„Lecę z tyłu na tym sznurku jak prosiak na postronku. Stękam, kwiczę, trzęsie mi się galareta. Marek nie ma dla mnie litości, choć teraz już pyta, czy chcę się odpiąć, bo chyba sam się boi, że nie wyhamuje i razem zlecimy ze zbocza. Jest ryzyko, że zaraz stracę zęby, ale wolno w tym wyścigu już było. Teraz czas na szybko. Z drugiej strony. Podoba mi się ta prędkość i to, że mamy być jak jeden organizm, sklejony z dwóch różnych gości przez całe zawody. Sklejeni zatem zostajemy do samego końca! Pękam dopiero na mecie…”
To nie jest relacja z Biegu Rzeźnika, to jedno z moich wspomnień ze swimrunu w Norwegii – Rockmana, choć prawda jest taka, że pierwszy raz o holu jako formie wsparcia podczas zawodów usłyszałem, przygotowując się właśnie do Rzeźnika. Dzisiejszy tekst będzie zatem idealny dla tych, którzy myślą o startach w parach, bez względu na to, czy będzie to swimrun, skialpinizm, czy biegi ultra. Różnica jest tylko taka, że tych dwóch pierwszych grup przekonywać do holu już chyba nie trzeba.
Bieg Rzeźnika z holem
Startowałem w Rzeźniku trzykrotnie. Za pierwszym razem bardzo mnie śmieszyła możliwość skorzystania z tego typu opcji. Wydawało mi się to niedorzeczne, mało męskie i takie… no wiecie, trochę kulawe. Za drugim razem poczytałem o tym narzędziu coś więcej. Po doświadczeniach naprzemiennych kryzysów na trasie i związanym z nimi zwalnianiem do marszu nawet na płaskim kilka razy pomyślałem przed zawodami, by zaopatrzyć się w taki hol. Nie zrobiliśmy jednak tego, bo przecież razem z moim partnerem byliśmy prawdziwymi facetami, a nie jakimiś lamusami, co to będą biegać na sznurku. Za trzecim razem mieliśmy hol już w plecaku, ale gdy był nam potrzebny, wstydziliśmy się go użyć. Teraz po kilku sezonach swimrunowych chętnie wróciłbym na Rzeźnika lub na jakiś inny bieg parami, by móc trasę pokonać, wykorzystując hol jako narzędzie, które pozwoli mi się szybciej zameldować na mecie!
Wstydliwy problem holu
Z holu korzystali Maciek Więcek czy Magda Ostrowska wraz z Agą Korpal, gdy walczyły w 2012 r. o rekord trasy w zespołach kobiecych. Holem wspierali się Piotr Bętkowski i Piotr Książkiewicz w 2015 r. Z holu korzystało zapewne wiele więcej mocnych zespołów. Nikt jednak się tym jakoś przesadnie nie chwalił, nie promował tego jako narzędzia do śrubowania wyników w parach. I mimo że regulamin Biegu Rzeźnika dopuszcza używanie elastycznej linki, którą mogą związać się partnerzy, to nadal mało kto z tego dobrodziejstwa korzysta. Dziś gdy patrzę na to z perspektywy zawodnika ultra i swimrunnera, wydaje mi się to bardzo dziwne, a wręcz głupie. Organizator bowiem daje nam możliwość skorzystania z broni przeciwko naszym rywalom, a my jej nie wykorzystujemy.
Co daje hol na bieganiu?
Gdyby dano nam opcje: „odejmiemy wam na start po kilka kilogramów”, „dodamy wam mocy na bieganiu”, „sprawimy, że wasz start będzie jeszcze bardziej intensywnym doświadczeniem”, „zrobimy tak, że wasze nogi nie staną, gdy zacznie na chwilę siadać głowa”, na pewno byśmy z nich skorzystali. A tymczasem hol jest właśnie taką opcją! Tylko nie działa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Umiejętność odpowiedniego wykorzystania go trzeba wytrenować. Jaki jest zatem powód, dla którego nie chcemy korzystać z dozwolonego holu? Wstyd – no kto by chciał być ciągnięty na sznurku? Lepiej brzmi to, że o własnych siłach ukończyłem Rzeźnika, niż to, że w ukończeniu w takim i takim czasie pomógł mi partner.
Z drugiej strony, ultrasi to przecież ludzie raczej mało wstydliwi. Patrząc na dupne sowie oczy na legginsach Nessi, fikuśne czapeczki, kolorowe koszulki, hasła, jakie na nich się mienią, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że ultras to ktoś, kto lubi zwracać na siebie uwagę. Tak więc to jednak nie jest wstyd. Tylko brak doświadczenia i docenienia holu jako narzędzia, które może sprawić, że szybciej się poruszamy. W swimrunie zawodnicy nie mają tego problemu. Od samego początku przyjęło się, że można z nim startować, pokazano jak robić to efektywnie i lawina ruszyła. Śmiało mogę stwierdzić, że 70% zawodników startujących w parach z holu korzysta. Może zatem biegaczom warto uzmysłowić, co tracą?
Hol – związani liną
Nie chcę tu nadużywać nawiązań do alpinizmu, ale związanie się linką na biegu też ma pewne znamiona magicznej więzi, odpowiedzialności za drugą osobę. W biegu oczywiście takie związanie nie wiąże się z ponoszeniem takich konsekwencji jak w górach wysokich. Tu najwyżej zaliczysz kilka otarć i siniaków, gdy partner pociągnie cię za mocno. Podczas biegu tylko mentalnie dajemy znać partnerowi, że wyścig od startu do mety lecimy razem, będąc ze sobą na dobre i na złe. Bez holu często nie bylibyśmy w stanie wykrzesać z siebie tak dużo jak z nim, a wspomnienia z takiego biegu są dużo głębsze.
„Nie jestem osobą wierzącą. W kościele bywam tylko przy okazji konkretnych uroczystości związanych z ważnymi dla mnie osobami. Bardzo za to lubię kolędy. (…) Nie potrafię wyjaśnić skąd, ale podczas podejścia na Połoninę Caryńską, gdy zaczepiona na hol moja rzeźnicka partnerka, czyli Bo stawiała już największy możliwy opór, a ja po 70 km robiłem konkretny trening siły biegowej, w głowie pojawiło mi się Gdy się Chrystus rodzi. Zacząłem śpiewać, najpierw w myślach. W oczach pojawiły mi się łzy wzruszenia i przypomniałem sobie, jak Kamil Leśniak pisał o tym, że płacz pozwala mu walczyć z bólem i zmęczeniem. Poddałem się. Zacząłem śpiewać na głos i rozpłakałem się na dobre. Wyobraźcie sobie miny turystów widzących gościa, który ciągnie na lince biegową partnerkę, śpiewa na głos kolędy i zanosi się płaczem. Dodajcie do tego fakt, że Bo oczywiście też ryczała. Cóż, do tego obrazka bardziej pasowałaby chyba Droga Krzyżowa niż radosne co do zasady kolędy. Ale choć uda paliły, łydki skrzypiały ze zmęczenia, a Bo ważyła około dwóch ton, udało się na tę Caryńską wtarabanić w niezłym tempie”.
Tak pisał w 2015 r. Marcin Krasoń na swoim blogu Biecdalej.pl
Hol – siła mięśni i psychiki
Hol to wsparcie w dwóch płaszczyznach. Tej czysto siłowej, jak i psychicznej. Skupmy się teraz na tej pierwszej. Czyli czysto fizycznym podciąganiu się na lince, gdzie w danej chwili mocniejszy zawodnik dyktuje tempo i podciąga za sobą słabszego. Celowo piszę o podciąganiu, a nie ciągnięciu. To drugie bowiem zawsze kończy się spektakularną klapą. Po pierwsze, na długich dystansach, a na takich hol jest używany, zawodnik, który zbyt mocno ciągnie, traci bardzo dużo sił. Zawodnik, który jest natomiast zbyt mocno ciągnięty, zamiast dobrodziejstw, jakie płyną z używania linki (lżejszego biegu mimo szybszego tempa, czasem nawet lekkiego odpoczynku), szybciej lub wolniej się zajeżdża i to tak na amen. Bo gdy zmęczony zawodnik odmówi współpracy i stanie, ten pierwszy też będzie musiał się zatrzymać, bo elastyczna linka napnie się do granic możliwości i postawi opór nie do przejścia. Wtedy cały zespół przestaje się poruszać. To najgorszy scenariusz biegu. Hol został źle użyty. Zamiast pomóc w uzyskaniu lepszego czasu, sprawi, że możecie nie dotrzeć do mety.
O ile hol nas przyspiesza?
Hol jest natomiast używany umiejętnie, kiedy zarówno lider, jak i osoba z tyłu nauczą się czytać napięcie linki. A warto pamiętać, że przecież można zamieniać się funkcjami, biorąc pod uwagę taktykę lub dyspozycję danej chwili. Wówczas zawsze podaję uśredniony przelicznik, jaki zaobserwowaliśmy na treningach: gdy dla kogoś bieg w strefie komfortu to 5 min/km, druga osoba czuje się tak samo komfortowo w tempie 6 min/km. Po spięciu tych osób okazuje się, że jako zespół poruszają się w tempie 5:30–5:40 min/km – zachowując ten sam komfort jak we wcześniej podanych tempach. To oznacza, że tacy zawodnicy na każdym kilometrze obrywają od 20 do 30 sekund. Mnożąc to przez kilometry, otrzymujemy solidnego boosta!
Oczywiście im szybciej i równiej biegają zawodnicy w parze, tym te różnice są mniejsze i wówczas hol może odkryć przed nimi kolejne zalety.
Wyobraźmy sobie zespół ścigający się o wysoką lokatę. Do mety zostało kilkanaście kilometrów. Nagle jeden z zawodników zaczyna słabnąć. Odstęp między wami robi się większy, tempo lekko spada. Zaczynasz martwić się o partnera lub partnerkę. Odwracasz się, dopytujesz czy wszystko w porządku. Zaczynasz werbalnie motywować, bo widzisz, że z tyłu nagle wyrósł zespół przeciwny. Wkrada się panika i zwątpienie. Siada morale. Zmęczone ciało tylko czeka na komunikat „odpuść sobie, to bez sensu”. Jednak rywale są jeszcze daleko, ale wiesz już, że dystans między wami się kurczy. Twój słabszy partner chce to sobie poukładać w głowie, widzi, że słabnie, zaczyna martwić się o to, czy przez niego nie spadniecie kilka miejsc niżej. Pojawia się stres, który niczemu nie służy. Mając natomiast w zanadrzu hol i trenując z nim wcześniej bieganie, włączasz automatyczne działanie planu awaryjnego. Sygnalizujesz, że nadchodzi kryzys, podpinasz się w tym momencie pod lidera. Korzystasz z jego siły i odpoczywasz, będąc ciągniętym na tym sznurku. Ważną sprawą jest, by osoba podpinająca się nie odbierała tego jako dyshonor, by nie cierpiało jej ego. Inaczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. Korzystanie z holu musisz traktować jako coś normalnego – licząc się z tym, że to ty możesz ciągnąć lub być podciągany.
„Gdy strata stopniała do 30–40 m, postanawiamy użyć ostatniej deski ratunku – holu. Widziałem to raz w życiu, jak w 2013 r. mijał mnie Maciej Więcek holujący na podejściu na lince swoją partnerkę. Był to dla mnie szok. Potem czytałem o tym w książce Magdy i Krzysztofa Dołęgowskich. To Magdę zapytaliśmy dzień przed biegiem o radę w tej sprawie. Poradziła kupić dwa karabińczyki i trzymetrową linkę elastyczną. Szmajchel podpiął się do mojego plecaka, oddał mi kije i zacząłem napierać na podejściu pod Caryńską. Rzuciłem tylko do niego, że mam nadzieję, że na szczycie będzie mógł biec, bo jeśli nie, to nie mamy szansy”.
Tak relacjonował jeden z kluczowych etapów Biegu Rzeźnika w roku 2015 Piotr Bętkowski na stronie Maratonypolskie.pl
U lidera zespołu natomiast uruchamia się bardzo ciekawy mechanizm bycia w pełni odpowiedzialnym za zespół. Wówczas jego problemy schodzą na dalszy plan. Przestaje boleć, liczy się zespół. Zazwyczaj w takiego zawodnika wstępują nowe siły. Pojawia się pełna koncentracja, wie, że od niego zależy, czy partner odsapnie na holu, odbuduje się energetycznie, nie zwalniając niemal tempa. Gdy to się uda, często liderowi jest potrzebna później zmiana, bo bądź co bądź takie windowanie tempa wyścigu przez jedną osobę mocno wpływa na wytrzymałość tego zawodnika. A co z tym z tyłu? Podpięty na holu, ma skupić się na jednym – utrzymaniu tempa, nie potknięciu się, dostarczeniu odpowiedniej energii, by jak najszybciej minął kryzys. Mimowolnie jednak napędzany siłą lidera, czuje, że głowa go oszukuje. Mówi „stop”, a nogi kręcą się dalej. Widzi, że partner daje z siebie teraz 100%, więc nie można go zawieść. Wystarczy przetrwać na lince kryzys i wygrać ten wyścig lub po prostu dotrzeć do mety!
„Ostatnie 200 m. Odwróciłem się w truchcie, spojrzałem na Jędrka i dostrzegłem coś przerażającego i niesamowitego zarazem – on był zwyczajnie zmasakrowany! Kurcze spinały mu całe nogi, a on jednak biegł, napierał cały czas. Pomyślałem «F*ck! Miał być jeden organizm, a ja go zwyczajnie zajechałem, przetargałem za sobą niczym oponę od traktora na leśnym dukcie, a on nadal trzyma się na nogach, mało tego – on wciąż biegnie!»”
Marek Szymczak, Swimrun Rockman 2017 tak relacjonował finisz na stronie Goswimrun.pl
Satysfakcja z tak poprowadzonego wyścigu jest dużo większa niż wdrażanie planów B w postaci wolniejszego tempa etc. Oczywiście te też są potrzebne. Bieg ultra, nawet na średnim amatorskim poziomie, to przecież taktyka, a nie tylko ubijanie kilometrów.
Co zrobić, by bieg na holu był skuteczny?
Tak jak przed biegiem testujesz buty, strój startowy, pojemność plecaka. Tak jak sprawdzasz, co służy ci energetycznie, próbujesz różnych żeli, wykonujesz krótsze treningi w tempie startowym, tak decydując się na starty z holem, musisz je przećwiczyć. By to zadziałało, nie wystarczy spiąć się byle czym, bez przygotowania. By osiągnąć pełne zgranie potrzeba kilku treningów, jednak już po pierwszym poczujesz o co w tym chodzi. A umiejętne czytanie naprężonej linki, to umiejętne szacowanie zmęczenie partnera.
Jak wybrać odpowiedni hol?
Z kilku rzeźniczych historii słyszałem o tym, jak zawodnicy wyciągali bandaż elastyczny, by podholować słabnącego zawodnika i dowieźć pozycję na metę. Są też oczywiście tacy, którzy przygotowywali swoje własne hole na wypadek kryzysu. W tym celu korzystali z zakupionych gum najczęściej w sklepach budowlanych. Wiązali do nich karabinki i heja. Można też skorzystać z doświadczeń kolegów swimrunnerów i zaopatrzyć się w lekki i idealnie rozciągliwy gotowiec. Bez względu na to, którą opcję wybierzecie, powinniście jednak poznać do tej pory chyba niespisany dekalog podstawowych zasad dla biegających na holu.
Złote rady dla chcących spróbować biegania na holu
1. Hol powinien być w jaskrawym kolorze, by każdy mógł go łatwo zauważyć. Inni nie muszą wiedzieć, że z nim startujesz. Muszą to jednak widzieć.
2. Idealna elastyczność holu to ok. 90–100%. Gdy hol jest zbyt luźny, plącze się pod nogami i nie spełnia swojej funkcji, a gdy jest zbyt sztywny, nawet lekkie szarpnięcia mogą łatwo doprowadzić do upadku.
3. Idealna długość przy ww. elastyczności to ok. 3 m. Wówczas maksymalnie mamy aż 6 m gumy w trakcie najmocniejszego napięcia.
4. Holem zawsze zawiaduje osoba z tyłu. Ona go podpina, odpina, wybiera w trakcie biegu.
5. Uważaj, zapinając i odpinając hol. Nigdy nie rób tego, gdy jest napięty. Zawsze sprawdzaj przed użyciem sprawność karabinków i poprawne mocowanie, by w trakcie odczepienia holu nikt nie dostał bolesnego strzału z gumy.
6. Nie używaj holu w trudnym technicznie terenie, gdzie łatwo o wywrotkę.
7. Gdy prowadzisz, słuchaj uwag osoby z tyłu. Przeskakując przez powalone drzewo, temu z tyłu może być trudno to zrobić, gdy napniesz za mocno linkę.
8. Mocuj go do pewnych i stałych elementów, najlepiej do grubszej i sztywniejszej gumy wokół pasa, specjalnego pasa lub mocnych uchwytów przy nerce biegowej albo plecaku.
9. Pamiętaj, że nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to ty jesteś tym silniejszym, w trakcie wyścigu może okazać się, że wylądujesz z tyłu gumy. Bądź na to mentalnie przygotowany.
10. Traktuj hol jako dobrodziejstwo, a nie karę.
Jędrzej Maćkowski