Ola Belowska
Biegacz amator

Hat trick po łemkowsku

Warszawa, 12.12.2016

Złote, Srebrne i Brązowe Kozice to wręczane już od trzech lat nagrody dla biegów organizowanych w Polsce. W ten sposób biegacze (ci, którzy wzięli udział w danym biegu i widnieją na listach z wynikami) mogą głosować na imprezy, które według nich zasłużyły na miano najlepszych zawodów w kategoriach takich jak: najlepszy bieg górski, bieg anglosaski, bieg alpejski, bieg na długim dystansie, bieg górski na dystansie ultra. Kategoriami dodatkowymi są: najlepszy festiwal biegowy, bieg kameralny oraz debiut organizacyjny. Uf, dużo tego.

W tym roku głosujący w plebiscycie za najlepszy festiwal biegów górskich uznali Łemkowynę, wśród biegów ultra również  triumfowała Łemkowyna Ultra Trail, która została także najlepszym biegiem górskim 2016 roku. Trzy Złote Kozice w trakcie gali Ligi biegów Górskich w Ustroniu powędrowały w ręce Gabrieli i Krzyśka Gajdzińskich oraz ich współpracowników. A że każda okazja do rozmowy z fajnymi ludźmi nas cieszy, pogadaliśmy chwilę z wspomnianą dwójką i o tym, co według nich stoi za tym sukcesem!

Jak czujecie się jako wygrani w trzech kategoriach?

Gabriela: Miła niespodzianka! Zawsze przykładaliśmy się do Łemkowyny, zostawiamy w niej całe serce, ale jest przecież mnóstwo innych świetnych imprez. Taki hat trick cieszy tym bardziej, że głosować mogli tylko uczestnicy, a nie jesteśmy przecież największą imprezą pod względem frekwencji. Do tych największych całkiem sporo nam brakuje. Dziękujemy wszystkim, którzy byli z nami i którzy na nas zagłosowali!

Z jednej strony, tegoroczna edycja była dopiero trzecią, a Wy już wygrywacie z biegami o dłuższym stażu. Jak Wam z tym? Gdzie upatrujecie źródeł tej sympatii biegaczy? Zwłaszcza że jesteście znani z nieustępliwości w kwestiach regulaminowych.

Krzysiek: Może to właśnie efekt nowości? Świeży powiew, trochę nowych rzeczy, nieco inne podejście? Ciężko powiedzieć. Mnie się wydaje, że główne atuty to jesień w Beskidzie Niskim, tj. niezwykłe, ciężkie warunki połączone z niesamowitymi pejzażami oraz historia krainy Łemków, którą staramy się między słowami opowiadać. To nie tylko zawody sportowe, lecz także kontemplowanie natury i kultury tego miejsca. Do tego wszystkiego mamy naprawdę niesamowitych wolontariuszy, o których słyszałem już niejedną dobrą anegdotę. Wspaniali, wrażliwi i pomysłowi ludzie, którzy przychylają nieba naszym zawodnikom, często na własną rękę wymyślając niespotykane patenty. Ot, choćby rozpiska budzenia w Puławach. Gotowa tabelka, w którą wolontariusze wpisują, że zawodnik z tego materaca ma być zbudzony o godzinie 2:00, a ten z materaca obok o 3:30. Room service na miarę Hiltona! [śmiech]

G: Co do nieustępliwości w kwestiach regulaminowych, mam wrażenie, że w pewnym momencie uczestnicy zaczęli dostrzegać, że nasze poważne podejście do regulaminu to też poważne podejście do zawodników, ich bezpieczeństwa i jakości obsługi na trasie. Nawet w tegorocznej ankiecie, wśród najczęściej wymienianych zalet padały hasła dotyczące sprawdzania wyposażenia, kontroli wejścia do strefy startu itp. Powtarzam – zawodnicy wymieniali to jako zaletę! Z kolei niektórzy piszą, że powinniśmy jeszcze bardziej i częściej sprawdzać sprzęt. Może więc te decydujące głosy wpadły właśnie za to, że szanujemy regulamin?

Czy w ciągu tych lat poświęconych Łemkowynie mieliście chwile zwątpienia? Takie „a może rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać na Pomorze”?

K: Były krótkie chwile zwątpienia po pewnych „nieszczęśliwych seriach”. Kiedy coś się wysypie tuż przed imprezą (np. strona www), dostaniemy kilka niemiłych maili, a o 22 w niedzielę zadzwoni zawodnik z pretensjami, że mamy zły numer konta na stronie, po czym okazuje się, że to on źle go przepisał. Ale te chwile są bardzo krótkie i nikt poważnie nie myśli o tym, by przestać to robić. Za dużo satysfakcji daje nam ten projekt, żeby go odpuścić.

Czy widzicie coś, co możecie zrobić lepiej?

G: Jasne! Jeśli ktokolwiek organizujący biegi uważa, że nic nie da się zrobić lepiej, to najpewniej jest na złej drodze. Zawsze coś można zrobić lepiej. Nawet jeśli zawodnicy bezpośrednio nie odczuwają, że czegoś brakowało, to my wiemy, że ten czy inny szczegół można poprawić. Z roku na rok eliminujemy część z tych rzeczy, ale zwłaszcza przy szybkim wzroście frekwencji (nawet ponad 100% rocznie) pojawiają się też nowe problemy. Na niektóre pomysły, które mamy, po prostu brakuje też w polskich warunkach funduszy, ale wszystko idzie do przodu.  

Co idzie po przodu? Jakie macie plany na rozwój?

K: Chcemy teraz mocno pójść w jakość. Osiągnęliśmy satysfakcjonującą frekwencję i to zeszło z listy naszych priorytetów. Pewnie impreza organicznie jeszcze trochę się rozrośnie, ale na pewno nie będzie to po raz kolejny podwojenie uczestników. Tego wręcz nie chcemy, bo wszystko odbije się na jakości i atmosferze. Chcemy natomiast przyciągnąć jeszcze więcej zawodników zagranicznych. Jeśli zaś chodzi o samą organizację, to teraz będziemy dopieszczać na spokojnie obsługę na punktach, weryfikację sprzętu, organizację biura, obsługę medialną oraz dodatkowe atrakcje. 

Jakie pamiętacie swoje jako organizatorów największe wtopy? Możecie zdradzić jakieś?

K: Na szybko na myśl przychodzą mi dwie – z pierwszych i ostatnich zawodów, które zorganizowaliśmy.
Pierwsza wtopa to rok 2012, pierwszy Maraton Wigry na Suwalszczyźnie. Do pakietów startowych można było dokupić koszulkę techniczną z nadrukiem. Zebraliśmy na to coś koło setki zamówień. Mieliśmy wszystko dogadane z producentem – czas produkcji, nadruki itp. Na dwa tygodnie przed imprezą skontaktowałem się z firmą, żeby upewnić się, czy wszystko OK. Dostałem informację zwrotną, że nie będą w stanie nic zrobić, bo mają przegląd gwarancyjny maszyn. Teraz 100 koszulek i dwa tygodnie, to nie byłby aż taki problem, bo mamy już sporo kontaktów. Wtedy sprawa skończyła się tak, że zrobiliśmy turę po Lidlu, Biedronkach i Decathlonie. Szczęśliwym trafem kolory były akurat wszystkich podobne. Uzbieraliśmy prawie wystarczającą ilość. Kilku zabrakło. Paniom, którym dosłaliśmy koszulkę po zawodach, daliśmy wcześniej po pięknym kwiatku w ramach przeprosin. Sprawa zakończyła się więc miło, ale wówczas mieliśmy naprawdę sporo stresu.

Inna, choć krótka wtopa, to tegoroczny start Łemkowyny 150. Na 90 sekund przed startem, kiedy zagrzewałem zawodników do walki z błotem i lejącym deszczem, mieliśmy na scenie zwarcie, które pozbawiło mnie działającego mikrofonu. Do 400 ludzi ciężko jest krzyczeć bez nagłośnienia, ale cóż mogłem zrobić, zbiegłem ze sceny, żeby być bliżej zawodników i odliczając wyrzucałem z siebie tyle decybeli, ile tylko byłem w stanie. Przynajmniej część zawodników słyszała, ale ja przez te kilkadziesiąt sekund doszczętnie straciłem głos.

A jakieś śmieszniejsze historie?

G: Godzina 20:00, telefon. Zazwyczaj nie odbieram biurowego po godz. 18, żeby mieć trochę życia, ale dzwonił trzy razy pod rząd.

–Tak, słucham?
– No bo ja w sprawie biegu.
– Dobry wieczór. Którego?
– No tego w Bieszczadach.
– … w Beskidzie Niskim?
– No tego maratonu ultrałemkowskiego ... [ULTRAłemkowskiego!!!]
– ... Łemkowyna Ultra Trail. Słucham, w czym mogę pomóc?
– No bo jak pisze w regulaminie, że w wyposażeniu obowiązkowym trzeba mieć kurtkę to trzeba mieć tę kurtkę czy nie trzeba mieć?

Gratulujemy Wam serdecznie i trzymajcie tak dalej!