Ten wyjazd planowałem, z racji mojej pracy, z bardzo dużym wyprzedzeniem. Miejsce na obozie u Marcina Świerca w Szczawnicy zarezerwowałem na pół roku do przodu. Po drodze zdarzyła się jeszcze kontuzja, która moje uczestnictwo postawiła pod znakiem zapytania. Na szczęście skuteczna interwencja ortopedy i fizjoterapeuty przywróciła mnie do żywych biegaczy.
Po nocnej podróży z Berlina do Krakowa i dojeździe wczesnym popołudniem do Szczawnicy pierwszy dzień minął dosyć szybko. W sumie niewiele się w nim działo. Krótkie, spokojne rozbieganie, kolacja, przedstawienie uczestników, prowadzących i planu całego obozu.
Zaczęło się drugiego dnia. O godzinie 7:30 rano, niemal wszyscy uczestnicy pojawili się z matami w sali ćwiczeń, po czym Marcin rozpoczął poranny rozruch. Serię ćwiczeń wzmacniających i rozciągania. W sumie 30 minut, które wystarczyły, by na wielu czołach pojawił się pot. Tak miało już być każdego poranka. Po śniadaniu chwila na trawienie i krótkie wybieganie na szczyt Trzech Koron (i od razu szybki zbieg w dół). Na zbiegu każdy miał szansę usłyszeć uwagi od Marcina: na co należy zwracać uwagę, aby zbiegać lepiej. Na koniec pobiegliśmy na pobliskie boisko, gdzie do treningowego pieca zostały dołożone rytmy biegowe. Znów nie obyło się bez trafnych uwag trenera. Po obiedzie stabilizacja lub krótkie wybieganie (do wyboru), wieczorem mierzenie składu ciała i konsultacje z dietetyczką.
Trzeci i czwarty dzień upłynął pod znakiem biegowych wycieczek górskich, podczas których przebiegliśmy odpowiednio 28 i 23 km (codziennie ponad 1000 m przewyższeń). Po południu stabilizacja, rolowanie, basen i sauna.
Pogoda nas nie rozpieszczała. Podczas górskich wycieczek mieliśmy wszystko, co mogło nas tam spotkać: śnieg, błoto, deszcz, słońce... No i same dobre emocje! Na szczególną uwagę zasługuję wieczorny wykład trzeciego dnia, kiedy Marcin opowiadał o bezpośrednim przygotowaniu startowym. Piątego dnia trener docisnął nam śrubę - wyszliśmy na bieganie interwałów. Było mocno, ale jednocześnie nie wyniszczająco (jak to bywało podczas moich wcześniejszych, samotnych interwałów). Nie wiem, w czym tkwi tajemnica...
Podsumowując obóz, było to jedno z moich najciekawszych doświadczeń biegowych. Poznałem Marcina, Przemka i wielu fantastycznych ludzi, którzy dzielą moją pasję. Okazało się, że nie jestem jedynym górskim świrem na świecie.
Otrzymałem dokładnie to, czego oczekiwałem od tego wyjazdu. Uporządkowałem swoją wiedzę, bardzo solidnie potrenowałem, ale jednocześnie nie zostałem zajechany i nie miałem jakichkolwiek objawów przetrenowania. Spędziłem pięć dni w pięknym miejscu, w górach, podczas których odpocząłem psychicznie. Nawiązałem przy tym fajne znajomości.
Sam Marcin Świerc, którego od dawna podziwiałem, i któremu kibicowałem, okazał się niezwykle ciepłym i skromnym facetem. Był dla każdego dostępny i w każdej chwili służył radą i uwagą.
Z całego serca polecam taki wyjazd każdemu biegaczowi górskiemu!
Po cichu powiem, że umówiliśmy się już na przyszły sezon. Ciekawe co z tego wyjdzie...
Mariusz Weber
Przez całe dorosłe życie związany z górami. Finisher wielu górskich maratonów i ultramaratonów. Prowadzi stronę i blog MountainRun.info. W poprzednim sezonie ukończył Lavaredo Ultra-Trail i Transalpine Run. Mieszka w Berlinie.