Głęboką wrześniową nocą – choć o godz. 3 nad ranem – z krynickiego deptaka wyruszy najdłuższy dystans Festiwalu Biegów. Żeby ponownie pojawić się w tym miejscu, trzeba przebiec 100-kilometrową pętlę z przewyższeniem +/-4500 m.
Ponad kilometr biegniemy na początku przy eskorcie policji szosą w kierunku Muszyny. Jest delikatnie w dół, biegnie się szybko. Po ostrym skręcie w prawo pierwszy podbieg jednak brutalnie uświadamia, że nie będzie lekko. Dalej droga przechodzi w szlak i zaczyna się prawdziwe ultrabieganie. Równie nieprzyjemny jest pierwszy zbieg – wąska ścieżka ze sporym spadkiem terenu i luźnymi kamieniami.
Warto ten fragment pobiec spokojnie, bo łatwo się uszkodzić, o czym przekonałem się dwa lata temu, gdy właśnie tu skręciłem kostkę. Na dole na chwilę wbiegamy na asfalt, który szybko zmienia się w szutrową autostradę i zaczynamy ponadsześciokilometrowy podbieg na pierwszy szczyt na trasie Biegu 7 Dolin – Jaworzynę Krynicką (1114 m n.p.m.). Dalej lecimy na Runek (1080 m n.p.m) – jedyny szczyt, który zdobywamy dwukrotnie. Ale zapewniam, że nie sposób się zorientować, wracając w to samo miejsce po kilku(nastu) godzinach biegania po górach.
Po zbiegu z Runka łagodnie podbiegamy do Schroniska na Łabowskiej Hali. To 22. kilometr trasy i pierwszy punkt żywieniowy. Przez kolejne 7 km trasa generalnie łagodnie opada, a przez kolejne 4 km (do Rytra) opada już gwałtownie – to jeden z najdłuższych i najbardziej stromych zbiegów. Przez Rytro biegniemy prawie 3 km do drugiego punktu żywieniowego i zarazem pierwszego przepaku przy hotelu Perła Południa. Jeśli ktoś nie biegł od początku z kijkami, warto mieć je na przepaku i zabrać na kolejny odcinek – przed nami ponad 8 km ostrej wspinaczki do Schroniska na Przehybie!
W tegorocznej edycji na tym odcinku po raz pierwszy zostanie przeprowadzona dodatkowa klasyfikacja o Puchar Przehyby. W schronisku jest trzeci punkt żywieniowy, a kolejny – uwaga! – dopiero za 22 km. Ruszamy dalej czerwonym szlakiem na najwyższy punkt na trasie Biegu 7 Dolin, czyli Radziejową (1262 m n.p.m.) To już 50. kilometr, czyli dalej będzie już tylko „z górki”. Dodatkowa moc płynie z pięknego widoku na Tatry. Z Radziejowej zbiega się nieprzyjemnie (pełno luźnych kamieni), ale jeszcze bardziej uciążliwy jest zbieg do Piwnicznej po betonowych płytach – stopy i mięśnie czworogłowe błagają o płaski odcinek, a choćby nawet i podbieg! W drodze do Piwnicznej zdobywamy jeszcze Wielkiego Rogacza i Eliaszówkę. Na 66. kilometrze wyczekany bufet oraz przepak. Kolejny etap ma 11 km – niby niedużo, ale do zrobienia dwa solidne podejścia i dwa zbiegi. Na 77. kilometrze przy hotelu Wierchomla mamy przedostatni punkt odżywczy i ostatni przepak. Teraz czas na wisienkę na naszym ultratorcie – podejście stokiem narciarskim, gdzie na otwartej przestrzeni słońce pali, a na koszulkach powstają solne wzory. Na górze chwila radości trwa krótko, bo zbieg okazuje się równie bolesny.
Jesteśmy w Szczawniku na 83. kilometrze, skąd mamy 5 km podbiegu szutrową drogą do ostatniego bufetu. Docieramy do Bacówki nad Wierchomlą, czyli na 88. kilometr – czeka nas tam łyk wody, kęs banana i zastrzyk energii w postaci dopingu licznych turystów. I trzeba ruszać na ostatnie 12 km. Zawsze wydaje mi się, że do mety został już tylko zbieg, ale ostrzegam: przed nami jeszcze prawie 3 km podbiegu na Runek! Za to gdy już zacznie się ten upragniony zbieg, zaczyna nas przyciągać meta – warto wykrzesać z siebie na tym odcinku ostatki sił. Końcowe kilkaset metrów po krynickim deptaku odbywa się w zupełnie innej scenerii niż podczas startu. Przy gromkim dopingu i z wielką satysfakcją wpadamy na metę Biegu 7 Dolin!
Tekst: Miłosz Szcześniewski (Salco Garmin Team)
Szczęśliwy mąż i tata. Z zawodu diagnosta laboratoryjny, z pasji ultramaratończyk. Medalista Mistrzostw Polski w biegach górskich
(m.in. II miejsce w B7D 2016).
Foto: Krzysztof Zaniewski, Piotr Dymus / Festiwal Biegowy