Cytując klasyka, Ansela Adamsa, „Dwanaście dobrych zdjęć w roku to dobry wynik” (Twelve significant photographs in any one year is a good crop). Podsumowując fotograficznie swój rok 2019 zdecydowałam się pójść tym tropem.
Tekst i zdjęcia: Aneta Mikulska // Patrzę Kadrami
Fotograficznie Nowy Rok rozpoczęłam tradycyjnie – na Biegu Noworocznym, organizowanym już od kilku lat przez moich przyjaciół Gosię i Daniela Nowaków w Parku Skaryszewskim. Aura była iście jesienna, trasa krótka, bo 5 km, ale... fajnie jest co roku widzieć te same twarze, wymieniać uprzejmości i zastanawiać się ilu z tych biegaczy stanie kiedyś na starcie biegu ultra. W końcu każdy kiedyś zaczynał od tych 5 kilometrów...
Nowością dla mnie było fotografowanie biegu 24-godzinnego po schodach – Marriott Everest Run, w którym w lutym wystartowała m.in. Patrycja Bereznowska (w minionym roku towarzyszyłam Pati z aparatem podczas wielu jej startów, nie będąc oficjalnym fotografem zawodów). MER wydał mi się większym szaleństwem niż dobrze znane mi biegu 24-godzinne (a nawet 48-godzinne) na pętli. W sumie można powiedzieć, że był to też bieg na pętli, ale pionowej. Twoja trasa to monotonne i klaustrofobiczne schody, gdzie jest po prostu duszno.
A jak już wejdziesz na 42. piętro, to stoisz w kolejce do windy, żeby zjechać na dół i zacząć wspinaczkę od nowa. I mimo, że na każdym piętrze schody wyglądają tak samo, to z czasem na twarzach biegaczy zauważalne już było coraz większe zmęczenie, strużki potu na skroniach, a uśmiechy – jeśli już były – to nie nie były tak entuzjastyczne i od ucha do ucha. Dla mnie – kolejne ciekawe doświadczenie, gdzie cały czas fotografowałam z lampą błyskową.
Kiedy Pati pokonywała schody na klatce przeciwpożarowej Marriottu, jeszcze nie była znana lista uczestników Badwater 135, do udziału w którym aplikowała. Zarówno ja, jak i dziewczyny z serwisu nie miałyśmy wątpliwości, że będzie ona pierwszą Polką, która się zakwalifikuje do udziału w tym biegu. Wiadomość o tym, że nazwisko Patrycji pojawiło się na liście stu wybrańców, którzy w lipcu staną na starcie najtrudniejszego ultramaratonu świata wiodącego przez amerykańską Dolinę Śmierci, przyszła w drugiej połowie lutego. Ja akurat się szykowałam do trzytygodniowej fotowyprawy do Patagonii (www.fotografwpodrozy.pl). Biegaczy tam nie było, ale były góry, była przestrzeń i niesamowicie bliski kontakt z naturą. Nigdy nie zapomnę widoku rozgwieżdżonego nieba pod Fitz Royem. Tylu gwiazd nie widziałam nigdy! Zachwyciły mnie także Torres del Paine i to jak zmienia się ich kolor pod wpływem światła. Aura była łaskawa – w czasie podróży padał tylko raz deszcz i raz, czy dwa mocniej wiało...
Kwiecień to Mistrzostwa Polski w biegu 24-godzinnym po raz pierwszy rozegrane w Supraślu. Znam i lubię to miasteczko, a także okolicę, którą najpierw przemierzałam na rowerze, a potem bywałam tu na plenerach fotograficznych. Może się wydawać, że takie biegi są nudne jak flaki z olejem, a ich fotografowanie jest równie nużące. Nic bardziej mylnego! W czasie doby mam możliwość przejść trasę kilkanaście, czy kilkadziesiąt razy, czyli dobrze ją poznaję i planuję kadry. O, tu będzie zachodziło słońce, więc jak się ustawię tu to powinnam złapać długie cienie. A tu zagadam z właścicielem podwórka i zrobię kilka ujęć przez drewniany płotek. Potem planuję nocne kadry pod latarniami, a potem zastanawiam się, gdzie ustawić się na wschód słońca... Możliwości jest dużo, a czas na krótką drzemkę też się znajdzie. W namiocie serwisowym też sporo się dzieje, ale zdecydowanie wolę namioty serwisowe na Mistrzostwach Europy, czy Świata, gdzie po prostu wrze od emocji, jest tłoczno, wszyscy sobie pomagają i pomimo zmęczenia nie tracą poczucia humoru.
I nadszedł wreszcie lipiec, i czas wyjazdu do USA. Jak wyglądał bieg możecie przeczytać w ULTRA nr 24 (Archiwum ULTRA 2019), więc nie będę się powtarzać, ale napiszę trochę o tej fotograficznej kuchni. Przyznam, że przed wyjazdem nie przejrzałam setek, czy tysięcy zdjęć z biegu. Chciałam przede wszystkim uniknąć powtarzania kadrów (chociaż pewnych „klasyków” nie da się uniknąć). Dzień przed startem pojechaliśmy zobaczyć miejsce, gdzie rozpocznie się bieg, czyli wyschnięte słone jezioro Badwater, przy okazji też zahaczyliśmy o kilka punktów widokowych. I tu już pojawił się mój niepokój – strasznie szybko rozładowują mi się akumulatory do aparatu...
Tego zwyczajnie nie przewidziałam, że blisko 50-stopniowy upał spowoduje, że akumulator będzie nadawał się do użytku przez max. godzinę, półtorej... Miałam ze sobą 4 szt. Wydawałoby się, że wystarczy... Co tu zrobić? Bieg przez Dolinę Śmierci potrwa co najmniej 24 godziny, ładowarka nie jest na USB, na dodatek trzeba mieć przejściówkę, bo są tu inne gniazdka – już oczami wyobraźni budowałam tę konstrukcję, by podładować akumulatory w samochodzie... Uratował mnie buff. Tak, biały buff, który założyłam na teleobiektyw i czarne body aparatu. Akumulator zmieniłam dopiero po 23 godzinach, gdy zbliżaliśmy się do mety! Ale pomijając tę techniczną anegdotę, która może komuś kiedyś się przyda – był to najpiękniejszy widokowo bieg, jaki fotografowałam. Moja przygoda z fotografią, taką fotografią świadomą i na serio zaczęła się właśnie od krajobrazu.
Fotografowanie krajobrazu, łapanie światła relaksuje mnie, wewnętrznie wycisza, daje też dużo energii i satysfakcji. Stąd też chłonęłam to naturalne piękno – wschód słońca, ośnieżony szczyt Mt Whitney (widoczny już z pierwszego podbiegu), długie niekończące się proste... na których pojawia się – mówiąc fotożargonem – czynnik ludzki, dzięki któremu mamys odniesienie, skalę i widzimy jaka ta przestrzeń jest ogromna. Badwater był moim największym wyzwaniem fotograficznym. Jestem zadowolona ze zdjęć, które tam zrobiłam. Oczywiście można zawsze coś było zrobić lepiej, inaczej, ale zważywszy na ilość niewiadomych, które towarzyszyły pokonywaniu trasy i ekstremalne warunki (w chwili startu o godz. 23 było 47,7 stopnia) wiem, że zamknęłam w kadrach to, co istotne i najlepiej, jak potrafię. Prawdę mówiąc, liczyłam na więcej kadrów zrobionych w aucie, gdy Patrycja siedzi, dziewczyny okładają ją lodem, widać zmęczenie, pot... Ale ona była tak świetnie przygotowana do tego biegu, że usiadła tylko raz, na zmianę butów!
Ważną imprezą w biegowym kalendarzu ultrasów były też październikowe Mistrzostwa Świata w biegu 24-godzinnym we francuskim Albi (niewielkie miasteczko, ok. 80 km od Tuluzy). Gdy przypominam sobie pochód wszystkich reprezentacji przez miasto, ubranych w oficjalne stroje, dumnie niosących flagę swego kraju – znowu mam gęsią skórkę. Ogromne emocje i duma. Cieszy mnie to, że mistrzostwa w tak niszowej i nieolimpijskiej dyscyplinie sportu mają taką oprawę, że Ci herosi i heroski są docenieni, zauważeni i szanowani. Ale również pojawia się smutek, bo o ich sukcesach pisze się tylko w mediach biegowych.
Pętla na stadionie w Albi i wokół jest dość pokręcona, ale nie brak na niej miejsc z potencjałem. Atmosfera w namiocie kadry, mimo przejściowych problemów z identyfikatorami dla serwisu, jest jak zawsze znakomita. Z niektórymi znam się dłużej, już od pierwszych mistrzostw które fotografowałam (Belfast 2017), niektórych poznaję dopiero teraz, ale nie ma absolutnie żadnego dystansu, czy bariery. Jesteśmy tu razem, gramy do jednej bramki, z orzełkiem na piersi, choć każdy walczy też o swój wynik indywidualny. Jak na październik jest ciepło. Są super cienie, kontrasty, sporo rytmów na bieżni tartanowej... Za namową przyjaciela (dzięki, Padre!) po zmroku zaczynam eksperymentować fotografowaniem na drugą lamelkę. Kilka konsultacji na messnegerze i robię serię zdjęć, które nie do końca się da przewidzieć, ale efekty są super!
To był dobry fotograficznie rok, choć ultra biegów nie było dużo w moim kalendarzu. Zyskałam wiele nowych doświadczeń, poznałam wspaniałych ludzi, byłam na inspirujących warsztatach portretowych... dużo się działo dobrego! Natomiast ten rok jest jedną wielką niewiadomą. Co prawda, kupiłam bilet do Wietnamu, gdzie w październiku – mam nadzieję – wybiorę się na kolejną fotowyprawę w ulubionym towarzystwie.
Tymczasem – jak każdy szukam możliwości świadczenia usług, w czasach, gdy ich wykonywanie jest praktycznie ograniczone. Mam ponad 10-letnie doświadczenie w pracy grafika w dużym wydawnictwie prasowym i chętnie zajmę się zdjęciami z Waszych archiwów (biegowych, rodzinnych, wakacyjnych, wyprawowych), zrobię selekcję, jeśli to będzie konieczne – obrobię je, zaprojektuję i wydrukuję album. Zapraszam do odwiedzenia mojej strony www.anetamikulska.com oraz do kontaktu: amikulska@gmail.com