Olaboga, boli noga! CCC za niecałe trzy tygodnie, a tu właśnie mija miesiąc, od kiedy nie biegam. To znaczy biegam, ale dystanse pomiędzy 2 a 4 km to raczej nie jest najbardziej odpowiednie przygotowanie do 100-kilometrowego wyścigu po Alpach. Jakaś wredota weszła mi gdzieś głęboko pod Achillesa i mięsień płaszczkowaty i boli. Nieznośnie boli. Jak złapać kontuzję, która tylko czeka, żeby zniweczyć półroczne przygotowania do najważniejszego startu w roku? Oto przepis! (fot. Krzysztof Zaniewski)
Jak zawsze, zaczęło się niewinnie. Biegniemy z Krynicy do Hańczowej w ramach rekonesansu trasy Łemkowyny. Śmiejemy się, często zatrzymujemy, kręcimy filmiki, tempo emeryckie. Przez poprzednie dni w Beskidzie Niskim padało (a to ci niespodzianka!), więc jest ślisko. Do Ropek zbiegam bardzo ostrożnie, znacznie ostrożniej niż zwykle. Wiem, że to nie jest dzień na bicie rekordów świata na dystansie 1/6 ŁUT 150. Jestem tu po to, żeby się rozruszać po Pirenejach, a nie udowadniać komukolwiek cokolwiek. No to się rozruszałem...
Leśna ścieżka przypomina strumyk. Strużka wody wyznacza kierunek, a przy okazji na bieżąco wymywa błoto spomiędzy klocków bieżnika moich columbii. Jest mokro, ale grunt, po którym biegnę jest stabilny. Jednak w pewnym momencie stawiam lewą stopę na „wysepce” powstałej w miejscu, gdzie strumyk rozdzielił się na dwa. Wybijam się i wtem – pyk! – tak, tak, nie żadne „trach”, a zwykłe „pyk”. Noga była przygotowana na ruch w górę, gdy nagle wyspa okazała się zdradzieckim bagienkiem i wciągnęła moją stopę kilka centymetrów w dół. Nie było bólu, nie było strachu, było tylko zwykłe „pyk”. No i się tak bujam z tym „pyk” aż do dzisiaj...
Przez ostatni miesiąc moją łydkę oglądało trzech fizjoterapeutów i specjalistka od akupunktury (wbiła mi igłę nawet między oczy. Nie wiedziałem, że istnieje połączenie między stopą i czołem). Chłodziłem ją, grzałem, tejpowałem, rozciągałem, próbowałem nawet numeru z dętką (znacie?!). Efekty? Brak. Jedyne, co wydaje się odrobinę pomagać, to czas. Tylko – nomen omen – to nie jest najlepszy czas na czekanie. Przecież teraz to ja powinienem być w szczycie bezpośredniego przygotowania startowego (BPS), a nie czekać, nie wiadomo na co!
Ale żeby nie było tak dramatycznie, jest jakiś progres. Wczoraj zrobiłem 2,5 km, a dziś już 3,5! Ale najważniejsze, że ból już nie bawi się w drożdże i nie rośnie wraz z temperaturą (mojego ciała), tylko szybko wskakuje na umiarkowany poziom i już na nim pozostaje. W ogóle mam wrażenie, że już niedługo będę mógł go zdegradować do miana dyskomfortu. Ale na razie jest jak jest, zamiast biegać, jeżdżę na rowerze i na dziś znacznie bliżej mi do koszulki lidera w Tour de France niż do startu w CCC. Cudu potrzeba! Cudu. Cudu...
***
"Droga do UTMB" to projekt, który realizujemy wspólnie z Marcinem Świercem. Marcin w 2 lata przygotowuje siebie i mnie do startu w najsłynniejszym ultramaratonie na świecie - Ultra-Trail du Mont Blanc. Głównym punktem przygotowań jest nasz start w wyścigu CCC, czyli "Małej Siostrze" UTMB, który odbędzie się 1 września 2017 r. we Francji. Więcej o "Drodze do UTMB" przeczytacie w magazynie ULTRA. Znajdują się tam również plany treningowe, według których będziemy ustawiamy nasz trening w nadchodzących miesiącach.