeznaczeniu, ku nowym nieodkrytym lądom, ku szczęściu i radości rodziny ze świeżych bułek. Teraz wspominam te 5 km z dużym rozbawieniem, ale wtedy po pierwszych dwóch nie było mi do śmiechu. Zadyszka, kolka, siódme poty, próby błagalnego spojrzenia na Piotra, który swoje biegowe szlify zdobywał dużo wcześniej w michalińskim lesie, a może zwolnimy (to można zwolnić z tempa na poziomie 7 min/km?). Dobiegamy… Piotr dobiega ja doczłapuję, do sklepu. Ufff, chwila wytchnienia, łyk wody, bułki do siatki zapakowane, jeszcze tylko 500 m.

I to uczucie, gdy wchodzisz do domu jak gladiator po zwycięskiej walce, jak Jan Tomaszewski po meczu na Wembley, jak James Bond po rozprawie z Buźką. Mam, dobiegłem, jestem, bułki w siatce, muszę usiąść, teraz mnie przez 10 min nie ma dla nikogo, spełnienie, ulga, zwycięstwo…

Koniec części pierwszej, mam nadzieję, że nie ostatniej.