Piotr: Marek, o której dzisiaj wstałeś?
Marek: O czwartej i szybko do pracy, bo o szóstej to już słońce. Musieliśmy skończyć jak najszybciej, zanim zacznie grzać. Ale od siódmej to już do samego końca w słońcu na budowie.
A co jadłeś na śniadanie?
Co na śniadanie? No ja właśnie jem moje ulubione kabanosiki, sery (śmiech). Zawsze biorę jakieś jabłko, i na tym żyję praktycznie. Na tym mogę funkcjonować cały rok. A tak serio, każdy poranek zaczynam od kawy – oczywiście z olejem MCT, masłem klarowanym i olejem kokosowym. Do tego płatki albo jajecznica z ośmiu–dziesięciu jaj na maśle klarowanym i to mnie trzyma bardzo długo.
A jesteś już po treningu czy przed?
Oj nie, nie, tydzień odpoczynku musi być. Po UTM jestem trochę zmasakrowany. Może pójdę na siłownię czy rowerek, ale bieganie dopiero w poniedziałek jakieś.
Napisałem do Ciebie, żebyśmy się spotkali w sumie dwie doby po zwycięstwie w UTM. Byłeś zaskoczony?
Bardzo. Wiesz, nie liczyłem, że ktoś będzie chciał ze mną o tym pogadać. Dla mnie to normalka, bieganie po górach, wyzwania – to dla mnie odskocznia od życia. Nie jadę nigdy z żadnymi planami, dla mnie czas spędzony w górach to magia.
Zanim pogadamy o zawodach, sporcie, trenowaniu. Jakbyś miał powiedzieć teraz, dzisiaj: kim jest Marek, komuś, kto Cię poznaje, kto Cię nie zna… to co byś powiedział?
Przeważnie mnie chyba nikt nie zna. Jednak, hmmm, chciałbym, by mnie postrzegali jako zwariowanego biegacza, trochę świra, a nie nastawionego tylko na wynik, sukces, dla którego liczy się tylko podium. Chcę być takim megaultraświrem! (śmiech)
Moje pierwsze skojarzenie to Kamil Leśniak. Mocny, walczący o wyniki, ale jednak zawsze trochę luzu musi być. Podobni jesteście?
Kamila nawet nie znam. Nie mamy siebie w znajomych na FB, wiem, że też lubi się przebierać i czasem wygłupiać. Lubię też czasem na luziku przebrać się na zawody, mam dystans do siebie – zabawa też musi być.
Tak obserwuję Twój FB, Instagram i widzę dużo luzu. A ksywa? Dzika Kuna to też jakaś historia trochę z „jajem”?
Kiedyś na mnie mówili Gibon, od małpy bo cały czas latałem po drzewach. A Dzika Kuna oczywiście od biegania. Gdy zacząłem biegać po Dziewiczej Górze, to jedni krzyczeli: „Ej, biegnie Dzik!”, inni z kolei: „Kuna leci”. Jakoś to się połączyło i została DZIKA KUNA. (śmiech)
Tak, Marek, słucham teraz Ciebie, jestem na bieżąco w Twoich startach, treningach, śmieszkach, heheszkach. Który Ty jesteś rocznik?
1978. Mam 41 lat.
A kiedy zacząłeś biegać? Nie lepiej było posiedzieć w domu? (śmiech)
Dokładnie pięć lat temu. W maju. Wcześniej trenowałem sztuki walki, od 15. roku życia siłownia. Zawsze myślałem, że facet musi być mocny, silny, umieć się bić. Musi być niezniszczalny, najtwardszy ze wszystkich. Teraz– robiąc to, co robię – wiem, że się myliłem. Wiem, że teraz jestem twardszy i mocniejszy niż kiedykolwiek.
Czyli dawniej bardziej rywalizacja bezpośrednia?
Tak, myślałem, że bardziej przywalenie komuś w pysk robi z ciebie twardziela, jednak tak naprawdę są nimi Ultrasi.
Pamiętasz swoje pierwsze wyjście na bieg?
To było 3 maja. Ultrasi, którzy już mieli w ukończonego Rzeźnika, wzięli mnie na 7 km. Dałem radę, byłem zadowolony. Wiesz, ważyłem wtedy 95 kg, więc wróciłem zdyszany. Zadowolony, ale pomyślałem, że coś z tego będzie. W lipcu już pobiegłem półmaraton jako pierwsze zawody, byłem megazmęczony, co parę kilometrów przysiady robiłem itd. I od tego się zaczęło... Potem zapisałem się na wszystkie biegi – Foresta i inne.
A tak – co roku Facebook mi przypomina, że jeszcze wtedy Cię sprałem. (śmiech)
To było moje pierwsze 44 km, strasznie się tego bałem. Po pół roku biegania taki dystans! Jak się żegnałem z moją Izą, to mówiłem jej, że chyba nie dam rady. Ale jakoś doczłapałem i byłem z tego bardzo zadowolony.
A pierwsza setka?
Ultramaraton Zielonogórski „Nowe Granice”, potem był GWiNT – 115 km, i jakieś tam miejsce w kat. wiekowej. To było wyzwanie, buty źle dobrałem, od 55. Kilometra już prawie nie mogłem biec. Ale jakoś doczłapałem do mety.
Ale to były początki, pierwsze zawody, pierwsze ultra. Teraz chciałbym pogadać o trzech biegach. O trzech – moim i chyba nie tylko moim zdaniem – biegach, których wyniki zaliczają się do Twoich największych sukcesów. WYGRANA w Biegu Rzeźnika HC, 4. miejsce w B7Sz, no i teraz wygrana Ultra Trail Małopolska. Jakbyś miał porównać te trzy starty?
Bieg Rzeźnika HC to faktycznie jeden z większych sukcesów, zwłaszcza że o tym, że biorę udział. dowiedziałem się trzy dni przed startem. Pawłowi (Paweł Pery…) wypadł partner. Pawła nie znałem, ale dostałem propozycję, więc przyjąłem. Noclegu nie było, dojazdu nie było. Na BlaBlaCar zobaczyłem, że z Poznania jedzie Słonik (Vege słonik – Dominik Włodarkiewicz). Telefon, szybkie umówienie i w drogę. Dojechałem w Bieszczady. Wiesz, prawie chwilę przed startem „Cześć, jestem Paweł, cześć, jestem Marek, miło mi” i pobiegliśmy. (śmiech) Wiedziałem tylko, że Pawła trenuje Bartek Gorczyca, więc cały byłem zestresowany. Dodatkowo byłem po innym biegu na 100 mil, zatem ryzykownie. Ale poleciliśmy, Paweł okazał się bardzo mocny na zbiegach. Musiałem go gonić, ja natomiast nadrabiałem na podejściach. Po ukończeniu Rzeźnika stwierdziliśmy, że biegniemy HC… Dostaliśmy po czasie telefon, że za nami nikogo, nie ma więc otworzyliśmy piwko, wypiliśmy i pobiegliśmy. No i jakoś poszło.
A po 13 miesiącach od tego zwycięstwa przyszedł czas na Siedem Szczytów. Debiutujesz na tak długim dystansie z taką obsadą (min. Rafał Kot, Maciej Więcek, Rafał Bielawa). Jakie to uczucie być przed Maćkiem na takiej imprezie w debiucie?
(Śmiech) O tym, że jestem przed Maćkiem, zorientowałem się na trasie. Na ok. 30–40 km przed metą, wyprzedziłem go. Wiesz, czytałem o nim dużo, gościu hardcore. Jak go wyprzedziłem, to dostałem takiej energii, że po prostu leciałem cały czas do mety.
Jakieś kryzysy?
Halucynacje. (śmiech) Biały husky, facet z miotaczem ognia, wiele, wiele różnych rzeczy.
Reagujesz na to?
Nie no, przecież wiem, że to nieprawda. (śmiech) Teraz na UTM też tak miałem, jakieś dziki mnie mijały, cienie. Nie reaguję na to, nawet mnie to bawi. Sowa mi huczała, ale chyba była prawdziwa. To właśnie jest fajne w ultra, ta cisza, spokój. Na co dzień mieszkam na Placu Wielkopolskim (Poznań) – straż, policja, hałas, centrum miasta. A w górach cisza, spokój jakieś zwierzątka.
Podczas któregoś z tych trzech biegów miałeś ochotę zejść z trasy?
Nie. Ja w górach czuję się jak ryba w wodzie. Ja bieganie porównuję do życia na co dzień, tam jest lżej nie ma co odpuszczać.
Nie odpuszczasz dlatego, że masz takich charakter, czy jednak ze względu na sportową rywalizację?
Nie, w ogóle nie chodzi o rywalizację, ja się dobrze bawię. Zawsze przywiozę dużo zdjęć z trasy, filmików.
O Twoim filmowaniu i zdjęciach z biegów to już chodzą prawie legendy. Pamiętam, że na jednym z biegów dostałeś „zakaz” robienia zdjęć i dano Ci telefon bez aparatu. A nie myślisz, że właśnie to jest takim Twoim sposobem na bieg? Niektórzy rozmawiają ze sobą – lub z królikiem, inni słuchają muzyki, śpiewają, milczą, krzyczą. A Ty może potrzebujesz zdjęć, filmów?
Słuchaj, na 100 km to pewnie trzeba zapieprzać, ale jak biegam moje ulubione dystanse powyżej 100 mil, to lubię zwłaszcza początek. Biegniemy wszyscy razem, ja zaczynam spokojnie. Właśnie wtedy się poznajemy z innymi, robię fotki, filmiki, chce uwiecznić to, co robimy. To mnie rozluźnia, zwłaszcza na początku. Ale też działa na kryzysy, wpisy, komentarze mnie motywują. Jak ostatnio wstawiłem po 220 km post o tym, jak chce mi się spać, to reakcje, słowa wsparcia i komentarze mnie zmotywowały.
Zabawa zabawą, ale jechałeś na UTM, żeby go wygrać? Sprawdzasz, z kim się będziesz ścigał?
Nie, nie nastawiam się na to i tez nie sprawdzam listy. Wiedziałem że Jarek Haczyk ma biec i tyle…ja ich nie znam, ja ludzi poznaje dopiero na trasie.
UTM był najcięższym Twoim biegiem czy może inny?
Tak, trasa była masakryczna, błoto, drzewa powalone. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś bez trenowania tam wystartował. Pracuję na budowie, więc jestem przyzwyczajony do pogody, błota po kolana, ciężkich warunków. Żałuję nawet, że trochę nie padało, bo wolę gorszą pogodę niż takie słońce. Wszystkie życiówki, nawet na krótkie dystanse, robiłem w deszczu.
Biegłeś sam?
Poczekaj, to była druga w nocy. Ponad połowę biegłem już sam. Pamiętam, jak zaczął się Szczebel (szczyt), to jak w amoku pod górę, kijkami. Zawsze tak reaguję, jak widzę górkę. (śmiech) Zawsze z kijkami, bo dużo pracuję górną partią ciała. Nogi wtedy odpoczywają. Zbiegi mnie zabijają, nie ma gdzie trenować.
No właśnie. Mieszkamy na chyba najbardziej płaskim terenie. Gdzie trenujesz?
Dziewicza Góra, parki, WPN.
Ale oprócz biegania też trening funkcjonalny.
Tak, biorę sobie jakieś ćwiczonka z Internetu i trenuję. Sam. Kiedyś miałem trenera od crossfitu, ale kazał mi dłuższe przerwy robić. A ja lubię się zajeżdżać. (śmiech)
A nie boisz się, że się zajedziesz?
Nie no, trenuję ponad 20 lat, wie, czego potrzebuję i co robię.
Ale pracujesz fizycznie, co już jest treningiem, potem bieganie, siłownia. Ile biegasz tygodniowo?
Do 100 km i raz w miesiącu wybieganie 55 km. Więc wtedy wychodzi więcej. Na siłowni jestem raz w tygodniu. Ale jak już idę, to jestem tam od 19 do zamknięcia, do 23.
Czyli siłownia też ultra? (śmiech)
Tak, ale długo się rozgrzewam, potem mocny trening, rozciągnie, rolowanie. Daje sobie czas.
Wszystko, czym się zajmujesz, robisz na maksa, na 100%?
No raczej. Nie umiem się oszczędzać. Zawsze na maksa. Sztuki walki też były na 100%.
A co z tymi kabanosami? Ty tak na serio? Czy trochę jednak czarujesz „internety”?
Na UTM miałem kilogram kabanosów i mniej więcej tyle samo sera. Nie jem żeli, kiedyś się zatrułem, więc nie używam. Na kabanosie i serze to mogę nawet całego BUT-a 305 przebiec. Tylko gdzie ja to wszystko spakuje? (śmiech)
Twój dzień przed zawodami? Dzień przed UTM? Masz jakieś przesądy, rytuały? Co robisz przed zawodami?
Zawsze piję czerwone wino – przywożę swoje, swój korkociąg, patelnie, palniki, swoje jajka na jajecznice. Wszystko mam poukładane.
A czujesz stres przed startem jeszcze?
Nie. Ja się cieszę, nie mogę się doczekać, że znów poznam nowych ludzi, superatmosfera.
Ale kiedy patrzę na Twoje bieganie i ulubione dystanse, to wcale nie wynika z tego, że jesteś wolny na krótszych.
Tak. Na 5 km podczas City Trail w Poznaniu nabiegałem chyba ok. 17:40. Jednak bardziej lubię przewentylować płuca, a nie trenować konkretnie pod krótkie biegi.
Na razie chcesz zostać na dystansach ok. stu mil, 240 czy 300 km. Czy myślisz o takich zawodach jak te, w których biega Paweł Żuk – na 1000 mil, lub Łukasz Sagan – 555 km (planowany start w sierpniu na wydłużonej trasie La Ultra The High)?
Oj, nie, nie! Myślę, że jestem w stanie zrobić każdy dystans, mam na tyle mocną głowę, że dałbym radę. Na razie chcę pobiec wszystko, co w Polsce. Oczywiście BUT 305 km, ale boję się jednak o orientację. Niestety, gubię się, mylę szlaki i potem nadrabiam. Teraz na UTM to samo.
Czyli jest słaba strona Marka.
Jest, jest. Ja jestem w ogóle w szoku, że do mety trafiam. (śmiech) Ja na każdym biegu nadrabiam kilometry.
To ile zrobiłeś na UTM?
Było 243 km, a ja w sumie 15 więcej jeszcze przebiegłem.
A jak już BUT i wszystko w Polsce, to jakieś plany poza krajem?
Może PTL (Petite Trotte à Léon)? Jarek Haczyk mnie namawia. No i pewnie UTMB, ale jeszcze nie teraz. Chcę pobiec BUT 305 z kolegą, który niestety cierpi na chorobę genetyczną, która pewnie uniemożliwi mu kiedyś nawet poruszanie się. Chcę to zrobić z nim. Jest on dla mnie megamotywatorem. Wiem, że go nic nie zatrzyma i fajnie by było, gdybyśmy biegli razem. Zwłaszcza że on orientuje się w terenie. (śmiech)
Jak Iza, Twoja partnerka, się na to wszystko zapatruje?
Jak sama nie biegała, to była anty. Teraz sama się wkręciła i jest chyba bardziej ześwirowana niż ja. (śmiech) W soboty rano chce iść biegać i mi każe na „głodasa”, a ja musze przecież jajecznicę zjeść. (śmiech)
No prócz swojej Izy, masz jeszcze czworo dzieci, już takich dorosłych prawie. Biegają?
Tak, dwie córki biegają, wkręciłem je chyba.
Marek, w sumie tak odeszliśmy na chwilę od biegania. Powiedz mi: Marek teraz, a Marek 20 lat temu?
Marek dzisiaj jest o dużo lepszy. Zarówno jako sportowiec, jak i człowiek. Myślę, że moja historia mogłaby posłużyć do stworzenia scenariusza podobnego jak ten filmu o panu Górskim (Najlepszy). Kiedyś dużo zepsułem i czasem myślę, że te biegi to może moja pokuta. Odpracowuję to może z przeszłości, bycie takim a nie innym dzieckiem, mężem, ojcem. A teraz się wszystko układa, mam dobre relacje z córkami, wszystko idzie w dobrą stronę.
Chwila, chwila. Ale jesteś też przecież dziadkiem?
Tak, mam wnuczkę.
No, dziadek wygrywający biegi na 240 km. Jest szansa, że jak będzie miała 20 lat, to 60-letni dziadek Marek będzie jeszcze zasuwał ultra. (śmiech)
Tak, mam nadzieję. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Ale mam nadzieje, że tak będzie.
Ważna jest dla Ciebie obecność Izy podczas zawodów? Na mecie, na punkcie?
Tak, bardzo to motywuje. Fajnie jak ktoś czeka, podczas biegów dzwonię do niej, usłyszeć ją, często się łezka zakręci.
Jaka była Twoje pierwsza myśl, gdy wbiegłeś na metę UTM?
Pomyślałem o mojej Izie – czy śpi, i o piwie. (śmiech) A po 15 minutach zadzwoniła Kochana Moja. Ale tak wpadłem na metę, dostałem piwko i byłem szczęśliwy. Zmęczenie było duże, nawet przed samą metą pobiegłem w inną stronę. Potem poszedłem spać na godzinę, dekoracja i do domu. Pojechałem na autobus, potem pociągiem na stojąco do Poznania i o północy byłem w domu. Potem spałem do 8. W poniedziałek wolne, ale we wtorek już do pracy.
Co oprócz biegania?
Spacery i taniec. Nie lubię siedzieć w domu.
Co jest Twoją słabą stroną wytrenowania?
Zbiegi. Zdecydowanie zbiegi. Nie cierpię zbiegać.
Jesteś typem, który z tym walczy i mocno trenuje, czy stawia na swoje mocniejsze strony?
Nie, nie, trenować i ćwiczyć. Dużo ćwiczę, ale podczas zawodów powyżej 100 mil po prostu pilnuje zbiegów, by się nie „zajechać”. Na takich długich dystansach podejść każdy podejdzie, wolniej czy szybciej, ale zbiegi mogą rozwalić cały bieg.
Jesteś w stanie biec zawody do odcięcia? Zobaczyć, gdzie jest limit?
Nie. Do odcięcia nie. Mocno, ostro – tak, ale wiem, gdzie jest granica. Zmęczenie jest, zawsze jestem ciekawy, co będzie, uwielbiam ten haj biegowy. Najchętniej co tydzień bym gdzieś jechał. Biegi ultra to nie wyzwanie, tak jak mówiłem – ciężko to może być w życiu, a nie na biegu. Bieganie to bajeczka. Może faktycznie życie było jakie było i teraz jestem mocny w tym co robię i 240 km to pikuś. To jest miły czas. Jak wyjście do kina z Izą czy na tańce.
Jakbyś mógł wybrać partnera na Rzeźnika ze wszystkich zawodników z kraju – kto by to był?
Haaa, to ciekawe pytanie. Ania Karolak. (śmiech) W parach mieszanych, a z facetów – Łukasz Wróbel (Motyla Noga) lub Rafał Kot. Ale myślę, że kiedyś parę z Łukaszem stworzymy i pociśniemy.
Chcesz zdominować biegi ultra?
Nie, nie, chcę się tym cieszyć. Przebieranki, zabawy, poznawać ludzi. To jest fajne, przez pierwsze 120 km na ultra poznajesz ludzi, ale fakt. Potem się zaczyna, bo już wszyscy zmęczeni. Więc lecisz do mety. Zostajesz sam i włączasz czwarty bieg, dlatego wolę ten początek. Dlatego te fotki, filmiki, nikt mi tego nie da… Zapisuję sobie wspomnienia.
Jakie wyposażenie, na co zwracasz uwagę, dobierając sprzęt na bieg?
Przede wszystkim buty, jakaś kamizelka/pas, żeby było miejsce na kabanosy i ser, czołówka i tyle. Biegnę w jednych ciuchach, bo i tak śmierdzę. (śmiech) Więc po co się przebierać podczas biegu. Co mi tam więcej trzeba.
Chciałbyś biegać zawodowo?
Chciałbym, tak. Chciałbym tylko biegać. Jeżeli mógłbym tylko to robić, to bardzo.
Nie masz trenera. A chciałbyś trenować pod opieką trenerską, jesteś w stanie podporządkować się rygorowi?
Może tak, może jako dodatkowy bodziec. Obecnie jednak pracuję, trening mogę dopasować do tego, jakie mam samopoczucie, jak minął dzień w pracy. Jeśli miałem ciężki dzień, mogę potrenować krócej. Sam dla siebie jestem chyba dobrym trenerem.
Co Cię denerwuje? Tak pozytywnie nastawioną osobę trudno zdenerwować? Jest coś, co Cię wyprowadza z równowagi?
Ostatnio na biegu znaleźliśmy psa, ktoś go po prostu chyba wyrzucił. Dostałem takiego zastrzyku adrenaliny, że myślałem, że go znajdę i rozniosę. Nie lubię, jak ktoś poniewiera zwierzątka. Jak ludzie biorą pieski ze schroniska, a potem oddają. Denerwuje mnie to. Mam swojego psiaka, którego bardzo kocham.
Lepiej się czujesz wśród zwierząt czy ludzi?
Tu i tu. Ja jestem stadny. Iza mówi, że mam cały czas ludzi wokół siebie. Wszędzie mnie pełno.
No tak, ale z drugiej strony wybrałeś dyscyplinę, która prowadzi do samotności. Długie dystanse i dużo czasu.
Lubię – zwłaszcza w nocy podczas biegu – być sam, słuchać zwierząt, natury, a w dzień z ludźmi. (śmiech)
Iza jest Twoim takim… pasem bezpieczeństwa? Trzyma Cię, żebyś nie popłynął, sodówa nie uderzyła itd.?
Tak, tak. Raczej ona jest mężczyzna w tym związku. Jak idziemy na tańce, też prowadzi. (śmiech) Ja tam jestem małym żuczkiem.