Redakcja KR

Courtney Dauwalter - zdrowe podejście do biegania

Cały świat, 23.03.2021

W Ameryce żywym dowodem na to, że dziewczyny mogą być i nierzadko są lepsze w biegach długodystansowych od facetów, jest Courtney Dauwalter. Ta 35-letnia mieszkanka Golden w stanie Kolorado przełamuje wiele stereotypów, zarażając optymizmem i wykręcając kosmiczne wyniki w biegach przekraczających często 100 mil.

Kim jest Courtney Dauwalter?

Niespożyty apetyt na zwycięstwo i pokonywanie własnych barier to szczególne cechy zdobywczyni tytułu amerykańskiej ultraski roku 2018. Prasa sportowa w USA, a nawet dziennik New York Times zwracają uwagę na jej wielką skromność, upór oraz specyficzne upodobania. Courtney jest pozytywnie nastawiona nawet wtedy, gdy kontuzja zmusza ją do zejścia z trasy jak w 2019 roku podczas Western States, gdzie rok wcześniej wybiegała drugi najlepszy czas kobiecy w historii. Uśmiech z buzi nie zszedł jej też w tym roku, gdy nie zmieściła się w limicie czasu na Barkley Marathons i musiała zejść po drugiej pętli. Opowieści o swoich przygodach na szlakach – czasowej utracie wzroku, rozbitej głowie i animalistycznych halucynacjach – co chwilę przerywa głośnym śmiechem. Uwielbia zresztą dowcipy i to dzięki poczuciu humoru poznała swojego męża, Kevina, który wspiera ją w trakcie wszystkich startów. Twierdzi zresztą, że „żarty są niezbędną częścią każdych zawodów”. Courtney chce śmiać się i biegać przez całe życie! 

Pochodząca z Minnesoty biegaczka z wykształcenia jest biolożką, ale niechęć do igieł laboratoryjnych i krwi sprawiła, że przez kilka lat uczyła w szkole średniej. Od małego uprawiała różne dyscypliny sportu, szczególnie dobrze czując się w przełajach i narciarstwie biegowym, w czym zdobywała nawet regionalne tytuły. Lubi klocki lego i muzykę Michaela Jacksona, ale najbardziej znana jest ze swojego uwielbienia dla… żelków i innych słodyczy, które pochłania na zawodach. Chociaż nie znajdziecie jej wyników na Stravie, to Courtney obecna jest w mediach społecznościowych – zawsze szeroko uśmiechnięta, w workowatych spodenkach Salomona (jej głównego sponsora) i okularach słonecznych zasłaniających czasem pół ogorzałej od słońca twarzy. W wywiadach bagatelizuje znaczenie masaży, crossfitu, jogi, krioterapii i specjalnych diet, za to na co dzień zajada się nachosami popijanymi piwem. Niezniszczalna Dauwalter trenuje sama siebie, robiąc ok. 100 mil tygodniowo w górskich warunkach, a w wolnych chwilach gra ze znajomymi w siatkówkę i piłkę nożną. 

foto: MIUT 2019 Philip Reiter 

Kariera Courtney w biegach ultra 

Kariera Courtney w biegach ultra zaczęła się stosunkowo niedawno, bo w 2011 r. Pierwsze drobne niepowodzenia szybko zamieniła na zawodowstwoSerwis internetowy Ultra Signup pokazuje, że Dauwalter wygrywa prawie każdy bieg, nierzadko pokonując mężczyzn. Comiesięczne starty na 50 km lub 50 mil traktuje jako treningiprzy czym z reguły i tak staje na podium. W 2017 r. zasłynęła pobiciem amerykańskiego rekordu kobiecego w biegu dobowym (250 km) oraz zwycięstwem w kategorii open inauguracyjnym Moab240 (rok później Piotrek Hercog wykręcił wynik wolniejszy od niej o ponad dwie godziny). W 2018 r. w odstępach paru tygodni zadebiutowała w Western States, stając na pudle razem z Jimem Walmsleyem, zajęła drugie miejsce open w 200-milowych zawodach wokół jeziora Tahoe w Kalifornii, schodząc poniżej 50 godzinaby następnie przebiec prawie 450 km w ciągu 68 bezsennych godzin w morderczych zawodach Big’s Backyard Ultra w Tennessee, organizowanych przez „sadystycznego” Laza odpowiadającego też za legendarne Barkley Marathons. 

Courtney Dauwalter w Magazynie ULTRA nr 25

Na rozmowę z Dauwalter udało nam się umówić w 2019 roku, gdzie pomimo sukcesów w MIUT na Maderze oraz w nowozelandzkim Tarawera 100 sympatycznej biegaczce nie wiodło się idealnie na krajowej scenie biegowej - Hardrock100 odwołano z przyczyn pogodowych, a pomimo prowadzenia w Western States z szansą na rekord trasy Courtney zdecydowała się na DNF z powodu poważnej kontuzji biodra. Nasz amerykański korespondent Filip Jasiński złapał ją na tydzień przed wylotem do Europy i krótko porozmawialiśmy o jej podejściu do biegania, bo Courtney oprócz mega mocy biegowej, jest najzwyczajniej w świecie bardzo fajna - śledzi wyniki polskich biegaczek i rzeczywiście cały czas się śmieje. Może to jest sekret jej zawodniczych sukcesów? 

 

foto: Arch. Courtney Dauwalter

Filip Jasiński: Courtney, jak ma się Twoje biodro i jak przebiegała rekonwalescencja od czasu Western States? 

Courtney Dewaulter: Dzięki, że pytasz. Poczyniłam duże postępy w ostatnich siedmiu tygodniach i wyruszam zaraz do Chamonix, gdzie wystartuję w UTMB, więc w sumie poszło wszystko bardzo dobrze. Nic mnie nie boli i nie mogę się doczekać zawodów. To było poważne ostrzeżenie, gdy biodro odmówiło współpracy. Całe szczęście nic nie dolegało kości i miałam świetnego fizjoterapeutę. Prawdopodobnie doszło do przetrenowania. Trenuję sama siebie, więc raczej sama oceniam sytuację, chcąc wycisnąć co się da z każdej sesji treningowej. Chyba nieco przesadziłam z ilością wybieganych mil, za mało było też odpoczynku i rozciągania. (śmiech) 

FJ: Więc jesteś już spakowana do Francji? 

Wylatuję w ten weekend. Będę tam po raz pierwszy i jestem naprawdę podekscytowana szansą na wchłonięcie całej tej atmosfery, poznanie nowych szlaków i pięknych okolic. 

FJ: Trzymam za Ciebie kciuki i mam nadzieję, że będziesz mogła dzielić podium z Magdaleną Łączak, polską świetną ultrabiegaczką. To byłoby super. 

Ona jest niesamowita! (śmiech) 

FJ: Skupmy się na tym, co jest najbardziej fascynujące w Twojej karierze – przygotowaniach do wielkich wyzwań. Czy Twoja poprzednia praca, w końcu jednak z najbardziej wymagających w ogóle, bycie nauczycielką w szkole średniej, ma wpływ na Twoje podejście do biegów długodystansowych? W tym zainteresowanie przestrzenią kosmiczną? 

Zdecydowanie pomogło mi uczenie gimnazjalistów w Kolorado. Na pewno byłam osobą najbardziej zafascynowaną kosmosem w całej klasie! (śmiech) Marzyłam, by polecieć tam i zobaczyć całą Ziemię z daleka, poznać ogrom wszechświata. Zresztą chyba każda wcześniejsza kariera może pomóc w zdobyciu umiejętności potrzebnych do stania się wielkim ultrasem, bo każdy jest w stanie ukończyć bieg ultra. Potrzeba cierpliwości, wytrwałości i poświęcenia, a to jest niezbędne w każdej pracy. 

FJ: W jednym ze swoich wcześniejszych wywiadów mówiłaś o „naturalnej ciekawości” wiodącej Cię do przekraczania barier w sportach wytrzymałościowych. Gdy jesteś w „dołku bólu”, zdajesz sobie sprawę, gdzie leży granica między życiem i śmiercią? 

Nie, nie mam pojęcia. Po prostu ufam sobie i słucham mojego ciała. Gdy problem wykracza poza „dołek bólu” lub potrzebę dalszego pociśnięcia, lekko odpuszczam. Przed tegorocznymi Western States nie wiedziałam, że może tak się stać, ale musiałam odczytać sygnały płynące z mojego ciała. Mam nadzieję, że w ten sposób w przyszłości nie dopuszczę do kontuzji. 

FJ: Łatwo powiedzieć, że trzeba ignorować dyskomfort. Szczególnie w przypadku biegaczy amatorów rozróżnienie między uciążliwym odciskiem a bardziej poważnym uszkodzeniem może być trudne. Kiedy wiesz, że Twoje mantry przestają działać i czas na zejście z trasy? 

To jest tak bardzo indywidualne i uzależnione od sytuacji, że trudno generalizować. Podczas Western States, gdy ostatecznie musiałam zrezygnować, cisnęłam ile się dawało, wpadłam w „dołek bólu” z powodu bolącego biodra, ale kontuzja się pogarszała. Nie mogłam już dłużej biec i zdałam sobie sprawę, że to poważniejsza sprawa niż zwykły dyskomfort, który mogę zwalczyć. To coś, co może doprowadzić do większego uszkodzenia. Ludzie muszą to sami wiedzieć i być odpowiedzialni, wsłuchiwać się w siebie, by wiedzieć, czy mogą napierać dalej. 

FJ: Z jednej strony masz naturalne predyspozycje biegowe i swoisty dziecięcy upór. Z drugiej mentalną taktykę, brak wewnętrznych demonów i możliwość odbierania najlepszych lekcji od swoich rodziców i trenerów szkolnych. Co jest jednak najważniejszym kluczem do Twojego sukcesu? 

Nie wiem, czy to jest tylko jedna rzecz. Myślę, że wieloletnia wytrwałość i nieskupianie się na tym, co idzie nie tak. Musisz umieć oceniać sytuację i wyciągać wnioski na przyszłość z tego, co robisz. 

foto:Tahoe 200 Max Romey

FJ: Jesteś znana z noszenia workowatych spodenek i koszulek, bo po prostu uważasz je za wygodne… 

(Śmiech) Workowate spodenki są bardzo przewiewne, a koszulki to nie zwykła bawełna, ale techniczne ubranie od Salomona. Nie, zdecydowanie nie preferuję krótkich gatek i wyciętych T-shirtów. (śmiech) 

FJ: Czy to prawda, że w trakcie 200-milowych zawodów nie zmieniasz ubrań i butów, za to skupiasz się na jedzeniu? 

Staram się! (śmiech) Czasem tylko zakładam świeżą koszulkę, ale używam tych samych skarpet i butów przez cały bieg. 

FJ: A co ze sprzętem elektronicznym? Czytałem gdzieś, że nie używasz zegarków z GPS. Czy te dane są dla Ciebie zbędne, czy po prostu opierasz się na tym, co na punktach mówi Ci Kevin? 

Mam zegarek Suunto, który noszę na zawodach, pomaga w nawigacji i podaje mi pokonany dystans. Ale nie jestem uzależniona od statystyk. (śmiech) 

FJ: Pozwól, że zadam dość osobiste pytanie: znana jesteś z zamiłowania do wszelkich słodyczy, jednocześnie masz tak obłędnie białe i zdrowe zęby. Jak Ci się to udaje? 

(śmiech) Często je myję! Faktycznie na niektórych zawodach noszę ze sobą szczoteczkę w plecaku! 

FJ: W wywiadzie z Joe Roganem (znany bloger i celebryta z USA, kiedyś prowadził program Fear Factor – przyp. red.) powiedziałaś, że ultrabieganie „być może wcale nie jest dla nas takie dobre” w kontekście wpływu 200-milowych biegów na zdrowie zawodników. Co więc robisz po przekroczeniu mety – siedzisz domu na kanapie przez telewizorem? 

Po zawodach staram się w ogóle mało robić, wsłuchuję się w siebie, relaksuję i uzupełniam kalorie. Jak jest ze mną mój mąż, to robimy sobie małe wakacje, czasami towarzyszą nam rodzina i przyjaciele. 

FJ: Stwierdziłaś kiedyś, że „masz nadzieję inspirować przyszłe generacje”. Jak chcesz do nich dotrzeć, przez Instagram i Facebooka? Czy chodzi Ci tylko o tych wspaniałych ludzi, których spotykasz na szlakach? 

Może wszystko po trochu. Uwielbiam spotykać ludzi na zawodach, biegaczy z dziećmi, głównie z córkami, które uczą się o świecie ultra. To bardzo przyjemne uczucie. 

FJ: Pierwszych kilka wywiadów przeprowadziłem z amerykańskimi ultrabiegaczami, m.in. Wardianem, Walmsleyem, Meltzerem. Jesteś pierwszą kobietą na tej liście, ale nie chcę pytać o uczucie wygrywania z facetami. Powiedz raczej, czy doświadczałaś w karierze dyskryminacji z uwagi na płeć, np. jeśli chodzi o wysokość nagród dla zwycięzców lub uwagi mediów? 

Nic takiego nie miało miejsca w dużym wymiarze. Nie znam dojmującego przykładu takiej sytuacji i trochę mam szczęście, bo znam wiele kobiet, które przeżyły coś takiego. Ja wychowałam się z dwoma braćmi i moi rodzice nigdy nie mówili mi, że jest coś, co mam lub czego nie mam robić, bo jestem jedyną dziewczynką w rodzeństwie. Dzięki temu, jak zostałam wychowana, i kilku życiowym doświadczeniom właśnie na tym skupiam swoje myśli. 

FJ: Polska królowa polskich biegów długodystansowych, Patrycja Bereznowska, która niedawno wygrała Badwater i ma na koncie wiele rekordów świata i tytułów mistrzowskich, dowiedziała się o naszym wywiadzie i przesyła Ci pozdrowienia… 

Ale fajnie, bo Patrycja jest tak znakomitą biegaczką! 

FJ: … oraz ma do Ciebie pytanie: jakie jest Twoje największe marzenie i ultra wyzwanie? 

O rany, (śmiech) teraz pociągają mnie najbardziej biegi przekraczające 100 i 200 mil, a nawet 500 mil, jakieś ekscytujące doświadczenie i sprawdzenie, czy jest to dla mnie możliwe. 

FJ: A jakie masz plany startowe: Barkley, Spartathlon, UTMB, zwiedzenie świata? Ciekaw jestem, czy ciągnie Cię też do zawodów na Wschodnim Wybrzeżu USA, robienie FKT czy pokonanie Szlaku Appalachów. 

No jasne, wszystko z tej listy! (śmiech) To być może jest mój największy problem! (śmiech) 

FJ: A czy wyobrażasz sobie, że kiedyś przestaniesz biegać? 

Nie chcę nawet myśleć o porzuceniu biegania! (śmiechNigdy zresztą nie wiadomo, co życie przyniesie. Chcę pozostać w ruchu przez cały czas i być w jakiś sposób częścią biegowej społeczności. 

FJ: Zasugerowałaś, że interesuje Cię dystans 500 mil, a kiedyś powiedziałaś, że „najlepszą metodą poznania zawodów jest wystartowanie w nich”. Czy dostosowałabyś swoje treningi do takiego wyścigu? 

Chyba jednak robiłabym dalej to co teraz. Zwiększenie przebiegu nie musi okazać się skuteczne. Może dodałabym treningi z kijkami lub cięższym plecakiem? Ale tak ogólnie to system pozostałby bez zmian. 

FJ: Ty i Kevin nie macie dzieci, domowych zwierzaków ani roślin doniczkowych. Czy widzisz się w bliżej nieokreślonej przyszłości tam, gdzie teraz jest Emelie Forsberg? 

No nie wiem, na razie cieszymy się życiem i zobaczymy, co przyniesie kilka następnych lat. 

FJ: Na koniec powiedz, co umieściłabyś na okładce książki o swoim biegowym życiu: geparda w hamaku, węgorze lecące nad pustynią czy wiolonczelistę w lesie w środku nocy? (takie właśnie halucynacje przydarzały się Courtney na biegach 200-milowych – przyp. red.) 

Raczej opcja numer cztery: kolaż z nimi wszystkimi! (śmiech) 

FJ: Dzięki wielkie, Courtney, za dobrą rozmowę i czuj się zaproszona do Polski. Mamy tam świetne szlaki i zawody długodystansowe. No i w Toruniu robi się najlepsze słodycze na świecie! 

Dzięki wielkie, bardzo chętnie odwiedzę kiedyś Polskę. Dzięki za rozmowę! (śmiech) 

 

rozmawiał Filip Jasiński