Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Biegacz amator

Droga do UTMB. Przystanek CCC. Odcinek 14

Warszawa, 25.04.2017

W artykule „Człapanie Ceną Chwały” w ostatnim ULTRA wspominam o tym, że podczas Biegów w Szczawnicy mam nadzieję dotrzeć na metę przed Marcinem. Niedoczekanie! Kiedy Świercu roztrzaskiwał mistrzostwa Polski i równym krokiem wdeptywał Mnicha w ziemię, ja nabierałem pokory na trasie Wielkiej Prehyby. Byłem w lesie – dosłownie i w przenośni. Start w Szczawnicy nauczył mnie więcej niż dziesięć ostatnich biegów razem wziętych. Sroga lekcja za mną – dobrze, że zaliczyłem ją teraz, a nie gdzieś na ostatniej prostej do Chamonix...

Poniedziałek

I to nie jakiś zwykły poniedziałek. Lany poniedziałek! A jak lany poniedziałek, to laba, treningu niet! Tylko trochę rozciągania. No i reszta świątecznego ciasta.

Wtorek

5 km rozgrzewki, a potem przełamania (szybko w górę i jeszcze szybciej w dół). Ależ to jest fantastyczny trening! O, jednak jeszcze trochę ciasta zostało, mniam!

Środa

Najpierw wyjechała siostra, potem mama i cały świąteczny czar prysł. Zostało mi tylko bieganie. I trochę okruchów po babce drożdżowej. Osiem 500-metrówek w tempie 3:40 po szosie wzdłuż rzeki Ropy to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, ale okruchy trzeba było przecież jakoś spalić...

Czwartek

Wolne. Wolne na amen. Ani rozciągania, ani rolowania, ani nawet okruchów nie było. Tylko bluesowy koncert wieczorem w Gorlicach z przyjaciółmi. Piękny powrót do przeszłości na jeden głos i trzy gitary!

Piątek

6-kilometrowe rozbieganie + 3 rytmy + autostop spod domu = Welcome to Szczawnica. Cały dzień chodzę głodny, chyba za mało okruchów jadłem przez ostatnie dni... Biuro zawodów Biegów w Szczawnicy jest zdecydowanie najlepszym biurem zawodów, jakie w życiu widziałem, a porcje makaronu, jakie serwują w restauracji na dole są zdecydowanie najmniejszymi porcjami, jakie w życiu jadłem. Jestem głodny! Tuż przed snem rzutem na taśmę gotuję jeszcze opakowanie spaghetti i zjadam z samymi pomidorami. Start nazajutrz o 9 rano.

Sobota

Chwilę po tym, jak my minęliśmy linię startu Wielkiej Prehyby, na metę Niepokornego Mnicha wpadł Marcin, a zaraz za nim Bartek Gorczyca i Wojtek Probst. Zabawa skończyła się dla nich w chwili, kiedy dla nas dopiero się zaczynała.

fot. Jacek Deneka

Na pierwszą dziewczynę Edytę Lewandowską trzeba było poczekać chwilę dłużej, my byliśmy już wtedy daleko i pięliśmy się w kierunku Radziejowej. Byłem bohaterem swojego własnego filmu – taki odważny, taki mocny, taki silny... Cały czas w okolicach 20. pozycji, na dodatek przekonany, że wystarczy wdrapać się na Radziejową, a potem będzie już z górki. Nagle 28. kilometr i silnik staje. Słaniam się na nogach, mam lekkie zawroty głowy, zjeżdżam na pobocze. Wyprzedza mnie Natalia Tomasiak i cała banda ścigających ją facetów. Ale ja o tym teraz nie myślę. Myślę tylko o batonie, który mam ukryty na dnie plecaka. Wyciągam go w końcu, ale nie mam siły otworzyć opakowania. Rozdzieram je zębami. Czuję, że nie do końca panuję nad swoim umysłem, ale ważne że pamiętam: Biegam ultra, nie śmiecę! Batona połykam na dwa gryzy, a papierek chowam do kieszeni. Nagle czuję, że wraca mi trzeźwość umysłu – co się ze mną działo? Gdzie jest tamten film o superbohaterze, w którym grałem?! Nie ma superbohatera, jest superpierdoła,który na własne życzenie zaprzepaścił szansę na najlepszy bieg w życiu. Nic nie jadłem na punktach, wcisnąłem w siebie tylko dwa żele i dwa łyki wody – przy zimowej aurze musiało się to skończyć poważnym kryzysem energetycznym. Pokonały go dopiero daktyle i czekolada, które pożarłem jak dzikie zwierzę na ostatnim punkcie kontrolnym.

fot. Magdalena Bogdan

Na stałym paliwie dotarłem na metę w równie dobrej formie, w jakiej zaczynałem ten nierówny bieg. Mogło być bardzo dobrze, wyszło tylko nieźle. Ale nie żałuję – cieszę się, że za głupotę zapłaciłem teraz, a nie za 4 miesiące. Na mecie przybiłem jeszcze tylko piątkę z Natalką, która dobiegła chwilę przede mną. Z nią przegrać, to jak z kim innym wygrać. Wniosek jest jeden: w świąteczny tydzień jadłem zdecydowanie za mało okruchów!

Niedziela

Budzik zadzwonił o 7. Nie bez przyczyny, bo o 7:15 byliśmy umówieni ze zwycięzcą Wielkiej Prehyby Kamilem Leśniakiem na godzinne rozbieganie wzdłuż Dunajca. W takim towarzystwie 13 km z górką (a nawet dwiema) minęło jak z pięty strzelił i już chwilę po 9 zameldowałem się na śniadaniu w barze pod wyciągiem. Autostop do Warszawy złapałem za pierwszym wyciągnięciem kciuka (I ultrasi mogą marzyć!), na dodatek zupełnym przypadkiem w toyocie, która zatrzymała się u progu delikatesów Centrum, siedzieli sami przyjaciele. Ale ja mam w życiu szczęście. W drodze powrotnej okazało się, że mój Batman w wielkim stylu złamał trójkę na Orlenie. To był dobry weekend. To był dobry tydzień!

fot. Jacek Deneka

***

"Droga do UTMB" to projekt, który realizujemy wspólnie z Marcinem Świercem. Marcin w 2 lata przygotowuje siebie i mnie do startu w najsłynniejszym ultramaratonie na świecie - Ultra-Trail du Mont Blanc. Głównym punktem przygotowań jest nasz start w wyścigu CCC, czyli "Małej Siostrze" UTMB, który odbędzie się 1 września 2017 r. we Francji. Więcej o "Drodze do UTMB" przeczytacie w magazynie ULTRA. Znajdują się tam również plany treningowe, według których będziemy ustawiamy nasz trening w lutym i w marcu.