Nic tak mocno nie odciska się w pamięci ultrasa, jak ciężkie doświadczenie na trasie biegu. Buty oblepione błotem z Łemkowyny, burza na tatrzańskiej grani czy zagubione przed startem ZUK-a ocieplacze z wyposażenia obowiązkowego. Tak samo jest w przyrodzie. Pewne czynniki wywołują stres środowiskowy, który na mniej lub dłużej zapisuje się już w lokalnym krajobrazie. Fajnie, jeżeli ma on pozytywny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Gorzej, jeśli przez nieprzemyślaną wycinkę lasów na zboczu dochodzi do zmniejszenia zwięzłości materii budującej podłoże, co przy intensywnych opadach deszczu skutkuje zjawiskiem typu flashflood. To tzw. błyskawiczna, szybka powódź, która z roku na rok coraz częściej pojawia się np. w Alpach, w Grecji czy Turcji w postaci intensywnych spływów lawinowo-błotnych lub osuwisk.
Opisałem wyżej pewien ciąg przyczynowo-skutkowy. I to o dość krótkim czasie powstania, bo aby doszło do tego rodzaju procesu, nie trzeba wielu lat, a zaledwie kilku czy kilkunastu tygodni. Co gorsza, są procesy, po których odnaleziony mleczyk „będzie ostatni w tym sezonie”. Jaki temat poruszę w tym numerze? Tym razem przejawię więcej lokalnego patriotyzmu. W uniwersalny sposób przedstawię wam historię jednego z najciekawszych etapów w procesie formowania się krajobrazu, jaki możemy obecnie podziwiać w centralnej Polsce na przykładzie Wielkopolski. Zakładamy odzież izotermiczną i czapeczki. Czas na, tadddaaam, epokę lodowcową!
Wyjmujemy karteczki!
Na początku wyjaśnię, że tym razem będzie to krótka lekcja glacjologii, tj. nauki zajmującej się badaniem lodowców, ich formami, właściwościami fizycznymi i chemicznymi oraz zachodzącymi w nich procesami. Liźniemy także sporo geomorfologii, czyli nauki o formach rzeźby powierzchni Ziemi oraz procesach je tworzących i przekształcających. Ta dziedzina geografii zajmuje się opisem (morfografia), pomiarem (morfometria), genezą (morfogeneza) i wiekiem (morfochronologia) form powierzchni Ziemi.
Nasza planeta pamięta okresy lodowcowe, które występowały wielokrotnie na jej powierzchni. Nie tylko te sprzed 20–25 tysięcy lat, ale także te najstarsze sprzed dwóch miliardów lat. Było to zlodowacenie hurońskie, najstarsze rozległe zlodowacenie w historii Ziemi, które pokryło całą ówczesną jej powierzchnię lądolodem. Co ciekawe i o czym warto pamiętać, wedle wielu naukowców – również obecnie – znajdujemy się w epoce lodowcowej. Jak to możliwe? A to dlatego, że w każdym z wielkich zlodowaceń następowały po sobie regularne okresy lodowcowe, w których lód zajmował większe obszary (glacjały) oraz przejściowe okresy, w których lądolód cofał się, ale nie zanikał (interglacjały, obecnie). Można to porównać do procesu pulsacji. Do dziś pozostałości lądolodu, o którym nieco więcej za chwilę, można podziwiać w Górach Skandynawskich na terenie Szwecji czy Norwegii. Podejrzewa się już, co mogło być przyczyną strachu Sida Leniwca i mamuta Mańka. Obecnie za lidera wśród głównych przyczyn wahań klimatu umożliwiających rozpoczęcie procesu zlodowacenia uważa się periodyczne zmiany nasłonecznienia Ziemi, związane z tzw. cyklami Milankovicia. Cykl ten opisuje czasowe zmiany parametrów orbity ziemskiej, obejmujące trzy elementy: ekscentryczność, tj. zmiany tzw. mimośrodu (jest to krzywa stożkowa), nachylenie ekliptyki oraz precesję, czyli zjawisko zmiany kierunku osi obrotu obracającego się ciała. Mamy już pierwszy, astronomiczny składnik tej zimnej układanki – skutkuje on zmianami bilansu energetycznego Ziemi i tworzy warunki, w których lądolód może rosnąć w siłę i rozprzestrzeniać się na Europę. Oczywiście jest to felietonowy skrót, bo wiadome jest, że potrzebujemy jeszcze niskich temperatur oraz opadu śniegu, stanowiącego budulec dla lądolodu. Za obszar powstania Lądolodu Skandynawskiego, który sporo namieszał w historii naszego kontynentu, określa się centralną Szwecję. OK. Mamy już podstawy, aby ruszyć na wyprawę po postglacjalnej Wielkopolsce i jej okolicach.
Może lodzika?!
Cofnijmy się w czasie. Ostatnie zlodowacenie miało swoje maksimum na terenie Polski 24 tysiące lat temu. Wycofywanie lądolodu z terenów naszego kraju było bardzo powolne, gdyż trwało około 10 tysięcy lat. Zatem śmiało statystycznie można rzec, że lądolód cofał się wtedy o 30 m rocznie. Należy pamiętać, że statystyka swoje, a natura swoje. Było to tzw. cofanie skokowe. Prawdopodobnie istniały okresy nawrotu i stagnacji, a był czas, kiedy lądolód cofał się o wiele bardziej na północ z prędkością 200 m na rok!
Co ważne, a zarazem pasjonujące, obszar południowej Skandynawii i Bałtyku jest do dziś kształtowany przez siły, które wypiętrzają część skorupy przez dłuższy czas obciążonej wówczas ogromnym tonażem masy lądolodów. Dzięki temu obecnie wraca ona do swojego punktu wyjściowego. Takie zjawiska pionowych ruchów litosfery (sztywna powłoka Ziemi obejmująca skorupę ziemską i warstwę zaliczaną do górnej części płaszcza ziemskiego) nazywamy ruchami izostatycznymi. Geolodzy i geomorfolodzy określili miejsca, gdzie teren wypiętrzył się już o ponad 250 m, jak np. Skandynawia, Szkocja, północna Syberia czy północne krańce Północnej Ameryki.
Wuchta lodu, tej!
Często zastanawiamy się, jak lądolód mógł mieć wpływ na zmianę naszego lokalnego krajobrazu. Odpowiedź jest prosta, jeżeli uzmysłowimy sobie jak ogromna była to masa lodu. W okresie 20–18 tysięcy lat temu grubość, mówiąc bardziej fachowo – miąższość – pokrywy lodowej w trakcie wycofywania się lądolodu ku Skandynawii była następująca dla poszczególnych miast: Leszno – 50 m, Poznań – 390 m (czyli prawie sześcioipółkrotnie wyższa od poznańskiego ratusza), Szczecin – 750 m (ta sama skala wielkości co w Poznaniu, ale lokalnie porównujemy do szczecińskiego budynku PAZIM), Trójmiasto – 1200 m! (Blisko ośmioipółkrotnie wyższa niż gdyński Sea Tower). Taka ogromna masa lodu może już nieźle namieszać. Wielu Wielkopolan zastanawia się, jak w okolicach Poznania mogły wyrosnąć takie wzniesienia jak Dziewicza Góra (143 m n.p.m.), Morasko (153,8 m n.p.m.), czy pagórki Wielkopolskiego Parku Narodowego. Są to tzw. moreny czołowe, czyli wydłużone pagórki formowane podczas okresów zatrzymywania się lodowca. Tworzyły się u jego czoła, a ich budulcem są głównie gliny zwałowe, piaski, żwiry czy głazy narzutowe nazywane erratykami.
Jeżeli chcecie zobaczyć na własne oczy na niewielkim obszarze próbkę tego, czego lądolód swoją masą i energią dokonał w Wielkopolsce, to warto zapisać się na zimową, a najlepiej też od razu i na letnią edycję biegów z serii Forest Run. Forest odbywa się na terenie jedynego w Wielkopolsce Parku Narodowego, który powstał właśnie po to, aby chronić te unikalne formy polodowcowe. Dystanse 11, 23 oraz 55 km będą dla każdego biegacza (no OK, w zależności od tempa biegu, hahaha) krajobrazową ucztą. Podbieg na ostatnim kilometrze na sławetną górkę, obok której zlokalizowana jest studnia Napoleona, sprawi, że na długo zapamiętacie swój udział. Nie wspomnę już o oryginalnych, charakterystycznych drewnianych medalach zawieszanych na szyjach każdego finiszera!
Poznaj Poznań!
No to znacie już odpowiedź, co było przyczyną. Ale jak to się stało?! Otóż podczas postoju lądolodu w trakcie jego wędrówki z powrotem na północ zaczęły się wytapiać osady, które skrywał w swojej materii. A było tego dość sporo w postaci różnej maści materiału skalnego. Po takiej wędrówce w głąb Polski w dwie strony lądolód miał co za sobą zostawiać. Balast ten zrzucał w formie tzw. osadów fluwioglacjalych. Są to osady uzyskane z procesów niszczących i budujących wód, pochodzących z topnienia lodowców i lądolodów, głównie wód subglacjalnych (płynących pod lodem) i wód proglacjalnych (wypływających z lodowców). Czoło lądolodu zatrzymało się wtedy na dłużej nieco na północ od dzisiejszego Poznania. Pamiątką po tym jest równoleżnikowe pasmo wzniesień, zwane środkowopoznańską moreną czołową i jest dobrze znane wszystkim uczestnikom Warta Challenge, Zielona Challenge czy Grand Prix Góry Dziewiczej (Dziewicza Góra i Morasko). Fachowo określa się na taki krajobraz strefą moren czołowych. Oznacza to, że pagórki te stanowią część główną ciągu czołowo-morenowego stadiału („postoju”) poznańskiego. Aby jednak nie było tak prosto, należy pamiętać, że Wielkopolska nie jest krajobrazowo jednorodna. Część południową od linii Sława Śląska–Leszno–Gostyń–Żerków–Konin stanowi pozbawiony naturalnych jezior obszar rzeźby o charakterze tzw. staroglacjalnym, powstałej podczas zlodowacenia środkowopolskiego. Rozległe równiny moreny dennej (wysoczyzny) rozcięte są przez doliny, którymi płyną niewielkie rzeki. Wzgórza moren czołowych mają długie i złagodzone stoki, a różnice wysokości są niewielkie. Na północ od wspomnianej linii występuje już omawiana tzw. rzeźba młodoglacjalna, powstała w trakcie zlodowacenia północnopolskiego. Występują tutaj liczne rynny i jeziora polodowcowe, oczka wytopiskowe, moreny czołowe, kemy i ozy. Najmłodszymi formami powierzchni są wydmy zbudowane z piasków wodnolodowcowych w płaskich obszarach koryt rzecznych, zwanych terasami pradolin (o nich nieco później), oraz piasków sandrowych, które powstawały w okolicach bram lodowcowych, czyli miejsc, z których wydostająca się woda osadzała – a mówiąc profesjonalnej – sortowała materiał skalny w zależności od jego wielkości. Najwyższe wzniesienia na obszarze staroglacjalnym i młodoglacjalnym to właśnie moreny czołowe. Dla porównania najwyżej położony punkt w województwie wielkopolskim to Kobyla Góra 283,8 m n.p.m., a najniżej położony jest brzeg Warty w Zamyślinie – 28,9 m n.p.m. Ukształtowanie Poznania jest wynikiem oddziaływań związanych z lądolodem skandynawskim, którego ostatnia faza – poznańska, nasunęła się na omawiany obszar około 18,5 tys. lat p.n.e. Najważniejszą i największą wklęsłą formą stolicy popularnej tzw. Pyrlandii jest dolina Warty, która w geomorfologii nazywana jest odcinkiem przełomowym, a dokładniej Poznańskim Przełomem Warty. Powstał on wskutek przekształcenia rynny subglacjalnej (podlodowcowej) w normalną dolinę rzeczną, której towarzyszą terasy rzeczne. Warta przebiega przez Poznań w kierunku południkowym na odcinku ok. 15 km. Szerokość omawianej doliny zmienia się i wynosi od 1,5 km w rejonie Czerwonaka do 4 km w rejonie Rogalinka. Przełom ten rozpoczyna się nieopodal miasta Śrem, a kończy w okolicach Obornik i ciągnie się z południa na północ przez ok. 100 km. Patrząc lokalnie, nawet okoliczne elementy krajobrazu samego miasta zawierają sporo drobnych pamiątek epoki lodowcowej. Są nimi np. równiny zastoiskowe, czyli formy terenu zbudowane z osadów zastoiskowych i powstałe w szczelinach lodowca. Do najważniejszych wzniesień należą wzgórza Św. Wojciecha, Góra Przemysława oraz rejon dworca autobusowego na Śródce. Są to tzw. pozytywne elementy krajobrazu. Pozytywne, bo nadbudowane osadami. Negatywne natomiast to te, które nadszarpnął proces erozji i są nimi np. rynny, w których płyną rzeki Cybina, Bogdanka oraz rzeka Główna.
Z lądolodu pod rynnę…
Gdy spojrzymy na mapę okolic Poznania w różnych kierunkach, dostrzeżemy sporo miejsc z charakterystycznymi jeziorami o przebiegu północ–południe. Warto powędrować palcem po mapie w okolice Gniezna, Inowrocławia, Kórnika czy Zbąszynia. Swoim kształtem odbiegają od swoich większych kolegów z Warmii i Mazur. Czym zatem są te zbiorniki wodne? To nic innego jak rynny podlodowcowe (subglacjalne). Długie do kilkudziesięciu kilometrów, stosunkowo wąskie i na ogół głębokie, wklęsłe formy terenu o stromych zboczach i nierównym dnie. Powstały wskutek niszczycielskiego, erozyjnego działania wód podlodowcowych, płynących szczelinami w lodzie pod dużym ciśnieniem tzw. hydrostatycznym. Obecnie można je również dostrzec w innych polskich krajobrazach np. Pojezierza Pomorskiego, Mazurskiego czy Pojezierza Chełmińsko-Dobrzyńskiego oraz Iławskiego. Niektórzy biegacze mogą kojarzyć półmaraton w Zbąszyniu, tzw. Bieg Zbąskich. Jest to nic innego jak bieg dookoła rynny polodowcowej wypełnionej wodą.
Widziane z kosmosu!
Jedną z najciekawszych form polodowcowych na obszarze Wielkopolski, którą zobaczymy z orbity ziemskiej, są pradoliny polodowcowe. To bardzo długie i szerokie rynny, które wyżłobione zostały na skutek erodowania podłoża przez wody lodowcowe. Mają one zazwyczaj bardzo płaskie dno. Wykorzystywane są obecnie częściowo przez rzeki, np. Wartę, Wisłę czy Noteć. Jak je dostrzec na mapie? To proste. To każdy odcinek wyżej wymienionych rzek o orientacji równoleżnikowej, tj. orientacji wschód–zachód. Układ rzeki Warty nazywamy często układem krzyżowym, spowodowanym częstą zmianą kierunku ułożenia koryta rzecznego. W Polsce największymi pradolinami są: warszawsko-berlińska, toruńsko-eberswaldzka, czy wrocławsko-magdeburska. Biegając po południowych krańcach ziemi pilskiej, udając się na tamtejszy wrześniowy półmaraton, truchtając wzdłuż Warty w Koninie czy po południowych krańcach Gorzowa Wielkopolskiego, odbywamy trening w pradawnych, ogromnych korytach rzecznych, które kiedyś u schyłku epoki lodowcowej były wypełnione wodami z wytapiającego się lodowca. Wody te kierowały się w kierunku północno-zachodnim m.in. przez teren, na którym dziś znajduje się Berlin i dalej w kierunku obszaru dzisiejszego Morza Północnego i tam finalnie cała materia została osadzana. Ma to wpływ do dzisiaj. Polecam zajrzeć do atlasów oraz planów batymetrycznych, tj. głębokości mórz lub wejść na Google Maps. Zobaczymy wtedy, że ten zbiornik wodny jest znacznie płytszy niż okoliczne morza.
Wielkopolska i jej stolica, pomimo niewielkich wysokości, mogą wydać się dla ultrasów mało atrakcyjnym miejscem do trenowania, ale gwarantuję jednak, że każdy, kto przyjedzie w te okolice na biegową wycieczkę, znajdzie coś dla siebie.
Tekst: Paweł Kotecki
Zdjęcia: Forest Run / Grzegorz Lisowski