Ola Belowska
Biegacz amator

Co to znaczy gościć w daczy?

Warszawa, 04.10.2016

Rafał i Basia Klecha postawili wszystko na jedną kartę i ruszyli w piękną podróż za marzeniami. Ona spod Lubaczowa, on spod Biłgoraja. Wspólnie stworzyli w Zakopanem niezwykłe miejsce, o którym Mikołaj Kowalski-Barysznikow pogawędził miło w przeddzień jego pierwszego w życiu wejścia na Rysy. Dacza Turysty i Biegacza zaprasza w swoje progi! Może wejdziecie?

W moim pokoju na ścianie, zamiast landszaftu z owieczką albo jeleniem na rykowisku, wisi... zdjęcie butów biegowych. Chyba nie przypadkiem?

Rafał: No nie, nie przypadkiem. Akurat to zdjęcie zrobiła Basia podczas mojego treningu na Turbaczu. Była przepiękna pogoda, a buty to inowejty, świetne na każdy teren.

Basia: W każdym pokoju wiszą zdjęcia zrobione przez nas. Albo na treningu Rafała, albo podczas jakiegoś górskiego wypadu. Chcemy nimi zaprosić gości do naszego świata, pokazać jak tam jest.

Rafał: Ten nasz świat to nie Krupówki, Gubałówka, ani Giewont. To mniej znane, nieoklepane szlaki i miejsca.

 

Dacza Turysty i Biegacza to bardziej miejsce dla turysty czy dla biegacza?

Rafał: Ja jestem biegaczem, a Basia turystką. Ona chciałaby, żeby dacza była bardziej turysty, a ja ‒ biegacza. Ale w sumie bieganie to też jakaś forma turystyki. W biegu tak samo się zwiedza, tylko szybciej. Ogólnie udaje nam się dojść do porozumienia.

 

Jaki jest ten turysta, którego chcecie przyjmować w swoim domu?

Basia: Nie ten, który przyjeżdża w Tatry tylko po to, żeby zobaczyć Morskie Oko, ale ten, który chce czegoś więcej. Naładować baterie, czerpać radość z bycia na szlaku i aktywnie wypocząć.

 

Macie telewizory w pokojach?

Basia: Nie. Jest jeden wspólny w sali gier. Są tam też planszówki, magazyny turystyczne. Myślę, że to wystarczy, że ludzie, którzy chcą spędzić czas w górach, poznać nowych ludzi, nie będą potrzebowali telewizora.

Rafał: Od dnia otwarcia Daczy telewizor był włączony łącznie może przez 2 godziny na jakiś mecz. Za to z czasem chcemy organizować pokazy filmów górskich i biegowych. Myślę, że to się sprawdzi.

 

A jeśli okaże się, że nie da się „wyżyć” z samych prawdziwych turystów i biegaczy, wpuścicie tu miłośników grilla i Krupówek?

Basia: Jesteśmy dobrej myśli. Wierzę, że nie będziemy musieli przyjmować ludzi, którzy przyjeżdżają do Zakopanego tylko imprezować, ale przede wszystkim takich, którzy przyjadą zwiedzać, odpoczywać, poznawać nowe miejsca, ludzi, obcować z naturą i naszymi pięknymi Tatrami.

Rafał: Chcemy, żeby nasi goście byli jednego pokroju. Żeby się u nas poznawali, a może nawet razem biegali i wędrowali po Tatrach. Mamy nadzieję, że wspólna pasja będzie ich łączyła tak, jak połączyła nas.

 

Jak się zrodził pomysł Daczy?

Basia: Samą nazwę „dacza” wymyślił Rafał.

 

Bo się rymuje z „biegacza”?

Basia: Nie tylko dlatego. Wszędzie w Zakopanem jest mnóstwo willi, pokoi gościnnych. Nie chcieliśmy kolejnego „U Basi i Rafała”, zależało nam, żeby się wyróżnić. Ale też, żeby nazwa brzmiała swojsko.

Rafał: Kto zna rosyjski, ten wie, że dacza to miejsce poza miastem, miejsce odpoczynku. A my obydwoje wywodzimy się z południowo-wschodniej Polski, gdzie kiedyś był zabór rosyjski, gdzie uczyliśmy się rosyjskiego i słowo „dacza” jest dla każdego naturalne i zrozumiałe. Wydaje mi się, że właśnie to słowo najlepiej pasuje do naszego miejsca, w którym można odpocząć z dala od tłumów.

 

Co Was przyciągnęło ze Wschodu do Zakopanego?

Basia: I ja i Rafał zawsze marzyliśmy, żeby zamieszkać w górach.

 

No to przecież mieliście Bieszczady obok siebie...

Basia: No nie tak zaraz obok. Poza tym Bieszczady to piękne miejsce, ale więcej ludzi jest tam tylko w sezonie. Na co dzień nie ma tam młodych i ciężko żyć w takiej samotności. A tutaj zawsze ktoś jest. Jednak kluczowym czynnikiem było to, że Rafałowi udało się przenieść do tutejszej straży.

Rafał: W służbach mundurowych przeniesienie z jednego miejsca do drugiego nie jest takie łatwe. Ale po dłuższym czasie prób i zmagań udało się i los pokierował nas akurat tutaj. trafiliśmy w najpiękniejsze miejsce, jakie mogliśmy sobie wymarzyć.

 

Przyjechaliście i od razu wybudowaliście Daczę?

Basia: Nie. Najpierw wynajęliśmy mieszkanie i jeździliśmy po okolicy, sprawdzając ogłoszenia. Pewnego dnia przyjechaliśmy tutaj. Zdjęcia w ogóle mnie nie przekonały, ale Rafał mówi: „Dawaj, wsiadamy i jedziemy zobaczyć!”. Przyjechaliśmy i od razu wiedzieliśmy, że to jest to.

Rafał: Potem jeszcze ciężkie starcie z bankami i kredytami, pomoc rodziny i znajomych i... udało się. Naprawdę się udało. Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Czekało nas jeszcze pół roku remontów, ale było warto.

 

Kiedy wystartowaliście?

Basia: 11 lipca tego roku.

Rafał: Akurat w tym czasie wypadają moje urodziny, więc połączyliśmy je z otwarciem Daczy. A już tydzień później pojawili się pierwsi goście. Przyjechali równo ze stolarzem, który miał skręcać łóżka. Przetrzymaliśmy ich do północy w kuchni, ale się udało. Stolarz skończył robotę i mieli na czym spać.

 

Jak wrażenia z pierwszych miesięcy działalności?

Basia: Do tej pory przyjeżdżali sami przesympatyczni, otwarci ludzie. Ludzie z pasją, z którymi można porozmawiać właściwie o wszystkim.

Rafał: Z którymi zaprzyjaźniliśmy się od pierwszego spotkania.

 

A może to Wy jesteście otwarci?

Rafał: Może... Jeśli tak, to oby było tak zawsze, a nie, że staramy się tylko na początku. Chcemy, żeby zawsze nasi goście czuli się tu jak u siebie w domu.

 

Co macie im do zaproponowania oprócz przyjaznej atmosfery?

Basia: Mamy salę ćwiczeń. Po treningu można się porozciągać, porolować, pojeździć na rowerku.

Rafał: Można w niej wykonać właściwie komplet ćwiczeń stabilizacyjnych czy siłowych. Poza tym jesteśmy na górce, więc samo podejście do nas to już jest dobry trening [śmiech]. Mieszkamy na wysokości 850 m n.p.m. Wychodzisz na górkę za domem i widzisz całą panoramę Tatr, od Bielskich, przez Słowackie i Wysokie po Zachodnie. Kiedy przeprowadziliśmy się z nizin w góry, od tej wysokości i ciśnienia nie mogłem tu w ogóle spać.

 

Karmicie swoich gości?

Basia: Nie. Nie mamy opcji z wyżywieniem. Dzisiaj prawie każdy ma swoją indywidualną dietę, a już szczególnie ludzie aktywni...

 

Szkoda. Myślę, że „Chała Rafała” to byłby hit śniadaniowy znany na całym Podhalu [śmiech].

Rafał: Nie wiemy, jak to się rozwinie. Nie mówimy nie. Zobaczymy, co będzie za pół roku.

Basia: Póki co mamy dobrze wyposażoną kuchnię, z której każdy może korzystać.

 

Rafał, jesteś strażakiem. Jak reagują kumple górale, widząc Cię przybiegającego w obcisłych portkach do pracy?

Rafał: Na początku było ciężko. Byli już inni strażacy, którzy zafascynowani górami, przenosili się do tutejszej jednostki, ale po trzech miesiącach, góra pół roku, rezygnowali. Kiedy się pojawiłem, trochę się więc ze mnie podśmiewali: „Ile wytrzymasz?” itd. Nic sobie z tego nie robiłem i na przykład w czasie wolnym zakładałem legginsy i biegałem dookoła komendy. Czasami kręciłem i po 40 kółek na 295-metrowej pętli. Na początku dużo jeździłem do akcji, ale jakiś czas temu zostałem awansowany do biura. Od tej pory pracuję regularnie 8 godz. dziennie i trening robię, biegnąc do pracy. Dziś już nikt się ze mnie nie podśmiewa. Koledzy raczej pytają, gdzie startuję, jak mi idą przygotowania itd.

 

Kawał biegacza z Ciebie. Byłeś 2. na ŁUT 70, wygrałeś krótką trasę Ultramaratonu Magurskiego. Co jeszcze?

Rafał: Byłem też 4. w Krynicy na 64 km. Trzecie miejsce przegrałem o... 8 sekund. A gdyby nie skurcze, miałem szansę dogonić nawet Piotrka Hercoga, który był 2. To bolało. Staram się startować niezbyt często, ale dobrze. Nie tydzień w tydzień, tylko raczej raz na miesiąc, ale konkretnie. W ostatnich dwóch latach trochę trapiły mnie kontuzje, ale i tak udawało mi się uzyskiwać w miarę dobre wyniki. Mam nadzieję, że teraz, kiedy już skończyliśmy remont, będę mógł trenować tak jakbym chciał.

 

Masz jakiś wymarzony bieg?

Rafał: Skoro tu jestem i trenuję, w przyszłym roku chciałbym wystartować w Biegu Ultra Granią Tatr. Może też Bieg Marduły. No i może w końcu jakąś setkę. Staram się sukcesywnie zwiększać dystanse. Wielu biegaczy porywa się na długie ultra i potem bardzo cierpią, a ja stosunkowo powoli idę do przodu z kilometrażem, 50-64-70 km, może więc czas na stówkę?

 

Basia, a Ciebie do biegania nie ciągnie?

Basia: Ja wolę chodzić po górach. Biegać lubię, ale tylko dla przyjemności. Rekreacyjnie, do godzinki, po naszej górce.

 

Z zawodu jesteś kierowniczką Daczy i żoną strażaka, czy robisz coś oprócz tego?

Basia: [śmiech] Kierowniczką Daczy, dobre...

Rafał: Gaździną chyba po tutejszemu. Ja jestem gazda, a ona gaździnka [śmiech].

Basia: Pracuję na recepcji w pensjonacie. W bardzo fajnym systemie ‒ co jakiś czas mam 48 godz. wolnego. I całe dwa dni mogę wtedy chodzić po górach.

 

No i gości możesz przekierowywać do siebie [śmiech].

[śmiech] O nie, nie mogę!

 

A jak Was przyjęli sąsiedzi?

Rafał: Obawialiśmy się tego. Wielu ludzi mówi, że górale są nieustępliwi, że trudno się z nimi dogadać i nie wiadomo co jeszcze, ale nas przyjęli bardzo dobrze, bardzo nam pomagali. Jesteśmy tu od ponad półtora roku i możemy powiedzieć tylko pozytywy. Zakopane nie jest już takie zamknięte jak kiedyś.

Basia: Ludzie wszędzie są tacy sami. Wszystko zależy od tego, na kogo się trafi. Nieważne, czy góral, czy nie góral.

 

Co kochacie w tym swoim miejscu najbardziej?

Rafał: Chyba ciszę i naturę. W zimie sarny przychodzą nam prawie pod okno, ptaszki od rana śpiewają, obok pasą się owce. Piękne jest to, że mieszkając w granicach miasta, czujemy się jak na wsi.

Basia: No i kawę na tarasie z widokiem na Tatry [śmiech].

Rafał: Lubię też widok na Zakopane. Zimą utopione w smogu, ale my na tej naszej górce możemy odetchnąć świeżym powietrzem.

 

Naszą rozmowę kończy odgłos strażackiej syreny, która nagle głośno rozbrzmiewa nad doliną. „O, słyszę, że sąsiad Naczelnik już pojechał. Mam nadzieję, że to nic poważnego”, powiedział Rafał, patrząc czujnym wzrokiem w ciemne okno mojego pokoju.

Chwilę później już spałem. Bo już o 4 rano następnego dnia trzeba było wstawać. Rysy już na mnie czekały!