Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Biegacz amator

Droga do UTMB. Przystanek CCC. Odcinek 23

Przysłup, 29.06.2017

Jakiś czas temu obiecałem sobie, że w ramach przygotowań do UTMB (z przystankiem CCC we wrześniu tego roku) trzeba wdrożyć bardzo ważny element treningu – regenerację. Udało się. Niestety aż za bardzo. Trener Świerc w ostatnich tygodniach odjął mi trochę objętości (nie tylko ze względu na starty w Biegu Marduły i w MP na Śnieżce, ale przede wszystkim, zeby mnie nie zajechać) i to akurat wyszło na plus. Niestety w ślad za mniejszym kilometrażem poszło większe łaknienie. Ciało mniej się ruszało, a organizm domagał się tyle samo jedzenia, co wcześniej. A nawet więcej! A że nie jestem Ikerem Karrerą i nie przeliczam posiłków na kalorie, efekt był łatwy do przewidzenia. W samej drodze z Łemko on Tour w Gdańsku na Bieg Rzeźnika zjadłem 6 (słownie: sześć!) drożdżówek od Szydłowskich. To tylko przykład, ale w minionych tygodniach naprawdę pochłaniałem ogromne ilości jedzenia. Nigdy w życiu nie jadłem więcej. Bebzol rósł, ale ja nie mogłem się powstrzymać. Aż przyszedł bieg na Śnieżkę, na którym doznałem cielesnego rozdzielenia: nogi ciągnęły mnie w górę jak wściekłe, za to brzuch uparcie ciążył ku ziemi. Dlatego na mecie powiedziałem: „DOŚĆ!”. Czas na dietę! Nie, nie pudełkową. Moja dieta nazywa się „MŻ” – mniej żreć! (fot. Robert Urbaniak / BikeLife.pl)

Poniedziałek

Moi przodkowie od strony babci Barysznikowej mówili na ten dzień „poniedzielnik”. Bardzo lubię to słowo, a jeszcze bardziej lubię ten dzień. Niedziela jest oszukana, bo niby ma się wolne, ale i tak mniej więcej od połowy dnia myśli się już o tym, co trzeba zrobić następnego dnia. Za to poniedziałek – wręcz przeciwnie – wydaje ci się, że trzeba pracować, ale od samego rana znajdujesz tysiąc powodów, żeby jeszcze chwilę powspominać weekendową labę. Nagle robi się popołudnie i w zasadzie już można czekać na wtorek. I lepiej już nie pracować, bo po co coś zaczynać, skoro zaraz trzeba kończyć. Poniedziałek-poniedzielniklubię też za to, że zwykle jest to dla mnie dzień wolny od biegania. Tym razem poświęciłem go na basen, saunę i jacuzzi w mojej ulubionej, drewnianej pływalni w Wysowej. A wieczorem ostatecznie zamknęliśmy wakacyjne wydanie TRAIL-u. To był dobry dzień!

Wtorek

Miało być lekko, a było umiarkowanie. Sprawnym tempem zrobiłem 13 km i 400 m przewyższenia. Biegłem po pięknym, mieszanym lesie, który udawał wiosenny, ale tak naprawdę bliżej mu już do letniego. Ostatnie upały zrobiły swoje, kolor zieleni już nie jest tak soczysty, a jedyny ślad po mokrym maju to długie błotniste odcinki na moim ulubionym szlaku grzbietem Magury Małastowskiej. Wracałem obok cmentarzy z czasów I wojny światowej. Zawsze gdy tam jestem, na chwilę kieruję myśli w kierunku tych wszystkich młodych chłopaków, którzy zginęli o wiele za wcześnie, by pożyć jak należy i przekonać się, że życie może być piękne. Po prostu wsiąkli z ziemię i stali się częścią lasu, po którym ja sobie teraz biegam. (fot. Krzysztof Zaniewski)

Środa

Mieszkam w najpiękniejszym miejscu na świecie. Wiem, że gdzieś tam są riwiery, ekspozycje, ekspedycje i rajskie ogrody, ale dla mnie mój Beskid Niski i tak nie ma sobie równych. Wiem, że to stan, który nie będzie trwał wiecznie, więc cieszę się, że mogę tu być w tej chwili i w tym czasie. W środę biegałem po połoninie. To nie jest taka połonina, jaką znacie z Bieszczad – jest niższa i mniej spektakularna, widok ma tylko na jedną stronę, ale co z tego skoro biegnąc po niej czuję najprawdziwsze szczęście. Tego dnia zrobiłem po niej 8 km (4 w jedną i 4 w drugą), a na koniec dokręciłem 8 szybkich rytmów na lekkim zbiegu. Pięknieś to, Trenerze, wymyślił! Kilka dni później na zbiegu ze Śnieżki czułem ten trening w każdym kroku.

Czwartek

Czas na chwilę opuścić ukochaną krainę. Ruszam w Karkonosze. Ale nie tak od razu, bo po drodze czekają mnie dwa przystanki – jeden u Magdy i Krzyśka Dołegowskich w Bielsku, drugi u tatusia i macoszki w Kotlinie Kłodzkiej. Jeśli idziesz na trening z Krzyśkiem, możesz być pewny jednego – jeśli powiesz, że ma być łatwo – będzie średnio, powiesz średnio – będzie trudno, powiesz trudno... nie powiesz, lepiej nie wypowiadaj tego słowa! Ja powiedziałem „łatwo”, więc zrobiliśmy 12 km i 600 m przewyższenia. Nogi zdrowo mi się przepaliły przed Śnieżką, do tego stopnia, że zastanawiałem się, czy nie za bardzo się z Krzychem rozpędziliśmy. Ale jak tu się pilnować, skoro przed nami piękna góra, nad nami piękne słońce, a i rozmowa się pięknie klei?! Szkoda było wyjeżdżać od Krzyśka i Magdy, ale przede mną jeszcze długa droga.

Piątek

Dzień ojca spędziłem z tatusiem na poziomkach na jego rancho tuż pod czeską granicą. Ojczulek jest świeżo po zawale i złamaniu nogi, ale dokazuje jak młody ogier. Prowadzi obozy konne, warsztaty z pracy z drewnem, do tego pielęgnuje ogródek i pomaga młodej narzeczonej w remoncie domu. Żyje w myśl zasady WWW – western, wege, whisky. W piątek nie trenowałem, nabierałem luzu przed Śnieżką. Wieczorem poprowadziłem przezentację elity przed mistrzostwami Polski w długodystansowym biegu górskim, a nazajutrz sam w nich wystartowałem. Nie byłem na trasie sam. Był też mój brzuch. (fot. BikeLife.pl)

Sobota

Ktoś może pomyśleć, że przesadzam, ale przysięgam, że to najprawdziwsza prawda – bebzol na zbiegach pomagał, bo ciągnął w dół, ale na podejściach był nieznośnie upierdliwy. Miałem wrażenie, jakby mi ktoś zapakował pod koszulkę balon w połowie wypełniony mokrym piachem. Jakoś się turlałem po karkonoskich szlakach, ale po raz drugi z rzędu (to samo miałem na Mardule), właściwie od startu chciałem, żeby ta męczarnia jak najszybciej się skończyła. Z wyniku jestem bardzo zadowolony (złamane 4 h i 24. miejsce MP na dystansie 36 km), ale nie o to mi w bieganiu chodzi. Chcę się w górach czuć lekko, chcę latać ponad skałami, przeskakiwać błota (a nie taplać się w nich jak knurek), chcę oddychać pełną piersią, w górę piąć się bez wypluwania płuc, a w dół gnać tylko muskając palcami podłoże. Po Śnieżce wiem, że jeśli chcę to osiągnąć, musze się zastosować do porady Basi Nowak i MNIEJ ŻREĆ! (fot. Robert Urbaniak / BikeLife.pl)

Niedziela

Jeszcze nie dzisiaj. Gościnne miasto Karpacz uraczyło mnie śniadaniem mistrzów i siedziałem przy stole dobre pół godziny. Po przyjeździe na górkę dwa obiady, a na koniec niespodziewany najazd sąsiadów z okolicznych wiosek i – pomimo protestów – obfita kolacja. Kiedy położyłem się spać, w głowie miałem tylko jedną myśl. Zgadnijcie, jaką.            

PODSUMOWANIE

Ilość dni z treningiem biegowym: 4/7

Pokonany dystans: 75,4 km

Zawody: 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc, dystans 36 km (mistrzostwa Polski w długodystansowym biegu górskim), czas: 03:58:23, 24. miejsce open

Testowany sprzęt:

Buty Columbia Montrail Masochist III (świetne na płaskim i pod górę, na zbiegach za luźne z przodu, przez co latała stopa, brak odcisków i ran) 

Kamizelka biegowa Ultimate Direction Timothy Olson (bardzo wygodna, dwa bidony na piersi, śiwetna regulacja, na minus brak kieszonki na smartfon z przodu)

Czapka BUFF Run Cap Helix Ocean (chroni przed słońcem i świetnie wygląda, za na wietrze daszek lata jak wściekły. Prawie mi ją zdmuchnęło na Śnieżce).

***

"Droga do UTMB" to projekt, który realizujemy wspólnie z Marcinem Świercem. Marcin w 2 lata przygotowuje siebie i mnie do startu w najsłynniejszym ultramaratonie na świecie - Ultra-Trail du Mont Blanc. Głównym punktem przygotowań jest nasz start w wyścigu CCC, czyli "Małej Siostrze" UTMB, który odbędzie się 1 września 2017 r. we Francji. Więcej o "Drodze do UTMB" przeczytacie w magazynie ULTRA. Znajdują się tam również plany treningowe, według których będziemy ustawiamy nasz trening w nadchodzących miesiącach.