Bieg Ultra Granią Tatr – bez owijania w bawełnę – najkultowszy z kultowych biegów w Polsce, marzenie każdego ultrasa, bieg, który wywołuje ciarki na plecach u największych, najmniejszych, najszybszych i najwolniejszych biegaczy. Trasa to jedynie 71 km, ale za to jak sytych! Dla mnie jest to kwintesencja biegania górskiego, bieg tak piękny, że choć obiecałem sobie nie biec go nigdy więcej – przebiegnę ponownie. Oby.
Tekst: Piotr Biernawski
Zdjęcia: Piotr Dymus
Mierzyłem się z tą trasą już dwukrotnie. Dwukrotnie byłem w biegowym niebie. Dwukrotnie popełniałem masę błędów, dwukrotnie przechodziłem katusze, dwukrotnie kląłem na czym świat stoi, zbiegając z Polany Waksmundzkiej. Dwukrotnie wynik mnie nie zadawalał, oględnie mówiąc. Mimo to bieg pozostawił piękne wspomnienia, zostawił w umyśle znak, który co dwa lata zaczyna świecić w ciemnościach, niczym wezwanie z kolektywu Borg. Jak zostaniesz Borgiem, to będziesz nim już zawsze. Zawsze chce się wracać na trasę tego biegu.
No właśnie – trasa... [link do trasy]Coś, co stanowi o sile tego biegu. Można darzyć ją różnymi uczuciami, poza oczywistą miłością, ale trzeba darzyć ją szacunkiem. Szacunkiem takim, jaki powinno się mieć do gór wysokich. A czego się konkretnie spodziewać? Trasę podzieliłbym – i to chyba taki dość samo nasuwający się podział – na cztery odcinki. Pierwszy odcinek od startu do Schroniska Ornak. Odcinek mocno biegowy, ale z dość trudnymi, specyficznymi dla tej części Tatr, piargowymi zbiegami. No dobrze, nie są to piargi definitywne, ekhm, czyli w gwarze mniej rozgarniętych osobników – niedokładnie takie jak w definicji, ale bardzo je przypominające – zbiegi z Wołowca czy Starorobociańskiego Wierchu to masa luźnego tłucznia, który ucieka spod nóg z każdym krokiem. Upadki tutaj to raczej upadki na tyłek, nie na twarz, ale każdy upadek to ryzyko mnóstwa zadrapań. Szczególnie nie polecam na łokciach i przedramionach – lepiej zachować czujność, jak nie czujesz się pewnie, to nie ma co ryzykować, zwolnij, najwyżej zyski będą mniejsze niż potencjalne straty. Męczące na tym etapie są podbiegi... wróóóć – podejścia na Wołowiec, Jarząbczy Wierch. To tutaj, obok Krzyżnego, to największa Golgota tego biegu oraz wcześniej wymieniony Starorobociański. Zbieg do schroniska jest jednym z łatwiejszych na trasie, o ile jest sucho. Jak pięknie zbiegał tu Paweł Dybek, ulala! Mogłem obserwować tylko chwilę, bo tylko na chwilę starczyło mi weny gonić za nim w dół, ale to w mojej opinii Paweł to jeden z najlepiej zbiegających zawodników w kraju, choć pewno mało kto o tym wie. Cały ten odcinek pokonany zbyt mocno może zakończyć nasze zmagania – przekonała się o tym dwa lata temu m.in. faworytka Megi Kozielska – na jej DNF miała tutaj wpływ jej astma wysiłkowa, ale normalnie Megi jest przecież niezniszczalna. A to dopiero początek biegu.
Drugi etap – do Murowańca. Według mnie najłatwiejszy kondycyjnie, z drugiej strony odcinek, na którym pojawiają się kryzysy, bo między 25. a 45. kilometrem muszą się pojawić. Odcinek wita nas „pierońsko” długim podejściem, które kończy się na Ciemniaku. Tutaj szarpanie tempa w walce z przeciwnikami, z którymi spotkamy się obok schroniska, może po prostu zniszczyć. Sam się o tym przekonałem. Dwa razy. Trzeba próbować odciąć się od innych, to jeszcze za wcześnie na ściganie się z rywalami. Tutaj lepiej ścigać się z czasem, ale swoim tempem, a nie tempem, które nam nie odpowiada. Fragment od Ciemniaka do Kasprowego to bardzo przyjemny odcinek – jest kilka miejsc technicznych, ale w tym kierunku jest łatwiej niż w przeciwnym. Przygotowujemy się też tu podłożowo na to, co będzie później – pojawia się bieganie po płytach, pojawiają się kamienie, większe głazy. Zbieg z Kasprowego jest już dość techniczny, bo to połączenie każdego z tych elementów. A zmęczenie coraz większe.
Coraz większe przed najtrudniejszym etapem – do Wodogrzmotów Mickiewicza, przez przełęcz Krzyżne. Tego nie pokaże ani mapa, ani wykres wysokości, ale tu rozstrzygają się losy biegu. Tu bieganie po skalnej płycie to już norma, schody, odcinek – krótki, bo krótki, na dodatek da się go ominąć – z łańcuchem, oraz najbardziej strome podejście i najbardziej stromy zbieg. Parafrazując poetę – tu zostaną oddzieleni mężczyźni od chłopców. Kobiet lepiej już nie rozdzielajmy! Na tym odcinku dobrze być skupionym na trasie, szczególnie jak jest mokro. Na mnie trafiło cztery lata temu, burza na Krzyżnem, która przechodziła nad Tatrami... akurat nad naszymi głowami, akurat w tym najgorszym dla uczestnika biegu czasie. Musicie mi uwierzyć na słowo, że przeżycie było dość głębokie, a w moim wypadku także bolesne, bo zakończone aż dwoma upadkami, choć tutaj niestety zawiniło przede wszystkim obuwie. W tym miejscu nie mogę jeszcze raz nie podziękować Rafałowi Gaczyńskiemu, który uratował mnie wtedy, użyczając swoich kijów – merci senior! I ku pamięci! Kije na tym biegu to nie tylko zbędny balast! Tak więc zbieg z Krzyżnego to bez dwóch zdań najtrudniejsze i najbardziej pozostające w pamięci miejsce na trasie biegu. Jak ktoś nie jest obyty w skale, to naprawdę powoli! Tu jest gdzie zjechać, a miejsce na zbiegu, że tak to nazwę – wypukły kominek – starajmy się przebyć na spo-koj-nie! W pewnym momencie przecinamy potok i od tego miejsca zbieg jest już dużo bardziej komfortowy. Odcinek koło Stawów i następnego na trasie schroniska to czas odpoczynku, zarówno ciała, jak i psychiki, po czym mamy początkowo bardzo stromy i trudny zbieg. Na dodatek tu można się liczyć z dużym ruchem turystycznym, co po głębszym zastanowieniu jest plusem, bo będzie nas w razie czego miał kto łapać. Niżej znowu łatwiejszy odcinek oraz nieco bardziej wymagający przed samym asfaltem. Gdzie znajduje się ostatni minibufet.
Po miniposiłku zaczynamy najłatwiejszy odcinek BUGT. Prosty technicznie, łatwy kondycyjnie, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że szybki biegowo. Powinien być więc ulubiony, a jest znienawidzony. Mój rzeźnikowy partner Piotrek Huzior do teraz ma traumę związaną z tym, jak wyprzedziło go tutaj kilka osób, a on nie miał siły nic z tym zrobić. Ja cztery lata temu zmieniałem tu buty, zajęło mi to dobre 10 minut, bo jak siadłem, to nie mogłem wstać. Ten odcinek to po prostu taki końcowy killer. A raczej Jurek Kiler – niepozorny, śmieszny, a zabójczo morderczy. Tu trzeba wizualizować sobie metę, lepszej rady nie mam!
Jak się przygotować do takiego biegu? Pod względem fizycznym i kondycyjnym jest to szerszy temat niż te moje kilka słów. Każdy musi przerobić to sam lub z trenerem, no czyli standardowo. Ja, jako biegowy Janusz, lepiej żebym się tutaj w to nie mieszał! A jak się przygotować do samej specyfiki biegu, terenu, strategii? Cóż, moja rada będzie, jak mawiała moja matematyczka – „bananowa”: przyjeżdżać w Tatry jak często się da i trenować zbiegi, zbiegi, zbiegi. Jest stara biegowa maksyma, że biegi wygrywa się na podbiegach, a przegrywa na zbiegach. Na BUGT i wygrywa i przegrywa się na zbiegach. Na tej długości trasie obycie w tatrzańskim granicie właśnie na zbiegach jest nie do przecenienia. I nie da się tego zrobić gdzie indziej, aniżeli w... granicie. To nie jest – także znakomity – Bieg Marduły, na który wpada Bartek i w asfaltowych adidasach wygrywa, tu się tego nie da zrobić w ten sposób. Nawet będąc Bartkiem Przedwojewskim. No dobra, ale o to się nie założę!
Treningi przygotowawcze w Tatrach nie muszą odbywać się po trasie, chodzi raczej o samo obycie właśnie, złapanie tego specyficznego rytmu. Nauczenia się skupiania na trasie i wybierania ścieżki, wybierania miejsca na każdy następny krok. To jest męcząca sprawa, ale po jakimś czasie da się to flow uchwycić. I bieganie w Tatrach jest wtedy po prostu przyjemniejsze. Do tego bezpieczniejsze i mniej męczące. A jak ktoś jednak będzie chciał zrobić rekonesans? Myślę, że dobrze byłoby zrobić to z trzema pierwszymi odcinkami, jako właśnie takie trzy treningi (oczywiście plus dobiegi i zbiegi do/z początkowych/końcowych punktów). Jak ktoś się czuje mocno, to polecam dokładnie połowę trasy, czyli od Doliny Chochołowskiej do Kasprowego. I zbieg. Ale ten nie jest konieczny, bo można zjechać kolejką, co jest tutaj pewnym buforem bezpieczeństwa. Odcinek z Krzyżnem robiłbym osobno, jest on po prostu najmniej biegowy.
Na koniec wszystkim startującym życzę wymarzonego wyniku, pięknych wspomnień, bezpiecznego dotarcia do mety! Oraz liczę na biegową piątkę przed startem i na mecie!
Piotr Biernawski
Dwukrotny finiszer BUGT. W roku 2017 zajął 8. miejsce open oraz 3. w swojej kategorii. Zwycięzca Biegu Rzeźnika 2017. Stały bywalec TOP10 Ligi Biegów Górskich. Ambasador marki Attiq oraz Salming. Uzależniony od gór, także pozabiegowo.