To był miesiąc pierwszych razów. Pierwszy raz byłem w Pirenejach, pierwszy raz brałem udział w biegu etapowym, pierwszy raz poczułem, że jestem naprawdę gotowy na CCC. A na koniec pierwszy raz na mojej drodze do UTMB złapałem kontuzję. I to od razu taką, która stawia pod znakiem zapytania całe to zamieszanie...
Pireneje. Tajemnicze Pireneje. Pierwotne Pireneje. Dzikie Pireneje. Piękne Pireneje. Moje Pireneje! No dobra nie moje, mój jest Beskid Niski, a ja jestem stały w uczuciach. Ale nawet jeśli Pireneje nie są moje, to i tak przyjęły mnie jak najlepszego przyjaciela. Spędziłem w nich blisko tydzień, z tego trzy dni w biegu. I to nie w byle jakim biegu.
Po Mistrzostwach Polski na Śnieżce odpoczywałem. Nie żebym uprawiał zupełną leserkę, ale bieganie nie było w tym okresie priorytetem. Trener zalecił basen, rower, jogę, spokojne wycieczki biegowe – wszystko z umiarem – a ja z przyjemnością się tym zaleceniom oddawałem. Ciało było w gazie, ale głowa potrzebowała chwili wytchnienia. Zaszyłem się więc na mojej górce i po cichutku robiłem swoje. Wietrzyłem umysł. Zabawne, że jednego dnia przemierzałem samotnie dawne łemkowskie wsie (po których dziś zostały tylko symboliczne drewniane framugi stojące wśród wysokich traw), a po chwili byłem już w tętniącej życiem Barcelonie. Świat zrobił się bardzo mały. Nie jestem pewien, czy to dobrze. Z Katalonii szybko ruszyłem dalej na północ – do Aragonii.
Pirineos FIT to bardzo ciekawa impreza. Rozgrywana jest na dwóch dystansach (maraton lub półmaraton) w trzech konfiguracjach (6 dni, 3 dni lub pojedyńczy start). Innymi słowy, możesz biegać po górach sześć, trzy lub jeden raz na krótszym lub dłuższym dystansie. Ja wybrałem formułę Experience Maratón, która w ramach trzech startów zapewniła mi 115 km, prawie 7000 m przewyższenia i mnóstwo frajdy. Przed przyjazdem do Hiszpanii myślałem, że „FIT” oznacza, że organizatorzy gwarantują uczestnikom „wyfitowanie się”, ale okazało się, że FIT to tak naprawdę skrót od Festival International del Trail (po naszemu Międzynarodowy Festiwal Trailu). I faktycznie dbają tam o obie rzeczy; dzięki prelekcjom, pokazom filmów i wystawom zdjęć nastrój jest festiwalowy, a ducha międzynarodowości zapewniają biegacze z różnych części Europy. Oprócz mnie byli w Jace biegający dziennikarze i blogerzy z Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii i Portugalii. Przy czym trzeba zaznaczyć, że impreza jest bardzo kameralna – w sumie wzięło w niej udział ok. 200 osób. Dzięki temu szybko wszyscy poczuliśmy się jak jedna wielka, trailowa familia. Przesympatyczne było przybijanie piątek na starcie i mecie dzień po dniu z tymi samymi ludźmi. Mi po trzech dniach było naprawdę żal, że to już koniec. Ciekaw jestem, co czuli uczestnicy biegu 6-dniowego. Bo z jednej strony musieli być diabelnie zmęczeni, ale z drugiej musiało być trudno wrócić do codzienności po tygodniu braterstwa na szlaku. A jakie były dla mnie te 3 dni? O takie:
Dzień 1. 39,5 km, 2675 m+
https://flow.polar.com/training/analysis/1543505656
Dzień 2. 35,8 km, 2345 m+
https://flow.polar.com/training/analysis/1543506904
Dzień 3. 41,95 km, 1730 m+
https://flow.polar.com/training/analysis/1543507888
Dzień 1 + Dzień 2 + Dzień 3 = Trailowa przygoda życia! Pireneje uwiodły mnie całkowicie, a najbardziej podobały mi się rwące strumienie na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Jeśli miałbym wybrać jedno wspomnienie z Pirineos FIT, to byłby to pierwszy łyk wody po wielokilometrowej tułaczce pod górę drugiego dnia zawodów. Miałem wrażenie, że ten jeden łyk byłby w stanie ugasić pragnienie całego świata. Oprócz strumieni zapamiętałem też zbiegi – nieszczególnie techniczne, za to baaardzo długie. W Tatrach takich nie mamy, myślę, że były dla mnie bezcennym doświadczeniem przed CCC.
Tylko czy będę miał po co jechać na CCC? Tydzień po powrocie z Hiszpanii – podczas rekonesansu trasy Łemkowyny w spacerowym tempie – przyplątała mi się wyj ątkowo wredna kontuzja, z którą zmagam się do dziś. Od tej pory oglądali mnie dwaj fizjoterapeuci, a nawet specjalistka od akupunktury z Kanady i nikt nie wie, co mi jest. Czasem boli, czasem rwie na pograniczu Achillesa i mięśnia płaszczkowatego. A czasem nie boli i nie rwie. Nie znasz dnia ani godziny. W każdym razie fakt jest taki, że zacząłem liczyć dni, od kiedy nie biegam. Jeżdżę na rowerze, chodzę na basen, robię dużo ogólnorozwojówki. Ale nie biegam. Jak to było? „Cel Czyni Cuda”? No to poproszę o cud, jakieś magiczne ozdrowienie. Obiecuję dać z siebie w Chamonix wszystko. Ale żeby to zrobić, muszę dostać szansę!
Zdjęcia: Ekipa fotografów Pirineos FIT
***
"Droga do UTMB" to projekt, który realizujemy wspólnie z Marcinem Świercem. Marcin w 2 lata przygotowuje siebie i mnie do startu w najsłynniejszym ultramaratonie na świecie - Ultra-Trail du Mont Blanc. Głównym punktem przygotowań jest nasz start w wyścigu CCC, czyli "Małej Siostrze" UTMB, który odbędzie się 1 września 2017 r. we Francji. Więcej o "Drodze do UTMB" przeczytacie w magazynie ULTRA. Znajdują się tam również plany treningowe, według których będziemy ustawiamy nasz trening w nadchodzących miesiącach.